Mury zbudowane z pleksi
31. Przegląd Piosenki AktorskiejNie udał się Cezaremu Studniakowi (reżyseria) i Mikołajowi Woubishetowi (główna rola) eksperyment z "Murami Hebronu" Andrzeja Stasiuka.
Spektakl ujmuje muzyką i znakomitą scenografią Michała Hrisulidisa, skrzy się inscenizacyjnymi pomysłami, takimi jak umieszczenie aktora w przezroczystej klatce z pleksi czy stłoczenie publiczności w ciasnej sali, między rusztowaniami, gdzie trzeba podkurczyć nogi, żeby zrobić miejsce dla niewidzialnych krat. To jednak za mało, żeby utrzymać widownię w napięciu przez półtorej godziny.
Widz, oglądając "Mury Hebronu", odnosi wrażenie obcowania z dziełem niepełnym, niedokończonym. I nie tylko dlatego, że pierwsze z przedstawień przerwała kilkuminutowa pauza - zbyt długa na zamierzoną, więc wynikająca raczej z problemów z zapamiętaniem tekstu.
Problem jednak tkwi gdzie indziej - odnoszę wrażenie, że twórcy teatralnych "Murów..." wciąż poszukują pomysłu na uporanie się z szorstkim, drastycznym tekstem Stasiuka. Wykrojonemu z książki tekstowi dramatu przydałyby się redaktorskie nożyczki - skróty sprawiłyby, że spektakl stałby się bardziej gęsty, intensywniejszy. I nie byłoby powtórek, takich jak otwierający przedstawienie monolog, który później powraca w formie piosenki.
Są w tym spektaklu momenty znakomite, kiedy reżyser i aktor potrafią zdobyć się na dystans wobec tekstu - np. scena spotkania z grypsującym weteranem, traktowanego przez bohatera jak objawienie. Jest potencjał, który w dniu premiery nie zdążył się objawić. Nie wiem, czy zabrakło czasu, pracy, czy pomysłów, ale chciałabym obejrzeć ten spektakl powtórnie, kiedy już będzie naprawdę skończony.