Zwierzenia Felicjana Dulskiego

Dulska uważa, że w życiu można przegapić wiele rzeczy, ale jednej za żadne skarby. Tego nauczyła ją świętej pamięci matka (niech jej ziemia lekką będzie) i całe pokolenia znacznie szlachetniej od niej urodzonych. Otóż premiera w operze to rzecz święta, a niepojawienie się na niej kogoś z towarzystwa usprawiedliwia tylko fakt, iż już ten ktoś puka do rajskich bram. W każdym razie w dniu premiery "Napoju miłosnego" Donizettiego w Operze Krakowskiej zaczęło się u nas wielki szykowanie.

Hanka latała jak w ukropie wyciągając z szafy kolejne suknie mojej małżonki, wietrząc je z naftaliny, której zapach roznosił się po całym domu. Dulska wkładała jedną po drugiej na bezdechu, ale kremówki podjadane w Noworolu i tak dawały o sobie znać, słodko chichocząc. Hanka też uśmiechnęła się pod nosem, za co się jej oberwało, choć po długich staraniach udało jej się wcisnąć na Dulska bordową suknię. Trochę się tym udobruchała, ale zaraz zaczęły się krzyki: "Gdzie moje rękawiczki?", "Przynieś szybko białą woalkę i złoty pierścionek po babci". A na koniec było nieśmiertelne "Hesia, Mela do gam".

Gamy były oczywiście ostatnią sprawą, o jakiej myślały nasze córki. Bo one też szykowały się na przedstawienie. Hesia wycinała w dżinsach dziury wielkości piłki, a Mela kupiłakrótką, różową spódniczkę, której nie powstydziłby się króliczek Playboya. Dulska, gdy to zobaczyła, była bliska zawału, ale szybko przywołałem ją do porządku. Musiałem ją jednak reanimować, kiedy zaczął się spektakl. Bowiem o mały włos nie zemdlała, kiedy na scenie zamiast włoskiej elegancji zobaczyła nasz rodzimy PGR, a główną bohaterkę ubraną w strój traktorzystki. Zakochany w niej Nemorin wdzięcznie prezentował się w kufajce, co było jeszcze niczym w porównaniu ze strojem i zachowaniem dyrygenta, który odegrał rolę wiejskiego podrywacza w skórzanej harleyówce. Oczywiście Dulskiej nie można posądzać o poczucie humoru, ale to nawet dla mnie było zbyt wiele. Wystarczą mi wieczory kabaretowe w telewizji, które wyczerpują przyswajalną przeze mnie dawkę przaśnych dowcipów. Najgorzej, że tu zostały one zderzone z włoskim bel cantem, którego wdzięk nie miał szansy w pojedynku z polską wsią.

Kiedy wróciliśmy do domu, musiałem wściekłej Dulskiej pomóc ściągnąć za ciasną sukienkę. Krzyku było przy tym co niemiara, aż przyleciał do nas Zbyszko. - No i po co mamcia tak się stroiła? Żeby do PGR-u jechać? - rzucił głupkowato, denerwując też Hesię i Melę, które liczyły na to, że przynajmniej ich mało konwencjonalne stroje okażą się adekwatne do "awangardowego" spektaklu.



Magda Huzarska-Szumiec
Gazeta Krakowska
8 grudnia 2012
Spektakle
Napój miłosny