Enerde

"Szosa Wołokołamska" - reż. Barbara Wysocka - Teatr Polski we Wrocławiu

Co to było Enerde? W dowcipie z dawnej szkoły podstawowej: odpowiedź na pytanie z krzyżówki o jedno z dwóch europejskich państw na "e". Drugim był, rzecz jasna, Erefen. Enerde było satelickim państwem-członkiem bloku wschodniego, utworzonym z radzieckiej strefy okupacyjnej. Było państwem-upokorzeniem, powołanym przez zwycięzcę na podbitym terytorium, stosunkowo najgorliwiej spośród sobie podobnych strzegącym przywiązania do suwerena. Łączącym niemiecki Ordnung z komunistycznym doktrynerstwem, dość, co tu mówić, obrzydliwym

Owszem, było państwem ciężko i krwawo doświadczonym, choćby przez zbudowany w poprzek kraju i stolicy mur, za próby przekroczenia którego naprawdę ginęli ludzie. Aliści mur nie był w stanie zatrzymać na przykład fal radiowych czy telewizyjnych, więc Enerde było krajem pod pewnymi względami odciętym śmiertelnie od wolnego świata, pod innymi zaś - wcale. A pod koniec żywota skwapliwie konsumowało zastrzyki finansowe od kuzynów z wolności w zamian za polityczne poluzowania.

Jeśli my byliśmy najweselszym barakiem w obozie komunistycznym, to oni pewnie najbardziej porządnickim. Nie przysparzało to im sympatii. Choć pewien podziw jak najbardziej. Kpiono z plastikowego trabanta, z tandetnego rozmachu rewii we Friedrichstadtpalast. Ale gdy wujek Gierek z chęci przekuwania złych wspomnień w merkantylną koegzystencję otworzył dla polskich obywateli tę jedną, jedyną granicę, zezwalając przekraczać ją jedynie z dowodem osobistym w ręku - wszystkich innych "granic przyjaźni" strzegły zasieki - tandeta wschodnioniemieckiego AGD zalała polskie domy. W produkcji czajników z gwizdkiem byli od nas grubo lepsi, choć w świetle współczesnych standardów te urządzenia zdają się dość chłamowate. Jak cały tamten świat trabantów, i małych fiatów też.

Może krzywdzę sąsiadów grubymi uproszczeniami, ale notuję tu nie tyle sądy aspirujące do obiektywizmu, ile wspomnienie nastroju dawnych czasów, kiedy to losy mieszkańców kraju na "e" nie uruchamiały specjalnej empatii w kraju nad Wisłą - choćby takiej, jaką cieszyli się dysydenci z czechosłowackiej Karty 77. Co było też zapewne jednym z powodów, dla których najmniejszego zainteresowania nie wzbudziła u nas Szosa Wołokołamskay pięcioczęściowy dramatyczno-liryczny cykl "rozliczeniowy" pisany przez Heinera Müllera w połowie lat osiemdziesiątych. Jego pierwsza część, korzystająca z materiału powieści Aleksandra Beka pod tym samym tytułem, grana była w Enerde wręcz w ramach jak najbardziej oficjalnych obchodów czterdziestolecia zakończenia wojny. Realnie istniejąca Szosa Wrołokołamska to miejsce, gdzie, bardzo już blisko Moskwy, zatrzymała się drugowojenna

niemiecka ofensywa. Walki były krwawe. Müller opisał dylematy dowództwa - oczywiście radzieckiego, a nie niemieckiego: wymuszanie dyscypliny, rozstrzeliwanie swoich. Jako odpór propagandowym oleodrukom miało to pewnie swój wyraz - podobnie jak następne części cyklu, dotykające przemilczanych epizodów historii wschodnioniemieckiego państwa, na czele z powstaniem 1953 roku, o którym cenzura zakazywała wspominać. Dziś, wyjęta z kontekstu chwili, krytvka brzmi bojaźliwie, asekurancko, a rozterki samego Müllera, wystawianego na Zachodzie i mającego wybór, budzą co najwyżej wzruszenie ramion.

A jednak ktoś to dziś we Wrocławiu zagrał. I to nie byle kto. A im bardziej nie byle kto, tym mocniej brzęczy pytanie: ale po co?

Barbara Wysocka jest dziś jedną z największych nadziei polskiego teatru. To znakomita aktorka, przez poważnych profesorów zestawiana z Wysocką... Stanisławą, wielką damą sceny sprzed wieku. To reżyserka, która także umie projektować scenografie i instalacje plastyczne, która ma wykształcenie muzyczne i zdążyła już wprawić w zachwyt wymagających koneserów opery. Wykroczyła do teatru z od razu dojrzale ukształtowanym własnym językiem scenicznym, polegającym w znacznej mierze na postbrechtowskim wyjmowaniu konfliktów dramatycznych z ich własnego sosu, ukazywaniu ich na scenie jak w laboratorium, komentowaniu wprost do widowni, kontrapunktowaniu filmem, aktualizacjami, cytatami z innych obszarów kultury. Przy czym różnorakość materii, z której inscenizatorka lepi swój teatr, nie kłóci się z czułą precyzją modelowania poszczególnych aktorskich starć i gier, ze starannością w rozdawaniu zadań, z idealnie wyliczonym rytmem.

Wszystkie te niebłahe zalety wylądowały też i na Szosie Wołokołamskiej. Sekwencja wojenna włożona jest w szaro-różowo-popielaty koloryt zimowych zdjęć. Dwaj z trójki aktorów biorących udział w widowisku recytują tekst-relację, każdy w innym rytmie, co czyni z ich opowieści swoistą fugę z wymyślnie przetwarzanym tematem. W kolejnej sekwencji, poświęconej lękom funkcjonariuszy reżymu po śmierci Stalina, reżyserka wykorzystuje motyw (znany choćby z Konwickiego) rozbierania się działaczy do gaci w odruchu paniki i szaleństwa. Raz w końcu, inaczej niż w trzech czwartych polskich spektakli, męska nagość (niepełna) nie ma charakteru ornamentalnego, tylko dramatyczny, napakowa-ny znaczeniami. Na scenie stoi parę staroświeckich biurek, które, gdy trzeba, stają się czołgami, a kiedy indziej drwiącym znakiem reifikacji, gdy bohaterowie, urzędnicy przyrośnięci do swoich drewnianych fortec, szamocą się z nimi w świetnej pantomimie. Jest też trabant, a jakże, podmalowany na lśniąco-bordowy kolor, z reflektorkami ciepło oświetlającymi twarz siedzącego w nim aktora, piękny, komiczno-nostalgiczny gadżet przeszłości. A w pewnej chwili akcja mówi "stop" i mamy szansę spokojnie, w zadumie wysłuchać stary song Marleny Dietrich, Sag mir, wo die Blumen sind: Gdzie są kwiaty z tamtych lat. Antywojenny szlagier.

Widowiskowo rzecz jest bez zarzutu: zwarta, skupiona, elegancka. Adamowi Cywce, Rafałowi Kronenbergerowi i Adamowi Szczyszczajowi precyzyjnie rozpisano zadania, każdy ma swoją "solówkę". Gdyby to był egzamin na studiach reżyserskich: "opakuj inscenizacyjnie trudny do wystawienia, anachroniczny tekst", Barbara Wysocka powinna dostać dyplom z pięcioma wyróżnieniami. Ale to już przecież nie jest szkoła, tylko dorosły teatr. Gdzie obok perfekcji wykonania ma się liczyć powód, dla którego na zaproszenie artysty około 19:00 złazimy się wspólnie do teatru. Heiner Müller saute takim powodem, dalibóg nie jest. No, ewentualnie dla teatrologów, którzy mogą rozpatrywać jego wysiłek przywrócenia historii wymiaru tragicznego na scenie (czy skuteczny, to inne pytanie i spora wątpliwość). No, może dla młodych lewaków, którzy doznają orgazmu, słysząc o "proletariackich tragediach w epoce kontrrewolucji" (tak Müller określał swój cykl), i nie mają pojęcia, czym taka retoryka naprawdę pachnie. Ale co dla reszty? Bordowy trabant i Marlena z głośników?

To prawdziwa plaga w roku powodzi, takie teatralne bezpowodzie, cała seria spektakli, którym nie sposób zrekonstruować powodu, dla którego twórcy akurat takim, a nie innym tekstem, tematem, narracją postanowili uczęstować swoją widownię. Żeby daleko (tematycznie) nie szukać, warszawski Teatr Studio otworzył sezon inscenizacją starej sztuki Thomasa Bernharda "Przed odejściem w stan spoczynku". Jadowitej groteski o pokładach obsesji i nienawiści z przeszłości, jakie tkwią pod facjatami dobrze sytuowanych, zadowolonych z siebie mieszczan. Łatwo było, jak się wydaje, posterować wpisanymi tam emocjami tak, żeby nas dziś dotknęły, wytrąciły z równowagi, może przeraziły. Mało to obsesjonatów dookoła? Ale teatr nawet nie podjął takiej próby. Wystawił w poczciwie realistycznej, marudnej konwencji ramotowatą sztukę o byłych i niepoprawnych nazistach, z tezą czytelną i oczywistą na kilometr od Pałacu Kultury. Jakby nie chodziło o coś komuś do powiedzenia, tylko o odfajkowanie tytułu, premiery, pozycji na afiszu, którą nie wiadomo komu się potem sprzeda.

Paradoksalnie z "Szosą Wołokołamską" rzecz jest gorsza. Paradoksalnie - bo to nie jest nieudane przedstawienie, poroniony projekt. To jest precyzyjnie i fachowo zrealizowana inscenizacja, której autorka świadomie i otwarcie wyrzeka się powodu - ergo interpretacji - jako elementarnego komponentu wypowiedzi artystycznej. Tworzy obraz sceniczny - z trabanta, zdjęć zimowego lasu, sentymentalnego przeboju i trzech aktorów precyzyjnie realizujących trudne partytury, ale partytury, w których wpisane są napięcia, akcenty i emocje, a już niekoniecznie sensy. Wysocka ma przy tym dużo do powiedzenia o świecie, któremu poświęciła tyle uwagi; pytana, czy trabant ma odsyłać do Enerde, mówi stanowczo: Nie, nie, nie chodzi o umiejscowienie akcji w czasie, i raczej nie o wymiar symboliczny. Raczej o tworzenie przestrzeni gry dla aktorów. O szukanie skojarzeń. Trabant jest puszką, w której zamknięta zostaje przeszłość. Miał być samochodem dla ludu, teraz jest reliktem dwudziestego wieku. Dla jednych jest symbolem chorej epoki, dla innych tylko zabawnym elementem krajobrazu. Ale ni diabła nie wynika z tego, po jaką cholerę jej osobistym zdaniem mamy sobie zaprzątać uwagę tym plastikowym gratem. Wyraźnie uwraża, że jednoznaczna odpowiedź na to pytanie nie leży wśród jej powinności. Jedni skojarzą z nim przeszłość, inni gadżet, każdy sobie dookreśli sensy... A mydelniczka ma pięknie błyszczeć na scenie i wszystko.

Naprawdę wszystko?

Jacek Sieradzki
Odra
19 listopada 2010
Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92
Notice: Undefined index: banner4 in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/layouts/scripts/layout.phtml on line 121 Notice: Undefined index: banner5 in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/layouts/scripts/layout.phtml on line 124

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia