A teraz zagramy coś szybkiego, chcecie?

"Exterminator" - reż. Aldona Figura - Teatr Dramatyczny w Warszawie

"A teraz zagramy coś szybkiego. Chcecie?". Fraza nieodmiennie kojarząca się z wodzirejstwem i gośćmi wycinającymi karkołomne hołubce pod batutą imć "mistrza ceremonii". A do takiej właśnie sytuacji zmierza kariera wielu muzyków rekrutujących się z grupy "młodych, zdolnych, aspirujących". Pół biedy, jeśli na weselach rozlicznych krewnych i znajomych królika kończy się kariera zespołu disco polo czy nawet popowego. Gorzej, jeśli "pić za błędy na kolorowych jarmarkach" muszą członkowie kapeli deathmetalowej.

Podczas oglądania "Exterminatora" przypominał mi się film "Oto Spinal Tap". To nic, że w produkcji Reinera królują fikcyjni heavymetalowcy, czy raczej przedstawiciele stadionowego pudel-rocka, podczas gdy spektakl poświęcono radykalnym wykonawcom death metalu. Poetyka i wymowa pozostają te same. Zarówno Spinal Tap, jak Exterminator to fikcyjne zespoły, którym już na początku swojej kariery śni się popkulturowa hagiografia. Tylko trudno jest stawiać pomnik, skoro brak cokołu. Idealistyczne byłoby stwierdzenie, że cokołem w tym przypadku może być talent czy chociaż solidny warsztat. Cóż, i w szeregach Spinal Tap próżno wyglądać wirtuoza, co nie szkodzi im w osiągnięciu pewnej popularności i dochrapania się stadka grouppies. Wystarczy mieć obrotnego menedżera. Masz jakieś perspektywy, jeśli trafi ci się inkarnacja Briana Epsteina. Zacznij się zastanawiać, jeżeli twoim menedżerem ma zostać wójt.

Sytuacja wyjściowa - Marcyś (Paweł Domagała), Lizzy (Sebastian Skoczeń), Jaro (Przemysław Kosiński) oraz Makar (Kamil Siegmund) są na co dzień statecznymi bibliotekarzami i pracownikami banków. Po godzinach spotykają się na próbach swojej kapeli. Już samo ujawnienie właściwej profesji wywołuje śmiech na widowni. Stopienie medialnej kreacji z powszednim wizerunkiem jest na tyle powszednie, że nie warto rozwodzić się nad analizą mechanizmów tego zjawiska. Twórcy idą jednak dalej. Rozwarstwienie jest na tyle silne, że przechodzi w groteskę. Czwórka obutych w glany, odzianych w kurtki moro i łańcuchy mężczyzn ugina się pod siłą perswazji żony Marcelego (Agata Wątróbska). Oczywiście, "ugiąć się pod siłą perswazji" jest w tym przypadku eufemizmem zastępującym daleko mniej chlubne określenie "pantoflarstwo". Nie taki diabeł straszny?

Dla początkującego zespołu planowanie kariery w miejsce podjęcia konkretnych kroków jest strzałem samobójczym. Exterminator odrzuca propozycję wyjazdu w charakterze supportera zespołu Aggresor. Frontman grupy, Marcyś, motywuje rezygnację z trasy zwykłą obawą. Tak, podkreślam, "zwykłą" - wydaje się, że największą bolączką młodych jest wątlejąca zdolność do podejmowania ryzyka. Kariera tylko w pewnym stopniu zależy od predyspozycji. W tej ruletce osławiony łut szczęścia trafia się rzadko. Częściej zostaje się ogłuszonym ślepakiem.

Trzeba jednak częściowo zwrócić honor Exterminatorowi. Skompromitowani przez żonę Marcysia, podejmują decyzję o zagraniu na dożynkach jako supporterzy Kombii. Pokaźne stypendium ze środków unijnych miało zaleczyć "upokorzenie" rockersów. I tu się zaczyna ambaras. Wójt (Henryk Niebudek) wyraźnie kantuje podopiecznych, stypendium przestaje być realne, za to konturów nabiera propozycja darmowej chałtury na weselu córki oficjela. Przegląd kapel rockowych w Wałbrzychu kończy się fiaskiem, za to rozpoczyna się objazd po małomiasteczkowych festynach spod znaku grillowanej kiełbasy, chrzczonego piwa i pokazów strażackich. Jeszcze tę publikę dałoby się przeboleć, gdyby tylko pozwolono grać własne kawałki. "Panie wójcie, DEATH METAL!" - krzyczy jeden z członków kapeli. "No tak, to już wiem" - kwituje ze stoickim spokojem wójt. Skoro od growlu ropieją uszy, nie ma innego wyjścia, jak odbębnić parę szlagierów. A poruszanie się w kręgu bezpiecznych klasyków również może nastręczyć pewnych komplikacji, choćby ze strony radykalnego odłamu fanklubu Kobranocki.

Aż nasuwa się na myśl czołobitność manifestowana względem pewnych stacji radiowych, legiony wiernych słuchaczy dzielących się z redaktorami impresjami o szadzi na gałęziach, głosujących od lat na te same utwory ("kultowe"), bezkrytycznie poddających się sugestii prowadzącego. I o zgrozo - tacy heloci stacji radiowej ochoczo ustawiają się w kontrze do papki serwowanej przez inne pasma. Przy tym sami, klinując się w trybach wiernopoddańczego zachowania, wpadają w przedziwny korkociąg, każący powracać im do "klasyki", "kultowych zespołów", z ewentualnymi odstępstwami na rzecz propozycji (czy raczej: preferencji) redaktora-guru. Jak można w takim przypadku dziwić się utyskiwaniom nad stagnacją w polskim przemyśle muzycznym? Cóż, taka jest groźba filozofii "to se ne wrati", czyli de facto zamknięcia na nowe oferty rodzące się na rynku.

Pora uciąć dygresje. Do czasu relacji z tournee po pobliskich "wąchockach" na scenie dzieje się niewiele. Ot, czwórka kolegów wspomina początki swojego zespołu. Gadające głowy czasem sypną jakąś anegdotą, choć esprit wybitnie się nie skrzy. Statyczność rozbijają wejścia żony, dziennikarki (Zuzanna Grabowska) czy wójta. Od czasu do czasu uroczo ślamazarny (czy raczej: naćpany) Makar (rozbrajający Kamil Siegmund) palnie absolutną głupotę, bawiąc nie tyle błyskotliwością konceptu, co aktorską naturalnością. Mniej więcej w połowie widowiska zaczyna się montaż szlagierów wykonywanych na kolejnych festynach. Słowem - nuda i brak proporcji w kompozycji.

Tutaj warto się jednak na chwilę zatrzymać. Nieraz w polskim teatrze pojawiają się spektakle-koncerty, w których tekstowi dramatu sekundują covery bardziej lub mniej znanych utworów. Bodaj najgłośniejszym z nich jest "Courtney Love" duetu Strzępka & Demirski. We wrocławskim przedstawieniu również pojawiał się temat potyczek z przemysłem muzycznym i tego, w jaki sposób dyktatura show businessu przenika - czy nawet zatruwa - życie prywatne. "Exterminator" wchodzi na podobne rewiry, choć kariera zespołu tkwi dopiero w powijakach. Różnic jest wiele, choćby w reżyserskiej poetyce Figury i Strzępki, niemniej rdzeń pozostaje ten sam. Istnieje jeden pewien czynnik różnicujący, raczej płynny niż inwariantny. Dotyczy on zachowań publiczności.

Na "Courtney Love" ściągnęły zastępy wiernych fanów Strzępki i Demirskiego (nikt mi nie powie, że po wyglądzie i zachowaniu nie można choćby szkicowo skategoryzować widzów). Była to określona, w miarę homogeniczna grupa. Przypuszczam, że na spektakl przybyło zdecydowanie mniej fanów sceny Seattle niż entuzjastów twórczości teatralnego duetu. Nawet, jeżeli wśród publiczności trafiliby się fanatycy grunge'u, to i oni mieliby z pewnością niemały problem w całkowitym zrozumieniu całości. W przypadku "Courtney Love" nie wystarczy znajomość sztandarowych utworów. Przede wszystkim należy kojarzyć niuanse biograficzne Love i Cobaina, łącznie z następującymi po sobie menedżerami, zmianami wytwórni i romansami frontmanów. Owszem, można powiedzieć, że grunge jest w tym przypadku zaledwie sztafażem, pretekstem do ukazania mechanizmów rządzących przemysłem muzycznym. Takie stwierdzenie nie mija się z prawdą, choć chcę tutaj wyszczególnić zaburzenie dokonujące się na zupełnie innej linii. Otóż gmatwanina biograficznych szczegółów zwyczajnie utrudnia s p o n t a n i c z n y odbiór widowiska.

I tu dochodzę do sedna, czyli do najciekawszej obserwacji dotyczącej "Exterminatora". O ile w przypadku "Courtney Love" publiczność była bierna, o tyle widownia Sceny na Woli cóż, szalała. Miałam okazję być widzem premierowego wystawienia, na którym zebrała się różnorodna publika. Pojedyncze śmiechy przerodziły się na pewnym etapie w wielki rezonans - przytupywanie, przyklaskiwanie, kiwanie w rytm szlagierów, głośne komentowanie. I wreszcie - euforia publiczności, kiedy grupa zagrała finałowy utwór - swój własny, deathmetalowy. Gdzieniegdzie rozległy się krzyki: "bis, bis!". Nie twierdzę, że owo uniesienie stanowiło odpowiedź na świetnie wykonany numer czy dobrze zrealizowany spektakl - bo samo przedstawienie jest nudnawe, źle skomponowane, makietowe. Jest to zwyczajnie interesujące zjawisko warte opisu - w jaki sposób opowieść kpiąca z muzycznej popeliny i publiczności festynów (z pewną czułością, ale jednak) doprowadza do u r z e c z y w i s t n i e n i a takiej sytuacji. Bo konstatacja, że publiczność teatru stała się w jednej chwili publicznością festynu, jest nie do zakwestionowania (podkreślam, że wypowiadam się o zaobserwowanej osobiście jednorazowej sytuacji, reakcja widowni każdego innego wystawienia "Exterminatora" może się różnić). Nie mówię tego z oburzeniem, gdyż nie uważam teatru (w rozumieniu: miejsca, przestrzeni) za sferę sacrum, gdzie winna panować dyktatura bon tonu. Wręcz przeciwnie, bardzo cenię te rzadkie okazje, kiedy teatr staje się polem obserwacji interakcji twórców z widzem - nie jednostkowej (bo taka istnieje zawsze), lecz kolektywnej recepcji. Nagle okazuje się, że stajemy się uczestnikami transferu energetycznego. A co za tym idzie, okrutnie wykpiwaną, przypadkową publicznością festynu. I tu nasuwa się pytanie: w którym momencie zaczynamy być śmieszni? W jaki sposób dokonuje się zniesienia konwenansów ufundowanych przez pewne przestrzenie, instytucje? Wreszcie - czy teatr może stać się tym samym, co festyn pod chmurką, na zielonej trawce?

Agata Tomasiewicz
Teatr dla Was
29 maja 2013
Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...