Złośnica Kasia w trzech osobach poskromiona?

Szowinistyczna sztuka o okiełznaniu żony w interpretacji Teatru Papahema genialnie burzy konwencje nie tylko teatralne.

Kadra białostockiego Wydziału Sztuki Lalkarskiej ma kolejne powody do dumy. Teatr Papahema, który tworzą absolwenci tej uczelni, znów udowadnia swoją klasę. Teraz zupełnie zasłużenie ta niezależna grupa teatralna może być zaliczana do grona najważniejszych białostockich twórców. Młodzi, wciąż poszukujący artyści obdarzeni są wyjątkową teatralną intuicją, wyczuciem i charyzmą, ale też pokorą. Swój wyjątkowy poziom artystyczny zaprezentowali w najnowszej realizacji.

Sięgnęli po tekst komedii "Poskromienie złośnicy" Williama Szekspira. Ten tytuł to nie przypadek. Realizując to przedstawienie Teatr Papahema włączył się w obchodzoną w tym roku czterechsetną rocznicę śmierci słynnego dramaturga. Opiekę artystyczną nad dziewięciorgiem aktorów roztoczyła Sylwia Janowicz-Dobrowolska. Wspólnie stworzyli sztukę, która jest widowiskową mieszanką konwencji teatru elżbietańskiego i współczesnego. Klasyczny tekst skrzący dowcipem wymieszano z charakterystyczną dla naszych czasów refleksją na temat wypełniania społecznych ról przypisanych przez otoczenie.

Trudno powiedzieć w jakiej przestrzeni i czasie Teatr Papahema osadził "Poskromienia złośnicy". Bohaterowie odziani w kostiumy z czasów królowej Elżbiety I (według projektu Sylwii Maciejewskiej), poruszają się wśród współczesnych rekwizytów i w rytm dzisiejszej, frywolnej muzyki (to wspólne dzieło Nataszy Topor i Dariusza Chocieja). Takich kontrastów jest tu więcej. Tytułowa złośnica to Katarzyna - córka bogatego kupca z Padwy, która słynie z kapryśnego charakteru, ciętego języka i awersji do zamążpójścia. Jej młodsza siostra Bianka (urocza Małgorzata Patryn-Gurłacz) na brak adoratorów nie może narzekać. Jednym z nich jest Lucentio (przykuwający wzrok Filip Gurłacz). Para ta musi jednak poczekać nim stanie na ślubnym kobiercu. Ojciec panien na wydaniu Baptysta Minola (Piotr Wiktorko) postanawia, że pierwsza za mąż ma wyjść Kasia. Patową sytuację ratuje przebiegły Petruchio (rewelacyjny Mateusz Trzmiel), który dla pokaźnego posagu gotów jest pojąć za żonę absolutnie każdą pannę - nawet krnąbrną Kasię. Tak zaczyna się historia wzajemnego docierania się skrajnie różnych osobowości, w której nie brakuje także drastycznych wątków: poniżania, głodzenia, rękoczynów...

W spektaklu zobaczymy także przekomicznego Pawła Rutkowskiego i obiecującego Przemysława Bollina. Fenomenalnym i unikatowym rozwiązaniem jest powierzenie roli Kasi trzem aktorkom. Początkowo są nierozerwalne, tworzą jedną całość, w miarę rozwoju fabuły rozdzielają się, by zaprezentować własną interpretację tej nietuzinkowej postaci. Wszak szekspirowska złośnica to prawdziwe indywiduum, bezkompromisowa bohaterka, której nie należy oceniać powierzchownie. Paulina Moś, Katarzyna Pietruska i Helena Radzikowska, które wcielają się w rolę Kasi, pokazały całe spektrum jej wielowymiarowej osobowości. Taki zabieg pozwolił na nowoczesne odczytanie komedii Szekspira, zdaniem którego żona powinna być bezwzględnie posłuszna mężowi.

W czasach emancypacji wierne przytoczenie tekstu Szekspira może trącić myszką i wydawać się niedorzeczne. Wszak sztuka ta dziś jest co najmniej niepoprawna społecznie. Myli się jednak ten, kto myśli, że spektakl utrzymany jest w popularnym nurcie feministycznym. Teatr Papahema ciekawie balansuje między współczesnymi realiami, a rzetelnym przedstawieniem tekstu. W tej interpretacji pozycja bohaterów sztuki co chwila ulega odwróceniu. Uczciwość i szczerość to ich najsłabsze cechy. Każdy z nich nieustannie chce coś ugrać. Sporo w tej sztuce niedopowiedzeń i znaków zapytania.

Czy to pochwała małżeństwa czy związku opartego na zasadach partnerskich? Czy bycie niezależnym zawsze wychodzi na dobre, a podporządkowanie zawsze musi oznaczać słabość? I kto tu ostatecznie został poskromiony - głodzona Katarzyna, manipulant Petruchio, a może dwulicowa Bianka czy oszukujący Lucentio? I kto w końcu wyszedł zwycięsko z tej historii. Każdy z widzów może inaczej odpowiedzieć na te pytania.



Anna Kopeć
Kurier Poranny
9 września 2016