Kilik, klik

"Klub Polski" - reż. Paweł Miśkiewicz - Teatr Dramatyczny w Warszawie

Jerzy Trela wchodzi dyskretnie zza pleców widowni. Z pierwszego rzędu bierze krzesło, ciężko ciągnie je za sobą. Siada. Sam na ogromnej scenie Dramatycznego, ogołoconej aż po tylną ścianę i dodatkowo wydłużonej przez usunięcie pierwszych ośmiu rzędów, bez inscenizacyjnego wspomagania, w absolutnej ciszy, swoim głębokim głosem prowadzi pół-wzruszającą, pół-groteskową opowieść zaczerpniętą z jakiegoś dziewiętnastowiecznego pamiętnika. Na scenie nie ma nic poza tembrem głosu aktora, jego idealnie utrafioną, logiczną i wydobywającą wszystkie napięcia intonacją, a także precyzyjnym uruchomieniem tych emocji widza, które uruchomić należało

Tak już było. Piętnaście lat temu w "Dziadach", które Jerzy Grzegorzewski jeszcze przed objęciem Narodowego przygotowywał w Starym Teatrze, Trela miał grać Guślarza. Nie był w stanie: emocje wspomnienia "Dziadów" Swinarskiego pętały dawnego Konrada. Inscenizator wymógł więc na nim tylko wstrząsający monolog Adolfa z Salonu warszawskiego. I to on ustawił aktorowi krzesło na proscenium, w intymnym kontakcie z widzami. Na kilkanaście minut mojego monologu Grzegorzewski "wyłączył" swój teatr, wyrażając szacunek wobec wartości, które były zawarte w tekście - wspominał wzruszony Trela; skromność nie pozwalała mu dodać, że nie tylko słowu był tu składany hołd. Tej scenie mógł przypatrywać się z kulis Paweł Miśkiewicz, ówczesny aktor Starego Teatru, dziś szef warszawskiego Dramatycznego i reżyser Klubu polskiego, w którym powtarza tamten inscenizatorski gest.

Cóż, gest powtórzony po piętnastu latach jest innym gestem, nawet jeśli wyrasta ze zbieżnych intencji. Trela został ten sam, choć przybyło mu zmarszczek. Natomiast ów teatr wyłączany, by mógł rozbrzmieć jego monolog, jest już zupełnie inny w środkach, w zainteresowaniach, w typie zadań, jakie sobie stawia. Dramatycznie inny, gdy zważyć rangę spraw, które chce podnosić.

Jak działa YouTube, wie już zapewne każdy. Do wyszukiwarki gigantycznego składu krótkich filmików wpisuje się pożądane hasło. Maszyna weryfikuje zamówienie (potrafi przetłumaczyć je na różne języki, a niekiedy poprawić błędy) i wybiera film najlepiej pasujący. A obok wyświetla ze dwadzieścia innych propozycji: zatrzymane kadry filmów pokojarzonych - niekiedy w bardzo odległy sposób - z zamówionym tematem. Więc oglądamy to, co wybrała jej wysokość przeglądarka, aliści po chwili zdaje się nam, że przecież już wiemy, co nam tu opowiadają. Starczy. Propozycje alternatywne wydają się bardziej pociągające. Więc klik! - przełączamy się na kolejny filmik, nie dopatrzywszy poprzedniego do końca. Można w ten sposób tkwić przy komputerze całymi godzinami. Atoli byłoby naiwnością sądzić, że z tej klikaniny coś naprawdę wynika.

Poczucie, że "Klub polski" cały jest rodem z YouTubea, nie opuszcza widza na krok przez cały, niemal czterogodzinny spektakl. Wrzucili w wyszukiwarkę hasło "romantyczne uniesienia Polaków". Na początek wyskoczył im Mazurek Dąbrowskiego - więc zrobili wokół niego całą etiudę sceniczną. Świetną. Wchodzi Miśkiewicz, rzuca rozkaz: Do hymnu. Chór rozrzucony między widzami intonuje "Jeszcze Polska..." Rychło melodia się zmącą, śpiewacy rozjeżdżają się w pieśniach, słyszymy "Pierwszą Brygadę", "Warszawiankę", "Boże, coś Polskę...", "Barkę", "Okę" i co tam jeszcze. Widownia, która z szacunkiem wstała, jeśli nie na rozkaz inscenizatora, to na pierwsze tony Mazurka..., siada wściekła, każdy w innym tempie: daliśmy się nabrać! Jeśli miał to być spektakl o zbytniej łatwości patetycznych gestów, to takie akurat nabieranie gości byłoby całkiem na miejscu. Wybaczalne.

Aliści wszelkie szanse na sceniczne pociągnięcie myśli sygnalizowanych tym klasterem hymnów już po chwili nikną, przygniecione mechaniczną eksploatacją przeglądarki. Teatr z dziecinną radością pociąga za sznurek, pardon, klika w kolejne filmiki. I mamy na scenie kawałek Kordiana, ten z domu wariatów. Potem Mickiewiczowskie rojenia na temat Mesjasza i osobiście Andrzeja Towiańskiego zredukowanego na scenie do mamrotanej maksymy dezorganizacja nie może się zreorganizować, akurat z "Nie-Boskiej..." Pęta się po scenie, nie wiedzieć po co, Celina Szymanowska. Japończyk (?) kaleczący polszczyznę ze stołka przy zabytkowym pianoforte cytuje listy Chopina. W pewnej chwili: trach! - z nadscenia leci i w scenę ryje atrapa fortepianu, bo ideał sięgnął bruku tak właśnie dosłownie i grubo. Przybywa matka Makryna Mieczysławska i stentorowym głosem Stanisławy Celińskiej zanosi skargi na swe prześladowania. Po chwili ktoś objaśnia z boku, że wszystko to konfabulacje. Ale nie wiadomo, po co ich słuchaliśmy, bo nic tu nie jest domknięte, obrobione, ujęte w porządną formę - to tylko surowiec sceniczny, niekiedy dobrej klasy, ale nieużyty. Jedynie przejrzany, zinwentaryzowany.

Przybywa pani Rollison, odgrywając i patos zbolałej matki, i złośliwe riposty Senatora, na dwa głosy. Trochę szkoda Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej. Przybywa Władysław Gomułka, na szczęście nie fizycznie; swoim koźlim głosem skrzeczy z głośników o Mickiewiczu i Żydach. Mariusz Benoit w strąkach siwych włosów głosi Wielką Improwizację - bez pointy, bez buntu, bez obrażania Boga carem. Pewno wielu kawałków moja pamięć nie zanotowała.

Ale też jak je spamiętywać, gdy do tego stopnia nic ich nie porządkuje? Gdy coś, co w normalnej robocie interpretacyjnej byłoby punktem wyjścia - postawienie problemu, określenie przedmiotu rozstrząsań - tu staje się punktem dojścia, wiechą? Macie, drodzy goście, pakiet obrazków ilustrujących różne meandry polskiego romantyzmu, bierzcie z tego, co chcecie, myślcie, co chcecie. My wam nie podpowiemy żadnego rozumowania, żadnej interpretacji - bo dziś się "wymowy" nie narzuca, odbiorca sam ma sobie tworzyć znaczenia i wybierać wartości. Tak chcą nowomodne doktryny, dając artystom nigdy dotąd niewidziane zwolnienie z obowiązku stawiania tez, przeprowadzania dowodów, określania formy. Także alibi dla takiej bezradności intelektualnej, jaką prezentuje Klub polski. Co tym smutniejsze, że ten teatr jest przecież powiązany z silnym środowiskiem uniwersyteckim i mocno tym się szczyci...

Bohater monologu Jerzego Treli, szlachcic Leon Szypowski, jest beznadziejnym rogaczem. Żona zdradza go z całą właściwie wspólnotą emigracyjną, bo ich życie obraca się w ściśle zamkniętym kręgu wygnańców. On ją błaga: nie rób tego, nie tylko nas ośmieszasz, ale i sprawę narodową w oczach Francuzów kompromitujesz. Jest poczciwcem kuriozalnym, ale kryształowym, kocha tę swoją bździągwę, nawet siedząc przez nią w kryminale, wciąż usiłuje szanować rodaków, którzy nie wychodzą z łoża jego połowicy. Bo i nie ma wyjścia. Zatrzaśnięty w emi-granckim piekiełku, bez szansy na powrót, bądź na jako taką odmianę losu, musi, może i ćwierć - świadomie, zamykając oczy i nie widząc czegoś, co widzą wszyscy, brnąć w to, w co raz uwierzył. Inaczej nie zostanie mu nic.

Ten aspekt doświadczenia polskiej diaspory romantycznej wyraźnie nurtuje dziś autorów, którym dylematy tamtego czasu są bliskie. Paweł Goźliński w swoim Julu, prześmiewczym inter-tekstualnym ćwierć-kryminale, kreśli w tle fabuły rozpaczliwy obraz wegetacji degenerującej się, zadręczającej i jawnie wariującej paryskiej emigracji. Gyórgy Spiró, właśnie nagrodzony Angelusem za monumentalnych Mesjaszy, z benedyktyńską skrupulatnością udowadnia, że na rozmaite towiańszczyzny i "odpały" polscy wygnańcy byli najzwyczajniej w świecie skazani. Wydziedziczeni na jawie ze wszystkiego, co było im drogie - w tym także ze wszelkiej nadziei - musieli chronić się w patetycznym śnie. Ludzie nie dlatego tworzą sektę, że pociąga ich dogmat religijny. Po prostu uciekają przed samotnością. Towiański zwrócił im pewność siebie: powiedział, że Bóg ich wybrał. Powiedział też, że wrócą do Ojczyzny. To dość, żeby dzień za dniem jakoś leciał.

To przecież niemal dokładnie jeden z tematów "Klubu polskiego", jeśli wierzyć deklaracjom twórców. Ale nie - jeśli czytać spektakl. Bo w nim nikt nie pyta o motywy, nie analizuje związków przyczynowo-skutkowych. Tylko zmieniają się kolejne slajdy.

Dwadzieścia, trzydzieści lat temu ktoś pokusiłby się o adaptację sceniczną "Jula" czy "Mesjaszy". Dziś nie ma na to szans. Teatr, przynajmniej nasz, stroni od fabuł, gardzi historycznym kostiumem, bez którego całe przedsięwzięcie raczej nie miałoby sensu. A przede wszystkim nie wierzy, że opowieści tak gęste w uczucia i w znaczenia, jak choćby ten monolog Treli, gdyby je rozbudować - mądrze, głęboko - w pełny spektakl, byłyby wysiłkiem wartym podjęcia. Woli klikaninę. I szkoli, ćwiczy youtubebwą widownię. Z "Klubu polskiego" w przerwie wypłynęła mniej więcej połowa publiczności. Ale pozostali dotrzymali do końca i walili gromkie brawa, nie wykazując ani znużenia, ani zniecierpliwienia jałowością myślową przekazu. Z pewnością zachwycił ich wielki stary aktor. Jako nieco dłuższy niż inne filmik-zapis odchodzącego w przeszłość świata, który zachowuje swe piękno, ale coraz mniej już wiadomo, do czego właściwie i jak mógł służyć.

Jacek Sieradzki
Odra
14 stycznia 2011
Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...