Życie o lekkim zabarwieniu humorystycznym

Komediowa przestrzeń pełna dziwów i zaskoczeń. Wyjątkowość i nietypowość przyciągająca i pochłaniająca bez reszty. Salwy śmiechu i dobrego humoru. To jedna z ról teatru w ludzkim życiu. Z jednej strony: dotyka najczulsze punkty naszego wnętrza wywołując łzy, z drugiej zaś – rozbawia i przyprawia o ból brzucha.

Właśnie w ten sposób opisałabym krótko spektakl Lubuskiego Teatru „Człowiek dwóch szefów" w reżyserii Tomasza Dutkiewicza, który zrobił na mnie ogromne wrażenie.

Przenieśmy się w lata 60. do Brighton. Spektakl rozpoczyna się krótkim muzycznym wprowadzeniem. Zaśpiewane na żywo piosenki Beatlesów stanowią regularny (humorystyczny w swej formie) przerywnik, który wprowadza do poszczególnych sekwencji sztuki. To opracowanie muzyczne, za które odpowiedzialny był również Tomasz Dutkiewicz pozwoliło mocno osadzić się w roku 1963. Na szczególną uwagę zasługuje również dynamicznie zmieniająca się scenografia, za którą odpowiedzialny był Wojciech Stefaniak.

Sprawnie manewrowaliśmy między domem Charliego „Kaczora" (niezwykły Aleksander Podolak) i jego córki Pauline (fantastyczna Romana Filipowska), a przestrzenią przed pubem jak i w środku. Historia opowiadająca o niezdarnym Henshallu (niesamowity Aleksander Stasiewicz) zatrudnionym przez dwóch pracodawców i wynikających z tego perypetii rozbawiała do łez. Ogromnym atutem spektaklu była niewątpliwie interakcja z publicznością i wplatanie w dalszą historię wypowiedzi i sytuacji, które z owych kontaktów wyniknęły. Angażowanie publiczności w akcję sztuki sprawiło, że stała się ona przestrzenią jeszcze bardziej intymną i bliską. Z łatwością można było poczuć się jak jedna z istotnych postaci spektaklu.

Przygody dwójki uciekinierów Rachel Crabb (znakomita Katarzyna Hołyńska) i Stanely'a Stubbersa (fenomenalny Paweł Wydrzyński) wciągały bezgranicznie. Wcielenie się kobiety w rolę męską tylko podkreśliło komizm całej sztuki. Emocje podczas oglądania spektaklu przypominały doznania towarzyszące jeździe kolejką górską. Ani chwili wytchnienia. Wręcz przeciwnie. Skumulowanie ekspresyjnych sytuacji rozładowywane muzycznym „ugaszeniem pożaru" sprawiły, że z przyjemnością wsiadło się do tej kolejki raz jeszcze podczas drugiej części. Do przerwy mieliśmy dynamiczne wprowadzenie w całą historię i głębsze poznanie bohaterów. Dowiedzieliśmy się co nieco o sytuacji Henshalla, jak i zajrzeliśmy w głąb miłosnego dramatu między Pauline a Alanem, w którego wcielił się niebywały Wojciech Romańczyk. Patrząc na sytuację zawirowań miłosnych w relacji Pauline oraz Alana na myśl przyszedł mi nieszczęśliwie zakochany Werter. Wojciech Romańczyk idealnie wykreował postać egzaltowanego artysty. Niezwykłe wrażenie wywarła scena serwowania posiłków przez naszego niezdarę Henshalla. Bieganie od pokoju do pokoju, aby spełnić wymagania obojga szefów i pomoc jeszcze bardziej niezdarnych kelnerów. Szczególną uwagę zwrócił starszy kelner Alfie, którego zagrał kapitalny Robert Kuraś.

Poprzez liczne zmiany przestrzeni w jakich rozgrywa się fabuła spektaklu zdecydowanie nie można uznać go za monotonny. Zostajemy zabrani w podróż po Brighton i emocjonalnych rozterkach bohaterów. Oglądanie świata w krzywym zwierciadle pochłaniało bez reszty.

Druga część tego widowiska była refleksją na temat skomplikowanych relacji międzyludzkich. Mogliśmy patrzeć na kolejną parę zakochanych jakimi stali się Henshall i Dolly – sekretarka ojca Pauline (wspaniała Anna Stasiak). Wcielenie się Anny Stasiak w rolę arcymistrzyni w kontaktach damsko-męskich dało efekt wprost pierwszorzędny. Elementy wypowiedzi kierowanych wprost do widza sprawiały, że został uzyskany styl iście poradnikowy. Ukazano pierwotne ludzkie potrzeby jakimi są zaspokojenie uczucia głodu i napięcia seksualnego. W humorystyczny sposób ujęta została ludzka natura. Egzystencja człowieka została sprowadzona do naturalistycznych potrzeb. Przyglądając się postaci Dolly, można pokusić się o stwierdzenie że jest ona damskim odzwierciedleniem Henshalla. Ukazanie dosłowności lat 60 ujawniło się również poprzez – owłosienie! Zarówno u Stanley'a jak i u Rachel. Nieskrępowana wolność i równość stanowiły idealne zwieńczenie tego spektaklu.

Cała historia podzielona na dwie półtoragodzinne części minęła jak pięć minut. Spektakl ten nie pozwolił aby chociaż na chwilę z twarzy zniknął uśmiech. Bezsprzecznie wszyscy zaangażowani w pracę przy tym spektaklu zasłużyli na otrzymane brawa na stojąco. Nie sposób było nie zauważyć ogromnej pracy jaka została włożona w ową sztukę, ponieważ widowisko wyreżyserowane przez Dutkiewicza wymaga oprócz perfekcyjnej gry także umiejętności akrobatycznych!

Spektakl ten dowodzi, że w ludzkim życiu jest miejsce na humor na wysokim poziomie (słowny a także sytuacyjny), który pozwala zdystansować się od otaczającej nas szarej rzeczywistości.



Natalia Sztegner
Dziennik Teatralny Zielona Góra
26 maja 2022