Zrobię tu operę disco polo

Będzie to wielkie widowisko z muzykami filharmonii, najlepszymi śpiewakami i tancerzami ze specjalnym udziałem gwiazd disco polo - mówi Roberto Skolmowski, nowy dyrektor opery i filharmonii podlaskie

- Kurier Poranny: Przyjechał Pan z Wrocławia już kilka tygodni temu. Jak się Panu podoba w Białymstoku?

Roberto Skolmowski: Zamieszkałem w Grabówce. Jest tam naprawdę uroczo. Całą rodziną – żona, dzieci, mama, dwa psy – mieszkamy w domu na pięknej polanie. Jesteśmy zachwyceni tym miejscem.
Pierwszy raz w Białymstoku byłem 30 lat temu, mieszkałem tu przez tydzień. Kiedy przyjechałem teraz, totalnie zgłupiałem. Miasto niesamowicie się zmieniło, jest tu cudownie. Fenomenalne jest to, że jest tak czysto. Mieszkańcy wielkich aglomeracji naprawdę cierpią, Warszawę, Kraków, Poznań czeka ten sam problem, co Neapol. Jak u licha udało się wam zachować taką czystość?

- Podobno jesteśmy bardzo gościnni.

– Tu przede wszystkim jest znacznie spokojniej, nie ma wyścigu szczurów. Wszyscy są mili i otwarci. Na ulicach Wrocławia jestem prawdziwym obiektem awantur, stale ktoś na mnie trąbi, krzyczy, popędza. Jeżdżę na poznańskich numerach i to jest główny powód tych niezbyt eleganckich zachowań kierowców. Bierze się to ze stałych animozji między Wrocławiem i Poznaniem.
Na Podlasiu jest zupełnie inaczej. Dziennie przejeżdżam kilkadziesiąt kilometrów, uczę się miasta, pokazuję dzieciom okolice. Czasem się gubię, czasem popełniam błędy, ale jak dotąd jeszcze nikt na mnie nie zatrąbił, nie awanturował się. Kocham w Białymstoku popełniać błędy w ruchu ulicznym, bo nikt mnie za to nie karze, nikt mnie nie obraża. Cudowna sprawa.

- Trudno było rozstać się z Wrocławiem?


– Wciąż tam pracuję, na Podlasie przeprowadziłem się na pięć lat. Kiedy upubliczniono informację, że się przenoszę, zadzwonił do mnie mój przyjaciel, scenograf Radosław Dębniak. Powiedział mi wtedy ważną rzecz: Gratuluję ci tej nominacji, ale bardziej cieszę się z tego, że w końcu zamieszkasz w Polsce. To naprawdę przyjemne.

- Nie boi się Pan prowincji?


– Mam na to prostą, bezczelną odpowiedź: prowincja jest w człowieku. To jest problem ludzi i ich stosunku do reszty świata, a nie miejsca. To brzydkie rzeczy i zachowania tworzą prowincję. Zamknięcie się na innych, zawiść, szowinizm. Takich zjawisk na razie tu nie zauważam. Czuję, że mi się tu spodoba, chętnie się zestarzeję na Podlasiu. Nie kręci mnie mieszkanie w wielkim mieście, chociaż w Białymstoku, podobnie jak we Wrocławiu nie jestem anonimowy. Lepiej się czuje, jeśli mogę żyć w społeczeństwie, które nie udaje. Wielkie metropolie tworzą lans i udawactwo i się nimi obudowują. Mnie to wcale nie kręci.

- Ale są tu pewne rzeczy, które nie przypadły Panu do gustu.


– Niestety tak. Przeraża mnie dworzec PKS, na który zabłądziłem. Zasmuca mnie także białostockie zoo. Byłem tam z dziećmi. Widok jest po prostu fatalny, dla mnie jest to palący problem, uważam, ze wszyscy powinniśmy się tym zająć. Chciałbym w filharmonii zainicjować ruch społeczny na rzecz tego zwierzyńca. Wymyśliłem koncerty charytatywne, dochód z nich będzie przeznaczony na to miejsce. Byłbym niezmiernie szczęśliwy, aby w przyszłym roku Zoo Akcent wyglądało tak jak zasługują na to te zwierzęta, np. jak prawdziwe safari. Zdaję sobie sprawę z tego, że jest mnóstwo potrzeb, ale takie miejsce jest niezwykle potrzebne, zwłaszcza dzieciom.

- Zanim oficjalnie rozpoczął Pan pracę, w filharmonii wprowadził już Pan pewne zmiany.


– Niektóre nawet bardzo rewolucyjne. Trzypokojowy gabinet dyrektorski oddałem na pomieszczenia paniom z biura koncertowego i marketingu, które dotąd pracowały w strasznej ciasnocie. Sam przeniosłem się do niewielkiego pokoiku. W całym gmachu wypraliśmy wykładzinę, wytrzepaliśmy fotele, zewnętrzna firma wyszorowała toalety. Już pachnie.

- Jak przyjęli Pana pracownicy?

– Poznajemy się wzajemnie. Zauważyłem pewien podział wśród nich na zwolenników i przeciwników mojego poprzednika. Daje się to zresztą zauważyć nie tylko w filharmonii. Dostałem nawet list od pewnej damy, która podkreśla, że mimo wielkiej żałoby po Marcinie Nałęcz-Niesiołowskim, w której jest pogrążona, może ze mną porozmawiać. Zdaję sobie sprawę, że dla wielu osób w tym mieście to była bardzo ważna postać, w końcu to dzięki niemu będziemy mieli jedyną taką operę w kraju. Naprawdę to doceniam. Aczkolwiek "sprzątania” po tych 14 latach masa.

- A co z orkiestrą, która była skonfliktowana z poprzednim dyrektorem?


– Powoli poznaję ich problemy. Powiem wprost, mieli rację. Zasady rozliczeń, premiowania i karania to totalna bzdura. Gdy to poznałem, czułem się jak kosmita. Ze związkami zawodowymi chyba dogadałem się w kilkanaście minut, zaproponowałem im swoje pomysły dotyczące wynagrodzenia, czasu pracy, likwidacji premii, teraz wspólnie będziemy pracować nad regulaminem. Moim zdaniem najlepsze są rozwiązania niemieckie – muzyk nie otrzymuje żadnej premii, tylko odpowiednią pensję. Niezależnie, czy pracuje na koncercie, przedstawieniu czy próbie, artystą jest cały czas. Jeśli jest coś ponad normę, to płaci się oddzielnie. Nie może być tak, że artystą się jest w pracy, a w domu już nie. Zadziwia mnie dotychczasowy system rozliczeń pracowników. Po wizycie w kadrach przeżyłem prawdziwy szok. Okazuje się, że ktoś może odebrać 43 minuty urlopu, to przecież straszna bzdura. Litości. Będę zmieniać wszystko co było zalążkiem tego głośnego konfliktu. Żyjemy w dostatecznie trudnych czasach, po co więc dodatkowo stresować i terroryzować zespół. Praca w stresie i strachu o sankcje i w ciągłej obawie o pracę, toż to hańba. Dyrektor ma pomagać dobrze pracować, ułatwiać i konsekwentnie wymagać a nie znęcać się i poniżać.

- A jakie zmiany czekają chórzystów?


– Jeśli mają grać w operze muszą pracować na pełnym etacie, inaczej zapomnijmy o teatrze operowym czy operetce. Poza tym czeka ich jeszcze kilka rewolucyjnych zmian. Państwo nigdy nie występowali regularnie w przedstawieniach. Będą mieli zajęcia z tańca i aktorstwa, tak by mogli w pełni uczestniczyć w przedstawieniu operowym. Tego wszystkiego będą ich uczyć profesjonalni tancerze. Dodatkowo zakładam także chór chłopięcy i dziewczęcy. Do takich spektakli jak "Czarodziejski flet” czy chociażby "Skrzypek na dachu” potrzebne są dzieci. U mnie będą zdobywać odpowiednie przygotowanie.

- Jakie ma Pan plany artystyczne dla nowego gmachu?


– W piątki będą się odbywały koncerty symfoniczne. W soboty i niedziele opery, musicale, operetki. A w ciągu tygodnia poranki dla dzieci i młodzieży. Będą to specjalne przedstawienia. Ma to być na tyle atrakcyjne dla młodych ludzi, by mogli zobaczyć, że to lepsze niż gra komputerowa. Bo jest. Będą także musicale, w których zobaczą swoich kolegów i koleżanki. Białystok, ku mojej wielkiej radości, jest niekwestionowanym centrum tańca współczesnego. Wszystkich tancerzy zaproszę do współpracy przy nowoczesnych musicalach. Chcę także, aby festiwale taneczne odbywały się na naszej scenie.

- W maju przyszłego roku ma być gotowy amfiteatr. Co tam zobaczymy?

– Wracamy do pierwotnej idei tego miejsca. Przez cztery miesiące, do końca sierpnia będzie się tu odbywał festiwal podlaski. Planujemy także wieczorne kino letnie, zarówno ambitne, jak i komercyjne. Amfiteatr udostępniamy wszystkim podlaskim zespołom, grupom teatralnym, będziemy tu pokazywać wszystkie możliwe sztuki, które funkcjonują w tym regionie. Wszystkich dyrektorów instytucji kultury i organizacje społeczno-kulturalne zapraszam do współpracy. Już zawarliśmy pakt z Panią Wiolettą Miłkowską – szefową chórów politechniki i policji. Razem organizujemy ogólnopolski finał Śpiewająca Polska. Pięciuset chórzystów zaśpiewa z naszą orkiestrą Carmina Burana.

Sąsiedztwo cerkwi jest dla mnie zbawieniem. Marzę o tym, aby wszystkie festiwale cerkiewne odbywały się w nowej operze i amfiteatrze. Całe lato, codziennie będzie się coś działo, a potem we wrześniu wstaniemy ze swoich miejsc i po prostu wejdziemy do budynku. Tak rozpoczniemy nowy sezon w nowym domu. Ten gmach będzie służył absolutnie każdemu, nie wyobrażam sobie, by było inaczej. W foyer swoje prace będą mogli wystawiać podlascy artyści, podlaskie muzea, będziemy dysponować wyjątkowymi przestrzeniami wystawienniczymi.

Skupiamy się także na najmłodszej publiczności. W styczniu planuję koncert karnawałowy dla dzieci. Zagramy wtedy "Karnawał zwierząt”. Chcę jednak nieco zmienić to przedstawienie i pokazać dzieciom opowieść o zwierzętach Podlasia.

- Zatem w nowej operze nie będzie gościć tylko muzyka poważna.


– Oczywiście będzie tu sztuka ambitna za oczywiście odpowiednią cenę, ale nie tylko. Ten budynek powstał z ogromnych pieniędzy podatników, musi więc służyć ludziom. Każdego będzie stać na to, aby tu przyjść i każdy znajdzie dla siebie miejsce na widowni. To jest oczywiste. Z jednej strony jestem zwolennikiem teorii, że za sztukę należy płacić, bo gdy płacę to szanuję. Z drugiej strony niewątpliwie musi działać rozsądek. Chcę by było to otwarte miejsce. Będą imprezy i za darmo, ale też takie, na które bilet będzie kosztował symboliczną złotówkę. Będzie tu funkcjonował każdy rodzaj działalności artystycznej, także taki, który na pierwszy rzut oka może wydawać się niedorzeczny.

- Co ma Pan na myśli?


– Zrobię tu operę disco polo. Będzie to wielkie widowisko z muzykami filharmonii, najlepszymi śpiewakami i tancerzami, ze specjalnym udziałem gwiazd disco polo. Rozmawiałem o tym już z Bartkiem Szydłowskim z krakowskiego teatru Łaźnia Nowa.

- Nawiązuje Pan do niezbyt chlubnego określenia Białegostoku jako stolicy discopolo.

– Uważam, że nie ma czego się wstydzić. Tego gatunku słuchają przecież rzesze ludzi, to takie ludzkie. A niemieckie Heimatmelodie to niby co? Jeśli komuś z tego powodu robi się lepiej, to jest to potrzebne, coś im to musi dawać. Każdy sposób na przyciągniecie publiczności jest dobry, do tego służy budynek, na który poszło mnóstwo publicznych pieniędzy. Myślę, że słowo opera ludziom tutaj niewiele mówi, a niektórych możne nawet przestraszyć. Tymczasem gatunek ten przeżywa nieprawdopodobny renesans. Jeśli ludzie przyjdą na tę operę, później przyjdą na następną i nagle odkryją inny świat. A ja bardzo chcę uszczęśliwić wszystkich Podlasian. Dlatego będzie to niezwykła świątynia sztuki.



Anna Kopeć
Kurier Poranny
16 sierpnia 2011