Cudowne lata

opowieść Krystyna Tkacz

Kiedy umawiamy się na rozmowę, Krystyna Tkacz zastrzega: "Nie wiem, czy moje dzieciństwo to takie cudowne lata, ale dobrze, opowiem. Może to komuś pomoże, może się jakoś przyda?". A zaraz potem dodaje: "Jak to jest, że coś, co było rozpaczą, cierpieniem, teraz potrafi wywołać u mnie pobłażliwy uśmiech? Cóż sobie to dziecko wtedy myślało, że tak płakało?"

RODZINA

Wychowałam się z dziadkami. Ale też z mieszkającymi obok na tym samym piętrze ciocią (siostrą mamy), wujkiem i z dwiema siostrami ciotecznymi: moją rówieśnicą Danusią i młodszą o siedem lat Elą. Wodzem całej rodziny była babcia. Słuchało się jej bezwzględnie. Jak ktoś coś zbroił, dostawał ścierką po głowie. Dziadek był najłagodniejszy, pod pantoflem. Strasznieśmy go kochały. Brał nas obydwie z Danusią na kolana. Tylko żeby pani nie pomyślała, że babcia była nieuczuciowa. Wcale nie. Pamiętam ją, jak zasypiam, a ona mnie przytula. Zawsze dała całuska. Mówiła do mnie: "Krysiuniu".

RADIO I PAPIEROSY

Pamiętam radio. Czarne ze świecącym okiem. Słuchał go głównie dziadek. Podsuwał sobie fotel i kręcił gałką. Ale najpierw przecierał szmatką. Szukał po kanałach Radia Wolna Europa, babcia tego nienawidziła. Tego głosu, tych strasznych szumów. Przecież to było ciągle zagłuszane. A dziadek siedział i cierpliwie kręcił. Z papieroskiem w ustach. Jego papierosy zawsze leżały przy radiu. Nazywały się Płaskie: zamiast filtra długa tekturka, mało w tym było tytoniu. Pamiętam, jak dziadek charakterystycznie pyka, zanim włoży płaskiego do ust. Dużo później, jak już zaczęłam popalać, podkradałam sobie czasem jednego lub dwa spod radia. Nigdy nie zauważył.

RESTAURACJA

Mieliśmy restaurację. Moja rodzina założyła ją tuż po wojnie. Nazywała się Warszawianka i była na parterze naszej kamienicy (my mieszkaliśmy na pierwszym piętrze). Pamiętam stoliki, bufet, fortepian na sali. I zakazane drzwi, za którymi były gruzy, częsty widok w powojennym Wrocławiu. Wiadomo, jakie to były czasy dla prywatnej inicjatywy, lata 50., niedługo po śmierci Stalina. Warszawiankę zamknęli, jak miałam jakieś cztery i pół roku. Długo stała odłogiem, potem był tam jakiś warsztat. Już się tym nie interesowałam.

ŚLADY PRZESZŁOŚCI

Każdy wrocławianin wie, gdzie łączą się ulice Brucknera i Krzywoustego. Że to taki rozstaj dróg. Mieszkaliśmy w jednej z dwóch stojących tam kamienic. Przy drodze wiodącej na Psie Pole, niedaleko rzeki Widawy i dzielnicy Kowale. Ale też Sołtysowic. Przedziwne, cudowne miejsce. Od strony naszego podwórka były drzewa lipowe, dalej ogrody, gdzie chodziło się na pieczarki i na kwiaty. Jako dzieci sami sobie te kwiaty ponazywaliśmy. Były na przykład "loczki". Krzyczało się: "ja dzisiaj zbieram loczki, zamawiam!".

Rosły topole, kasztany, morwy. A za tym wszystkim był duży staw. W lecie wszyscy pływali w stawie, w zimie mieliśmy tam lodowisko. Brzegi stawu były regularne, kwadratowe. Już jako dorosła osoba zobaczyłam w Monachium niemiecki Biergarten, typowy ogród piwny z ławami na brzegu basenu. Pod kasztanami. Bardzo mi coś przypominał. Dotarło do mnie, że mój staw z dzieciństwa to musiał być "za Niemca" właśnie taki Biergarten.

Ale to niejedyne moje olśnienie. Była też kaplica w dzielnicy Psie Pole, gdzie jako dzieci chodziliśmy na msze, bo tamtejszy kościółek długo nie był odbudowywany. Dopiero po latach, kiedy zaczęłam interesować się teatrem, pomyślałam, że prawdopodobnie ta kaplica to przed wojną była scena kabaretowa. Wszystko by się zgadzało: wejścia jak do garderoby, scena, duża sala i balkon. Zupełnie jak z filmu "Kabaret" z Lizą Minnelli. Nie przetrwało wiele z tamtych miejsc. Na naszej kamienicy wybudowano trasę E-12, większość budynków w okolicy zburzono. Gdzieniegdzie zostały jeszcze ogródki działkowe, ale topole zdziadziały, a po stawie właściwie nie ma śladu, może jakaś sadzawka, oczko wodne. Na łące jest dziś wielkie centrum handlowe z multipleksem.

WZÓR CNÓT

Wtedy w rodzinach była zwykle trójka dzieci. Większość kolegów z podwórka miało po dwoje rodzeństwa. Bracia Zdzichu, Heniek i Janek to były straszne łobuzy. Szczególnie Heniek. Bardzo się przyjaźnili z moją siostrą Danusią. Co oni wyprawiali! Pewnego dnia wymyślili zabawę w diabły. Akurat smołowano dachy, stały kadzie ze smołą. Powłazili do tych beczek i namówili innych. Cali byli czarni, włosy, ubrania, wszystko. Tego się nie dało niczym zmyć, w dodatku cuchnęli. Wydawało się, że zostaną tacy na zawsze. Nigdy tego nie zapomnę: wszystkie drzwi w kamienicy pootwierane, słychać te wrzaski dorosłych i płacz dzieci. Scena jak z filmu.

Czyja się też wypaćkałam? Skądże. Ja byłam ta najgrzeczniejsza. Z całego podwórka. Z moją siostrą Danusią ubierano nas tak samo. Danusia wracała w strzępach, a ja ani jednej plamki. Nieraz słyszałam, jak rodzice innych dzieci mówią: "Popatrz na Krysię! Jaka ona grzeczna". Wzór cnót. Nie jestem tylko pewna, czy byłam tym wzorem, czy już wtedy niezłą aktorką.

KAŁUŻA NA STOŁECZKU

Do przedszkola chodziłam na Krzywoustego. I to tam jakaś mama zwróciła uwagę na moje ręce. Że mam takie smukłe palce jak pianistka. A ponieważ sama swoje dzieci wysyłała na lekcje fortepianu, to i mnie raz wzięła do profesorki, żeby mnie przesłuchała. Posadzono mnie na ślicznym stołeczku przy pianinie. Już od początku lekcji chciało mi się siusiu, ale wstydziłam się zapytać, gdzie jest łazienka. I jak pani profesor gdzieś wyszła, to nie wytrzymałam. Uciekłam, zostawiając obsiusiane krzesełko. Pamiętam, że kiedy profesorka zjawiła się u moich dziadków, byłam pewna, że przyszła się na mnie poskarżyć. A ona przyszła powiedzieć, że nie można marnować mojego talentu. Że muszę uczyć się gry na pianinie. Oczywiście, że dziadkowie posłuchali. Chcieli mojego dobra.

KUŹNIA TALENTÓW

U nas na podwórku wszyscy chodzili do zwykłej podstawówki, do czterdziestki. Ja dojeżdżałam do kuźni talentów na Łowiecką. Szalenie elitarna szkoła. Ze mną w ławce siedziała Barbara Falender, teraz światowej sławy rzeźbiarka, siedząca przede mną Ania, czyli Anna Sokołowska, została aktorką Teatru Słowackiego. Na liście absolwentów są kompozytorzy, wirtuozi. Jako uczniowie szkoły muzycznej mieliśmy obowiązek być na wszystkich koncertach we Wrocławiu. Filharmonii wtedy jeszcze nie było, więc koncerty odbywały się co piątek w auli politechniki. Albo w studiu Polskiego Radia na Krzykach.

Uczyłam się głównie gry na fortepianie. Trafiłam na fantastyczną profesor panią Hanft (niestety nie jestem pewna, czy to nazwisko tak się pisze). Myślę, że dzięki niej mogłam zostać wybitną pianistką. Strasznieśmy się jej bali. Przez łapy nieraz zdzieliła, ale nikt mnie tak już potem nie uczył. Grałam na różnych popisach, także w radiu. Kiedy mojej pani profesor zabrakło, przejął mnie kto inny. "Przestawiał" mi rękę, zmienił repertuar. Zniechęciłam się do grania, już się tak nie rozwijałam. Co się stało z panią Hanft? Wyjechała do Australii. Była Żydówką. Do roku 1968 było jeszcze daleko, ale już czuło się, że coś wisi w powietrzu.

ZNIKANIE

W naszej szkole dużo było dzieci żydowskich. W pewnym momencie po kolei zaczęły znikać. Na ile wiedzieliśmy, dlaczego znikają? Nie wiedzieliśmy. Zawsze była nauka, ćwiczenia, nie pamiętam, żeby ktoś nam coś tłumaczył.

Dla nas nie było podziałów. Na podwórku bawiły się dzieci wszelkich możliwych narodowości. Na parterze naszej kamienicy mieszkała rodzina Ukraińców. Pewnego dnia po prostu ich zabrakło. Było też kilka rodzin niemieckich. Oni też przez wiele lat starali się o wyjazd, aż w końcu znikali bez pożegnania. Zostawały tylko puste mieszkania. I głosy: "Ojej, nie ma już Schefnerów. Ingi już nie ma". Tak to się odbywało.

KAJTUŚ

Długo byłam potwornie drobna. Chuda i mała. W szkole wszyscy wołali na mnie Kajtuś. Skąd się to wzięło? Moja przyjaciółka Basia Falender mnie tak nazwała. Basia wyglądała na dużo starszą ode mnie. Była wysoka, nosiła już biustonosz. Sięgałam jej do ramienia. Pamiętam, że szłyśmy gdzieś razem, i ja byłam w takim krótkim paltociku. Na głowie miałam berecik, który babcia zrobiła mi na drutach. I takiego liska, kołnierzyk. Do tego warkoczyki z kokardkami. W pewnym momencie ja poszłam dalej, a Basia została na przystanku. Nagle słyszę, że za mną woła. Zawróciłam: "co się stało, Basiu?". A ona: "Kajtuś! Jakie ty masz chude nóżki!". No i tak został ten Kajtuś. Pamiętam, że tamtego dnia wracałam ulicą Jedności Narodowej i przeglądałam się w każdym oknie, w każdej wystawie. Czy rzeczywiście takie chude?!

WARSZAWA

Pokochałam Warszawę, kiedy po raz pierwszy ją zobaczyłam. Nie zniechęciłam się do niej nawet wtedy, gdy nie przyjęli mnie tu do akademii teatralnej. Rozpacz to było mało powiedziane. Z egzaminów wróciłam do Wrocławia zdruzgotana i postarzona. Z dziesięć lat mi przybyło. Wierzyłam, że będę aktorką, od kiedy w podstawówce pan Bidziński, dyrektor kuźni talentów, powiedział mi: "Tkaczówna, głos masz jak damski Armstrong, ale kiedy mówisz na akademiach, to robi wrażenie". A tu taki cios. Na szczęście koleżanka naszej sąsiadki, widząc, w jakim jestem stanie, wzięła mnie do Eli Karkoszki. To było jakoś krótko po sukcesie filmu "Drewniany różaniec", w którym Ela grała główną rolę. To dzięki niej się nie załamałam. I dostałam się bez problemu rok później na wydział aktorski do Krakowa. Po akademii już nigdy nie wróciłam na stałe do Wrocławia.

NIEPOGODZENIE

Nie mogę powiedzieć, żebym kiedykolwiek czuła się pomijana czy niekochana. Ciocia i wujek zawsze podkreślali, że jesteśmy z Danusią i Elą siostrzyczkami. Także rodzice moich przyjaciół z podstawówki i liceum w jakiś sposób mi matkowali. Na przykład tata Ani Sokołowskiej, słynny akwarelista. Zabierał nas: mnie i Anię, na wystawy, koncerty, robił wykłady o architekturze. Mieszkanie Ani to bardzo ważna część mojego życia. Dużo tam przebywałam, uczyłyśmy się, nieraz nocowałam. Można powiedzieć, że uznano mnie za członka rodziny, bo po śmierci pana Stefana odziedziczyłam w spadku kilka jego obrazów. Nie zapomnę też, jak mama innej mojej koleżanki Rutki (dziś amerykańskiej pianistki Ruth Halbkram) grzała mi ręce przed szkolnymi występami. Ale choćby nie wiem jak wszyscy naokoło się starali, to i tak w człowieku zostawało to coś. Myślę, że sierotą jest się do końca życia. To takie szczegóły, niuanse. Choćby takie wspomnienie: Podróż, jadę z ciocią i Danusią na wakacje. Siedzę w przedziale naprzeciwko nich. Danusia koło cioci. Słyszę, jak ciocia mówi do Danusi: "chodź tutaj, przytul się, oprzyj, to ci będzie wygodniej". Obserwuję je, a potem płaczę całą noc. Tak, żeby nikt nie widział.

Pamiętam dobrze, że jako dziecko absolutnie nie byłam pogodzona ze śmiercią rodziców. To było moje życie wewnętrzne, bo na zewnątrz byłam duszą towarzystwa. Szybko odkryłam, że ludzie nie lubią, jak się okazuje smutek.

Zofia Fabjanowska-Micyk
Zwierciadło
7 sierpnia 2010
Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92
Portrety
Marek Piwowski
Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...