Żywoty Świętych Przaśnych

W przestrzeń spektaklu wchodzimy przez scenę, aktorzy są już w rolach, część rozprowadza widzów, inni krążą w jakimś bezprzytomnym oszołomieniu. Scenografia jest jak ikonostas: wielka ściana po sufit z balkonikami na czterech czy pięciu poziomach, na nich postacie z odpowiednimi inskrypcjami, niczym przykurzone rzeźby z barokowych kapliczek. Wszystkie osoby mają przy imionach bądź określeniach swojej roli przymiotnik "Święta, Święty". Niektóre sekwencje zapowiadane są słowem "apokryf".

Z towarzyszeniem chórów, śpiewających a capella wzniosłe kantyleny Łukasza Wójcika, Agata Duda Gracz rozpoczyna parafrazowanie, a w gruncie rzeczy odwracanie klasycznych żywotów świętych. W centrum jej opowieści jest sprymitywizowany, ludowo knajacki bezrefleksyjny katolicyzm, na który składają się całkowicie nie wypełnione treścią rytuały (niedziela w kościele, komunia, etc), zaś istotą społecznego życia jest przemocowy patriarchat z brutalnością schamiałych facetów i sprowadzeniem kobiet do ról służących. Spektakl opowiada losy trzech dziewczyn - od dzieciństwa po dorosłość - usiłujących znaleźć sobie w tym obrzydliwym świecie jakieś miejsce. Benwenutę ojciec tłucze bez powodu, a potem wydaje za obleśnego rówieśnika; gdy jednak szlag go trafi, córka trwać będzie przy grobie w niekończącym się czuwaniu. Ludka jest, wszyscy wiedzą, walnięta - a może tylko wymyśliła sobie taką ucieczkę? A Kumernis przyjmuje dziecinne oświadczyny młodzianka Cyryla, oboje łączą się krwią i obiecują sobie zachowanie czystości aż do ślubu. Cyryl jednak zwleka z oświadczynami, wieś przebąkuje o jego miłości do Alberta, żołnierza, co z wojny wrócił. Zazdrosny Albert oskarża Kumernis, że ciągnęła go do łóżka. Cyryl poddaje narzeczoną próbie ziemi: barbarzyńskiemu obrzędowi nakarmienia dziewczyny błotem; jeśli przeżyje, znaczy niewinna. Kumernis przeżywa, ale przez chwilę zdaje się martwa. Wtedy Cyryl kamieniem zabija Alberta i idzie się wieszać. A Kumernis potem krzyżują - od obrazu jej wiszenia na krzyżu zaczęła się ta mityczna, więc kolista opowieść.

Świat spektaklu jest jak z obrazów ojca pani reżyser, Jerzego Dudy Gracza: odrażający w swej ohydzie, w brutalnej cielesności, w naturalnym okrucieństwie ludzi wobec siebie. Agata D G. ze złośliwą celnością portretuje życie polsko katolickiej prowincji, z pijaństwami w remizie, procesjami na święta, upiornymi prezentami sprawianymi na komunię, z życiem uczuciowym, na poły zwierzęcym, na poły beznadziejnym, z jakimiś nadziejami na miłość, zwykle z miejsca wykolejanymi przez nieprzychylny los. Ludzie są brzydcy. Wszyscy. Patrzy się z zadziwieniem, jak aktorzy Teatru Muzycznego, przyzwyczajeni przecież do musicalowo-komediowego błyszczenia, obnażają niepiękne ciała, czasami grube, niemłode, źle poubierane. Sceniczny obraz przytłacza masą paskudztwa bijącego w oczy z gigantycznej ściany, która piętrzy przed nosem gdzieś po niebo. Widzowie są oniemiali, zaskoczeni przekazem tak nietypowym dla tej sceny lżejszej przecież na co dzień - ale na moim przedstawieniu tylko parę osób wyszło, najwyraźniej nie zniósłszy bombardowania ohydą.

Pod koniec, gdy trochę już słabnie napięta przez długi czas (prawie dwie i pół godziny bez przerwy) uwaga, trudno odgonić myśli, że spektakl jest - jak często u Agaty Duda Gracz za długi, ponieważ reżyserka chce z uporem maniaka ciągnąć wszystkie wątki do końca, przez który to nadmiar owo kluczowe Kainowe zabójstwo Cyryla gdzieś się w hierarchii zdarzeń gubi. W pewnej chwili zaczyna też nużyć swoją jednostajnością owa apokryficzna stylizacja na wysoki język, zderzona z prostactwem zdarzeń. Niemniej autorce niepodobna odmówić ani oryginalności (od apokryfu o Kumernis odeszła bardzo daleko), ani bezwzględnej konsekwencji.

Zachwycające rezultaty Agata Duda Gracz osiągnęła w pracy z aktorami Muzycznego. Choćby wydobywając dramatyczną moc z Rafała Ostrowskiego, do tej pory zazwyczaj głównie przyciężkiego amanta (choć wspaniałego Wokulskiego w "Lalce" Kościelniaka). Choćby odkrywając (przynajmniej dla mnie, bo go nie znałem) wyrazistego, pełnokrwistego na scenie Aleksandra Perskiego. Renia Gosławska, której rozpędzony temperament od dawna rozsadzał konwencje musicalowego teatru, poszła tu na całego: pobrzydzona, zmaltretowana, w wymiętej halce, nieseksownych majtkach, bez cienia dbania o jakąkolwiek sceniczną ładność nie hamowała dramatyzmu aż po jakieś szalone, aktorskie zapamiętanie. O leciutkie przesterowanie ekspresji można wnosić pretensje do dojrzale dramatycznej, przejmującej w wielu momentach Doroty Kowalewskiej, czy do Katarzyny Wojasińskiej ciut nazbyt zewnętrznie rysującej swoją odkaczałkę. Zarzut nie może ominąć także Magdy Kumorek, ulubionej aktorki Agaty D G., zaproszonej tu do głównej roli. Niby wszystko, co było w scenariuszu, zostało wykonane, ale tę postać powinno być stać na przeciwstawienie się całemu temu światu, powinna być równoprawnym kontrapunktem, a na to jej brakowało nieco siły. W ogóle z kontrapunktowaniem brzydoty jest tu kłopot: pożyczony z poznańskiego Nowego do roli Cyryla Cezary Łukaszewicz nie wie, czy gra prawiczka, czy impotenta, geja czy świętoszka i w tym niezdecydowaniu nie jest w stanie dobrze zaistnieć na scenie. Cóż, nie da się ukryć, Agata Duda Gracz sprawdza się w portretowaniu brzydoty, poczciwość wychodzi jej gorzej.

Jakkolwiek by kwękać, jej teatr zasługuje na jedno z pierwszych miejsc w rankingach gdy się mierzy oryginalność i sceniczną wyrazistość. Nie jest to przy tym oryginalność dla efektu i lansu; Agata Duda Gracz jest bezwzględnie, niekiedy do przesady konsekwentna, wierna sobie i sama dla siebie bezkonkurencyjna. A widzów przyprawia o emocje skrajne. Czasem o fascynację, czasem o gniewne odrzucenie. Raczej nie o letniość.



Jacek Sieradzki
e-teatr.pl
24 marca 2016