Duch tekstu

"Gody Życia" - reż. Iwona Kempa - Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu

"Gody życia" według dramatu Stanisława Przybyszewskiego w reżyserii Iwony Kempy to najnowsza premiera toruńskiego teatru w ramach sezonu określanego jako "arcypolski" - bo koncentrującego się na polskiej klasyce, znanej i mniej znanej. Gody życia stanowczo zaliczają się do tej drugiej kategorii, warto więc zacząć od streszczenia dramatu, który Kempa postanowiła przypomnieć

Hanka to kobieta, która, powodowana uczuciem, odeszła od męża. Dziś żyje z ukochanym Wacławem – ale w tle wszystkiego, co robi, unosi się wspomnienie dawnego życia, nie ze względu na męża, Bielskiego, tylko na dziecko, które musiała z nim pozostawić. Wacław wyczuwa obecność tej tęsknoty, ale nie chce jej przyjąć do wiadomości; tymczasem wspomnienie porzuconej córeczki coraz bardziej nie daje Hance spokoju. Gościem w ich domu bywa Janota, młody muzyk i kompozytor, który, choć zaręczony z panną o imieniu Stefa, jest zafascynowany panią domu, na co ona, zakochana w Wacławie i stęskniona za dzieckiem, nie zwraca uwagi. W pewnym momencie Wacław zaprasza dawnego przyjaciela, którego Hanka poznała w domu Bielskiego. Ten ryzykowny eksperyment ma sprawdzić, jak jego towarzyszka zareaguje na nagły powrót wspomnień. Hanka postanawia za wszelką cenę zobaczyć się z córką. W podróż wyrusza samotnie, wie o tym jednak Janota, który za nią podąża.

Konfrontacja z mężem jest dramatyczna. Hance nie udaje się zobaczyć córki, zostaje odepchnięta przez Bielskiego. Jest coraz bliższa szaleństwa. Kiedy po rozmowie z nim mdleje, odnajduje ją Janota – autor wyraźnie sugeruje, że dochodzi między nimi do zbliżenia, choć nie za zgodą Hanki. Jak na młodopolski tekst przystało, końcowe partie dramatu rozgrywają się w górach. Bohaterka, przerzucana w dziwnej grze emocjonalnej między Janotą a Wacławem, otępiała z bólu, spotyka góralkę, która opowiada jej o magicznym źródełku, leczącym wszystkie rany ducha i ciała. Znajduje się ono na dnie górskiej przepaści. Nietrudno się domyślić, co następuje dalej – skruszony Wacław prowadzi Hankę, zapewniając ją o świetlanej przyszłości, Hanka zapewnia, że zaraz do niego dołączy, a kiedy odchodzi na stronę, zza sceny dobiega przenikliwe „Jezus, Maria” góralki.

Nie wiem, czy Przybyszewskiemu dobrze na toruńskiej scenie – może ma złośliwą satysfakcję z obecności na afiszu w mieście, w którym kiedyś został wyrzucony ze szkoły. Trzeba jednak od razu powiedzieć, że jego tekst nie czuje się dobrze na początku XXI wieku. Tematy, które porusza, już dawno nie szokują i nie zaskakują – dzisiaj pełne ich są nawet telewizyjne seriale. Godom życia – z ich nieco egzaltowanym tonem, mnożeniem skomplikowanych relacji między postaciami i prostym, efektownym graniem na emocjach (szalona kobieta rzucająca się z rozpaczy w tatrzańską przepaść!) – bliżej niestety do seriali właśnie niż do scenariuszy Bergmana. Samym wyborem tekstu Iwona Kempa wyznaczyła więc sobie trudne zadanie. Jak dobrze podać dzisiejszej publiczności tekst, z którym czas naprawdę źle się obszedł? Wiadomo, że trzeba go najpierw przetworzyć.

Na podstawowym poziomie udaje się to całkiem dobrze. Skrócone zostają najbardziej nużące części, w których postaci roztrząsają swoje uczucia i swoją sytuację – dzisiejszy widz jest obyty z psychologią i nie potrzebuje tylu wyjaśnień. Znika też melodramatyczny finał w Tatrach – góralka piastująca bohaterkę zmienia się w pielęgniarkę, a Hanka nie rzuca się w przepaść. Mniej tu egzaltacji. Najciekawszą innowacją jest zapętlanie fragmentów tekstu – zamiast długich tyrad postaci rytmicznie powtarzają króciutkie kwestie, które je streszczają, jak na przykład w momencie, kiedy Stefa ostrzega Hankę przed Janotą, raz za razem wchodząc na scenę i mówiąc: „Uważaj na niego”, albo wtedy, kiedy dość trzeźwe u autora opisy magicznego źródełka zmieniają się w ustach wariatki rozmawiającej z Hanką w dziwaczną mantrę: „kołysze się – kołysze-sze”. Dzięki takiemu opracowaniu tekst Przybyszewskiego zostaje mocno odmłodzony i na poziomie językowym niemal nie daje po sobie poznać, jak dawno temu powstał.

Jak zwykle w teatrze Kempy, wszystko rozgrywa się w minimalistycznej, trochę posępnej, ale ciekawej scenografii. Składają się na nią właściwie tylko dwie ściany zbiegające się do tyłu sceny, tworzące razem z proscenium trójkąt (figura w tym akurat spektaklu bardzo ważna) ze szczeliną zamiast wierzchołka. To stamtąd będą wychodzić wszystkie, poza Hanką, postaci. Ona sama nigdy nie wydostanie się spomiędzy zaciskających się wokół niej ścian, trochę przypominających betonowy mur, a trochę – wyłożone gąbką ściany celi szpitala psychiatrycznego.

Niestety, chociaż spektakl Kempy ma sporo zalet, jako całość zupełnie się nie broni. Cały problem w tym, co bywa największą siłą jej teatru – w zamiłowaniu do bardzo mocno podkreślanej i wyrazistej psychologii postaci. Tu reżyserka i odtwórczyni głównej roli – Mirosława Sobik – zagrały va banque. Hanka na toruńskiej scenie wydaje się nie tyle przeżywać wydarzenia z Godów życia, ile wspominać je z perspektywy swojego szaleństwa. Od samego początku chodzi lekko zgarbiona, z dzikim ogniem w oczach, wykręcając w rozpaczy ręce, od czasu do czasu krzycząc albo wyjąc. Z zamierzenia przejmująca rola robi się miejscami po prostu komiczna – kiedy Hanka wpatruje się w przyjaciółkę z wyraźnym obłędem w spojrzeniu, a ona na to: „Jakaś jesteś dzisiaj roztargniona”, trudno nie zachichotać. W dramacie postać Hanki, chociaż nie jest na pewno zbyt ciekawa, ma w sobie więcej niejednoznaczności i dużo bardziej mieni się nastrojami. W spektaklu wciąż pozostaje na najwyższej nucie – ale wciąż jest to ta sama nuta. W rezultacie zmienia się w postać prawie komiksową, z jedną wyczerpującą i krzykliwą maską. Szkoda na nią widocznego wysiłku Mirosławy Sobik – jej talent można było wykorzystać bardziej wielowymiarowo.

Pozostali członkowie obsady bywają lepsi (Jolanta Teska) i gorsi (Tomasz Mycan), ale zawsze pozostają tylko tłem dla Hanki, której posępna mina wyznacza tok przedstawienia. Ich rolom też zwykle brakuje subtelności i wielowymiarowości. Nawet bardzo ciekawy pomysł umieszczenia w roli Bielskiego bodaj najpoczciwszego toruńskiego aktora, Jarosława Felczykowskiego, zostaje popsuty, kiedy jego ciekawa, powściągliwa i pełna napięcia konfrontacja z Hanką Mirosławy Sobik kończy się krzykiem i szarpaniną.

Ten brak subtelności sięga jeszcze dalej w strukturę spektaklu – emocje są jasne i wyraziste, konflikty jednoznaczne, a wzruszenia (przynajmniej w zamierzeniach) silne. Przez to Gody życia niestety często ocierają się po prostu o kicz. Choćby w zakończeniu. U Kempy postać Hanki nie umiera, tylko osuwa się w szaleństwo – stoi (długo!) naprzeciwko publiczności w coraz jaśniejszym świetle, przy akompaniamencie narastającej monumentalno-rzewnej muzyki. Ta scena jest dużo bardziej egzaltowana niż poruszająca. A takich zagalopowań reżyserki jest więcej, włącznie z fragmentem, w którym Hanka biega tam i z powrotem, obijając się o ściany jak pacjentka szpitala psychiatrycznego o miękkie ściany celi – problem w tym, że robi to zupełnie bez przekonania, jakby bała się uszkodzić scenografię.

Po spektaklu widz może sobie zadać pytanie – dlaczego wybrano właśnie ten tekst? Nie widzę na nie sensownej odpowiedzi, a chyba właśnie w nim zawiera się sedno całego problemu. Przecież egzaltacja i zamiłowanie do silnego efektu, które ponoszą Iwonę Kempę i Mirosławę Sobik, wynikają właśnie z samego wyboru – obie cechy to znaki firmowe Przybyszewskiego. Od powstania Godów zestarzał się ich język, zmodyfikowane zostały konwencje teatralnego i dramatycznego psychologizmu, a do tego mocno zmieniła się sytuacja rozwódek. Włącznie z tym, że zwykle to one wychowują swoje dzieci. Co tekst Przybyszewskiego, bardzo mocno osadzony w realiach czasów, w jakich powstał, może powiedzieć dzisiaj?

Jako reżyser Kempa znana jest z wrażliwości na ducha tekstów, które realizuje. Tu chyba za bardzo dała się temu duchowi ponieść, nie zastanawiając się zbyt głęboko, po co to robi i w jakim kierunku zmierza, a dając się uwieść pomysłowi na główną postać, którą czyni jeszcze bardziej wyrazistą niż u autora. Niestety przez to, pomimo zalet spektaklu, na scenie pozostaje właśnie tylko duch tekstu – który już od dawna nie żyje.

Paweł Schreiber
Teatr
24 czerwca 2011
Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92
Notice: Undefined index: banner4 in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/layouts/scripts/layout.phtml on line 121 Notice: Undefined index: banner5 in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/layouts/scripts/layout.phtml on line 124

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia