Życie jest Pi****

Oni patrzą się na nas, my na nich. W rękach ściskają scenariusze. Krzesła tu, krzesła tam. Gdzie jest scena? Przyjmują nas dziś we foyer? Aha, to pewnie coś nowatorskiego.

W końcu przedstawiają się nam dramatis personae: Vadim (Miron Jagniewski), Alosza (Wojciech Żołądkowicz), Lena (Marta Juras) i Andżela (Natalia Rybicka). Nie proszą o wyłączenie telefonów. Robią swoje. Vadim i Alosza to bracia uczący WF-u w szkole. Lena i Andżela właśnie ją kończą. Lena jest dziewczyną Aloszy, a Andżela dziewczyną Vadima. Sytuacja między braćmi wydaje się być napięta, ale aktorzy markują to jedynie didaskaliami wplecionymi w kwestie.

"Życie jest piękne" w reżyserii Marata Gacałowa to dla mnie dość ciekawa próba przedstawienia tego, co dzieje się w głowie i rozróżnienia od tego, co się urzeczywistnia. Faktycznie, nie potrzeba wielu środków, by robić teatr. Można powiedzieć, że dialogi, didaskalia i wulgaryzmy stanowią partyturę tego spektaklu. Jakże przypominało mi to późnowieczorne schadzki polskiej młodzieży pod oknami mojego bloku! Może też dlatego, słuchając, nie byłem tym zachwycony, ale przynajmniej dzięki temu spektakl był dobitnie rzeczywisty i konkretny.

Vadima, Lenę i Andżelę zastajemy w okolicznościach dość intymnych. Niczym się nie przejmują. Andżela jest nawet skłonna pokazać Vadimowi pupę, przy okazji widzimy to także i my. Lena z kolei ma skłonności do zaglądania w kieliszek. Vadim to wykorzystuje i odbija narzeczoną Aloszy. Upijają się wódką w szkole. Vadima i Aloszę wyrzucają ze szkoły. Alosza żeni się z Leną, lecz Lena kocha Vadima. Gra weselna muzyka.

No dobrze, wszystko fajnie, tylko kiedy to życie jest piękne? Czy mam się dowartościować tym, że inni ludzie robią sobie piekło? Na szczęście przedstawienie nie kończy się w tym momencie, choć byliśmy już skłonni wychodzić.

Tymczasem para młoda i świadkowie wychodzą z własnego wesela. Czekają na autobus. Na scenę wchodzi kierowca autobusu (Mirosław Zbrojewicz) i cała zbieranina krzeseł nagle wygląda jak autobus. Jakie to proste! Kierowca autobusu wcieli się później jeszcze w dwie inne, równie wyraziste role. Jego pojawienie się jest zawsze zaskoczeniem. Mirosław Zbrojewicz napędza całą akcję swoimi krótkimi epizodami, jest niejako zderzeniem z rzeczywistością.

Wszyscy aktorzy bawią się tekstem zapisanym w ściskanym scenariuszu (i tak znanym przez nich na pamięć). Bawią się również konwencją jakże prostej scenografii. Dzięki temu i widzowie mogą pobawić się i popisać swoją wyobraźnią, gdyż niektóre sceny miejsce znajdują się jedynie w didaskaliach.

Alosza jest pijany i wściekły, Lena rozgoryczona, Andżela głodna, a Vadim wciąż startuje do Leny. Gdzie jest to piękno? Otóż między wierszami. Tu nie ma miejsca na romantyczność, ckliwość, kwiatki. Welon spada na twarz Lenie, denerwuje ją. Nie pasuje.

Jak więc w tym życiu może się ostać cokolwiek pięknego? Chyba tylko dzięki nadziei, która stoi ponad potrzebami fizjologicznymi postaci dramatu. Ona naprawdę ratuje cały spektakl, ale myślę też, że i nasze życie już nieraz uratowała.



Kacper Pietraszewski
Mgzn.pl
7 listopada 2013