Chaplinada

"Dwanaście stacji" - reż: Mikołaj Grabowski - Teatr im. Kochanowskiego w Opolu

Śmieszność, która pięknieje. Jaki to stary i dobry patent w sztuce widowiskowej! Owszem, niekoniecznie w tej superawangardowej, gdzie trzeba nieustannie zadziwiać - niekonwencjonalnością, obrazoburstwem, przekraczaniem granic, czarem nowych piór w pawim ogonie.

Nie w tej krytycznej, w której odbiorca ma nie zaznać spokoju, targany do trzewi obrazami nieprawości i zła. Nie w tej bujającej w mistycznych obłokach i nie w tej przemądrzałej, traktującej twór artystyczny jak załącznik do listy obowiązkowych lektur. W tej, gdzie po staremu chodzi o opowieść, o ludzkie portrety, o uśmiech aprobaty i chwilę pomyślunku po stronie widowni. Kto zadekretował, że to gorszy, mniej ambitny cel? 

Mały człowieczek plącze się po swoich czasach, posługując się anachronicznym aparatem pojęciowym i tymi systemami zachowań, jakie zna, odziedziczył, wyniósł z dzieciństwa, przyswoił. Ma z tym kłopot, ponieważ czasy gonią do przodu i stawiają go co i rusz pod ścianą. Próbując sprostać żądaniom chwili, bywa piramidalnie śmieszny. I swojsko sympatyczny jednocześnie - bo przecież to są też nasze własne, osobiste, codzienne kłopoty, włożone w ramy cudzej narracji. Gdy na dodatek bohater stanie przed wyzwaniami już nie tak całkiem do śmiechu i będzie umiał im, na elementarną miarę, dotrzymać kroku godnie i pięknie - zakochamy się w nim bez reszty. Bo też byśmy chcieli tak o sobie myśleć. Niezawodny koncept! Wycyzelowany do perfekcji przez największego małego człowieczka, jakiego zna zbiór fabuł ułożonych przez ludzkość - Charlesa Spencera Chaplina.

Dlaczego teatr tak rzadko sięga po jego receptę? Powodzenie miałby przecież zapewnione.

Deficyt empatii - czy nie jest to dziś podstawowe schorzenie trapiące scenę? W całym jej spektrum, od błahej komercji po Himalaje awangardy, o to bodaj najtrudniej: o współodczuwanie z występującym przed nami człowiekiem, o należne mu ciepłe spojrzenie, czy to aprobatywne, czy melancholijne. Widzowie coraz rzadziej umieją się uśmiechać, choć bardzo chcą się śmiać; powodzenie kolejnych przedsięwzięć komediowo-farsowych świadczy o tym jasno. Ale nagminnie mylą teatr z kabaretem, w którym chodzi tylko o żart, pointę, bon mot. Ileż razy - gdy któraś z lekkich scen przemycała na afisz krotochwilę lepszego sortu, taką, gdzie pod dowcipem kryje się smuteczek, sarkazm, dramat - widywałem aktora rozpędzonego w śmieszno-gorzkiej przemowie, nagle wyhamowywanego niespodziewanymi oklaskami. Powinno mu być bosko przy takim aplauzie - a on tymczasem długo nie mógł się pozbierać, odnaleźć w sytuacji. Bo grał serio: wkładał spore emocje w kreowanie postaci, owszem, komediowo podkręconej, ale nie kretyńskiej, coś jednak wartej, coś mającej do przekazania. Liczył na szczyptę uwagi dla swego bohatera, a potraktowano go jak estradowego komika z naręczem witzów - lepszych czy gorszych, acz będących celem samym w sobie, niczym więcej.

Z teatrem lokującym się na przeciwległym biegunie, jak by go zwać: poszukującym czy awangardowym, jest trochę inaczej. Ze swoją nieciągłością, niemimetycznością, apsychologizmem, predylekcją do groteski niby nie zabiega o prostoduszną empatię, może nawet chce sprawiać wrażenie, że nią gardzi. Ale to pozory. Jeśli nie choruje na skrajny egocentryzm, nie może przecież nie budować jakiejś własnej komunii z widownią. I o ile teatralnych tradycjonalistów gnębi rozplenienie kabaretowego rechotu rwącego opowieść, o tyle postępowców winno do szału przywodzić coś, co można by określić mianem chichociku nowoczesności. To nerwowe śmieszki, kwitujące (z aprobatą) nie sensy i napięcia spektaklu, tylko jego, by tak rzec, ogólną fajność: odjazdowe obrazy i kostiumy, błyszczące odniesienia do popkultury, dystans i nonszalancję w aktorstwie. Cały sztafaż, wszystko to, co zewnętrzne, powierzchowne, oderwane. Ile w tym rzeczywistego przyzwolenia na ponowoczesną estetykę, a ile zwykłej interpretacyjnej bezradności? Dobrych parę lat temu nieznośne chichotania podczas długich poważnych dialogów któregoś z dzieł Krystiana Lupy skłoniły obserwatorów do spytania samego twórcy - na spotkaniu po spektaklu - co właściwie należy myśleć o takiej formie odbioru. Mistrz chwilę się zastanawiał. Stwierdził na koniec jednak, że to naturalna reakcja, adekwatna do czasów i trzeba ją brać z dobrodziejstwem inwentarza.

Na pewno?

Bohaterowie "Dwunastu stacji" przybyli ze wschodu po wojnie. Rozlokowani po miastach i miasteczkach ziemi opolskiej nie rozpłynęli się w migracyjnych falach, zachowali parafiańską osobność, swojskość, odrębność. Późny wnuk, czterdziestolatek dziś, Tomasz Różycki włożył ich sylwetki w poemat (nagroda Kościelskich, 2004) trochę zakrojony na Pana Tadeusza: z ciepłym spojrzeniem, trzeźwo rachującym przywary przodków, ale i przymglonym wybaczającą łezką. Mikołaj Grabowski też lubi takie postacie. Wprowadzał je po wielokroć na scenę: alwerniańską procesję w pamiętnym, pierwszym "Opisie obyczajów", ożywione karykatury z rysunków Andrzeja Mleczki, gromadę wędrowców z niedawnego Mickiewiczowskiego "Pana Tadeusza", ba, XVIII--wiecznych szaraczków szlacheckich w "Pamiątkach Soplicy"1. Wszyscy, niezależnie od miejsca pochodzenia i czasu akcji, wnosili na scenę swoją prowincjonalność niczym kostium - ale, co istotne, kostium, w którym czuli się wygodnie i prawdziwie. Ich sceniczne sylwetki rysowały się kanciasto, nieforemnie, komicznie, lecz autentyczność i bezpretensjonalność scenicznego bycia przydawała im blasku. Pozwalała się lubić.

Ósemka przesiedlonych chacharów grana przez starszyznę Teatru im. Kochanowskiego daje się lubić od pierwszej chwili. Od zgryźliwego dogadywania "chóru starców" z ogrodowej ławeczki przez kolejne stacje życia rodzinno- towarzysko -sąsiedzkiego, rozbudowane tu w omal barokowe suity, Grabowski zawsze umiał lepić na scenie coś z (prawie) niczego: opisy rytuałów kresowej gościnności, rodowych hierarchii, zakrapianych debat są tu materiałem na fantastyczny teatr. Niesłychanie precyzyjnie skonstruowany: etiuda rodzinnego pijaństwa rozpisana jest na poszczególne gagi jak, nie przymierzając, slapstickowa komedia typu "Charlie policjantem". Sekwencja orgii lepienia pierogów, które w końcu wysypują się z każdej możliwej dziury, ma zrytmizowany charakter, wyliczony w każdym takcie, z muzyczną kadencją. Inscenizator uruchamia popisowe numery komediowego rzemiosła, rzadko kiedy stosowane w naszej, mało fachowej, sztuce rozśmieszania, zegarmistrzowsko zbudowane. Co służy tylko (?) temu, by widownia pozwoliła się zauroczyć dziwakom z innego czasu. By kupiła ich jedynie za to, że są jacy są, chaplinowsko mali, ale nie wstydzący się siebie, nieznośni, ale dobrzy, śmieszni i ciepli, organicznie prawdziwi. To wystarczy, by ich ekspediować do scenicznego nieba.

Tam też zmierza narracja poematu Różyckiego. Jej pretekstem fabularnym są niekończące się przygotowania do wspólnej wyprawy w rodzinne, wołyńskie strony. Młoda czeska reżyserka, Eva Rysova, realizująca prapremierę sceniczną "Dwunastu stacji" (nota-bene w Starym Teatrze, pod skrzydłami Mikołaja Grabowskiego, dwa i pół roku temu), napawała się możliwością komicznego ogrania zwyczajów Polskich Kolei Państwowych, najwyraźniej biorąc tę podróż całkiem dosłownie. Grabowski w Opolu wie od początku, że to jazda metafizyczna. W finale jego spektaklu ozdobny, wyśniony wagon galicyjskich kolei stoi na środku wielkiej obrotowej sceny Teatru im. Kochanowskiego. A chachary pięknieją. Z tanio poubieranych, zapadłych w sobie prowincjuszy przemieniają się w wojażerów z obrazka - w białych surdutach, sukniach i szapoklakach. Podniesieni w olśniewającym, mimo że tak niemodnym, geście apoteozy. To już drugie przedstawienie w sezonie, które składa wielki hołd zwykłemu życiu - po "Nieskończonej historii" Artura Patygi inscenizowanej przez Piotra Cieplaka w warszawskim Powszechnym. Ale mocniejsze w końcowym efekcie, bo rozpiętość między przaśnie parafiańskim światem początkowej groteski a końcową afirmacją ma wymiar iście kosmiczny. Wystarczy widzieć późnego wnuka, rozmnożonego na scenie w czwórkę młodych aktorów, jak dotychczasową pół-sympatię, pół-drwinę wobec pociesznego światka własnej mikroojczyzny, piorunowo zmienia w rozdziawioną z przejęcia gębę. My, gapiący się na to wpięknowstąpienie, mamy taki sam wyraz pyska, zapewniam. Chaplin by pochwalił.

Z końcem roku Mikołaj Grabowski odejdzie z dyrekcji Starego Teatru. Sukces opolskiego widowiska pozwala nie płakać z tego powodu. Dziesięć lat prowadzenia trudnej krakowskiej sceny nie było porażką, ale nie było też pasmem sukcesów. Obok znakomitych przedstawień były kompletnie nieudane, a dyrektor, skądinąd świetny pedagog, niekoniecznie szczęśliwą miał rękę i do wyboru reżyserów, i przydzielanych im tytułów. Wolno wierzyć, że administrowanie teatrem, mozolne w dzisiejszych czasach, odbierało Grabowskiemu energię w planowaniu własnych przedsięwzięć. Teraz przestanie. A kształt i moc "Dwunastu stacji" każe z niecierpliwością czekać na kolejne dzieła dojrzałego twórcy, jak mało kto wiedzącego, jak można z demonem deficytu empatii skutecznie stawać w szranki.

1). To znakomite widowisko powstało w łódzkim Teatrze im. Jaracza w 1980. Szkoda, że. inscenizator, rozmaite tytuły realizując powtórnie po latach, do gawędy Henryka Rzewuskiego nigdy nie zechciał wrócić. Brzmiałoby dziś trochę inaczej, ale równie błyskotliwie, jak wtedy.

Jacek Sieradzki
Odra
21 września 2012
Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...