Naćpany Mesjasz na VHS

"Don Juan" - reż. Wiktor Bagiński - Teatr Polski w Poznaniu

Ludzie – powodowani własnymi pragnieniami – płodzą dzieci, tym samym godząc się na to, że najpewniej będą one świadkować ich śmierci i że same też kiedyś umrą. Seks i śmierć, śmierć i seks – wiecznie przeplatające się dwa popędy, oba na zawsze spojone z życiem, naprzemiennie dręczące ciało pragnieniem i bólem. Nawet najbardziej uduchowionemu człowiekowi potrafią przypomnieć, że jego materialna powłoka istnieje. Ludzie starają się nie mówić dzieciom o seksie i śmierci.

Taką zmowę milczenia Peter W. Zapffe nazywa izolacją. Obok „izolacji" wyróżnia jeszcze trzy inne mechanizmy wyparcia myśli destrukcyjnych – zakotwiczenie, rozproszenie i sublimację. Jego „Ostatni Mesjasz" to pochodzący z 1933 roku tekst, którego fragment został użyty w nowym spektaklu poznańskiego Teatru Polskiego. Ten krótki esej w parze z „Manifestem antynatalistycznym" wnosi do przedstawienia nową interpretację treści znacznie dawniejszej – molierowskiego „Don Juana". Mogłoby się wydawać, że XVII wiekowi, w którym powstała ta komedia znacznie bliżej do marzeń o płodzeniu dzieci bez udziału przyjemności dwojga ludzi (jak chociażby odziedziczone po średniowieczu wizje homunkulusa lub dziwaczna teoria spermistów) niż przyjemności nieskutkującej zapłodnieniem. Wiktor Bagiński i Paweł Sablik decydują się jednak na to drugie spojrzenie, dodatkowo każąc Don Juanowi funkcjonować w ostatnich dekadach XX wieku.

„Ech, nie kłopoczmy sobie głowy nieszczęściami, które mogą skądsiś spać na głowę, a myślmy wyłącznie o tym, co może przynieść jaką nową rozkosz." Don Juan i Sganarel żyją jak wiecznie imprezujący studenci. Gdyby ten spektakl był jednym z wielu tragikomicznych filmów o młodych narkomanach, Don Juan byłby bogatym dzieciakiem, który traktuje ludzi przedmiotowo, a emocjonalną pustkę wypełnia używkami, natomiast Sganarel pasowałby na tego, który mu je sprzedaje, podczas tripa ma się za guru, a uwiedziony banalnymi problemami egzystencjalnymi próbuje jeszcze być zabawny. Sganarel (w tej roli Alan Al-Murtatha) – choć oczywiście nazywa tytułowego bohatera „wielkim panem a zarazem złym człowiekiem" – wydaje się być nie tyle sługą Don Juana, co jego kolegą, mającym po prostu bardziej uległy temperament. Jest roztargniony, nieobliczalny, queerowy, większość czasu spędza na kanapie w mieszkaniu, sprawia wrażenie szalonego – na jego twarzy wyróżniają się nieobecne i wybałuszone oczy, z którymi o uwagę walczą bujne loki. Chodzi w szlafroku, kraciastych spodniach, kolorowych skarpetach. I oczywiście wciąga tabakę. Sproszkowany tytoń, któremu Molier oddał obszerną wypowiedź na samym początku komedii, w spektaklu zyskuje jeszcze więcej miejsca – jest bardzo często rozsypywany, osiada na podłodze, meblach i ubraniach, niby kurz. Układany w długie „kreski" przypomina wręcz nie-tabakę, a wyrzucany z urny staje się synonimem prochu – tego, co pozostaje po ciele. Lub może raczej to właśnie proch staje się wówczas używką. „Nie tylko odświeża i przeczyszcza mózgownicę, ale zarazem oddziaływa najzbawienniej na duszę ludzką: przez tabakę dopiero człowiek uczy się być człowiekiem." Czy dzięki nietrwałości, świadomości śmierci i wywiedzionemu z Biblii przeznaczeniu do obrócenia się w proch człowiek uczy się być człowiekiem? Białą urnę widać na scenie doskonale – zajmuje ona godne miejsce pomiędzy ekranami telewizorów, niby memento mori dla królestwa rozrywki i informacji. Telewizorów w spektaklu pojawia się naprawdę wiele – znacząco dominują nad krzesłami, nad półkami, nad jukami i dracenami. Przez większość czasu prezentują zakłócenia, a i tak wyróżniają się na tle całej scenografii. Więcej jest tam chyba tylko kaset VHS.

Don Juan i Sganarel mieszkają w jaskini. Odpowiedzialna za scenografię Anna Oramus zdecydowała zamknąć ich w dużej przestrzeni pomiędzy szarymi ścianami, przypominającymi fakturę skały. Do pomieszczenia – oprócz tradycyjnych drzwi – prowadzi brama znacznie bardziej oryginalna, sugerująca kamienne wejście do pochwy. Nietrudno domyślić się, że to właśnie tą drogą trafia się do utartej w kulturze i pełnej iluzji jaskini platońskiej – jaskini, w której Don Juan imprezuje, rani Donnę Elwirę, kłóci się z ojcem, wydzwania do innych kobiet i w końcu pozbywa się pustych znaków, nierzeczywistych narzędzi uwodziciela. Uwodzenie – chociażby przez Baudilliarda uważane za nierzeczywiste i istniejące dzięki iluzji – szybko przestaje interesować Don Juana zagranego przez Konrada Cichonia. Tak, przez jakiś czas posyła on kobietom banalne bujdy o swojej miłości, dotyka ich, krzywdzi je, szuka z nimi kontaktu. Ale później zostaje obnażony. Projekcje eksperymentalnych filmów, pełnych trudno dostrzegalnego i psychodelicznie oświetlonego erotyzmu, zastępują sceny masturbacji do ekranu. W pierwszej połowie spektaklu można jeszcze obejrzeć nagrania pełne zbliżeń na ciało, na skórę, na wilgotne kobiece usta – zastosowana wielokrotna ekspozycja czyni te filmy transowymi pokazami, które pomimo fetyszyzowania wydają się dalekie od porno. Ale później rzeczywistość uderza w naturalnym świetle, abyśmy świadkowali choćby niekoloryzowanemu „stosunkowi" z odkurzaczem czy raczej bezprzewodowym robotem sprzątającym.

Ten Don Juan to żaden stereotypowy Hiszpan – jest chłodny, nosi garnitur i krawat, władczo rozsiada się w fotelu, a mówi tak, jakby jego ustami rządził wyuczony słowotok. Kiedy już zdobywa się na drobny, uwodzicielski gest względem kobiety, prędko budzi się w nim agresja, która nie pozwala uwodzeniu nadal kreować miraży. Don Juan nie ma siły na to, aby tworzyć sobie jakąkolwiek maskę – regularnie wyskakują z niego przejawy licznych popędów, miota się pomiędzy dręczącymi go widziadłami i uosabia bardzo niestabilną męskość. Nie ma w nim miejsca na żadną grę, na żadną magię. Kpi nie tylko z gniewu nieba i uczuć Elwiry, ale z jakichkolwiek wartości czy rytuałów – nie interesują go konwencje, zasady moralne, konsekwencje jego działań, zawiedzione oczekiwania ojca. Używając terminologii Zapffego – nic go nie „zakotwicza". Jeżeli ma w życiu jakieś cele, nie są one przyzwoite – interesuje go podbój, posiadanie coraz to nowych ciał. Don Juan nie czuje żadnych zobowiązań wobec ojca i nie chce spełniać jego oczekiwań – zresztą, może to i dobrze, bo Don Louis to człowiek, który na zewnątrz nosi strój z epoki dawno minionej, a wewnątrz (co gorsze) mentalność również przestarzałą. Ten mężczyzna spłodził syna, aby zapewnić sobie chwałę i odnaleźć ukojenie – oczekiwał od niego cnotliwego zachowania, przynoszenia zaszczytu. Kiedy syn nie spełnia tych oczekiwań, ojciec wścieka się i pragnie ukarać go za rozpasanie, mówi nawet o hańbie spłodzenia. Don Louis (Wiesław Zanowicz) wariuje, krzyczy, wszystko wyciera chusteczką – jakby przerażony otaczającym go zewsząd brudem i gnojem obyczajowym – na własną podłość pozostając ślepym. Ale Don Juan nie zamierza się zmienić – rozdrażnienie ojca znosi ze spokojem, z obojętnością. Jest wręcz zawiedziony, że ojciec w ogóle jeszcze żyje.

Don Juan źle traktuje również Donnę Elwirę. Kiedy z nią rozmawia, w ogóle na nią nie patrzy, wywraca oczami, nerwowo gestykuluje. Odrzuca ją i słownie krzywdzi. Postać zagrana przez Alonę Szostak to kobieta dojrzała i sprawiająca wrażenie pewnej siebie, stabilnej. Nosi czerwoną suknię z rozcięciem ukazującym nogę, próbuje być stanowcza, poważna, elegancka. Ale musi ze sobą walczyć, ponieważ zdaje się być rozdarta na kilka osób – tą, która nadal chce być miła dla Don Juana i tą, która jest na niego wściekła oraz tą, którą interesują jego dalsze decyzje i tą, którą obchodzi jedynie zemsta. Wokół tytułowego bohatera obracają się jeszcze inne kobiety, wieśniaczki. Karolka pojawia się wyłącznie jako głos z telefonu, a wręcz telefon, bo Don Juan rozmawia ze słuchawką tak, jakby rozmawiał z obecną osobą – na tym poziomie uprzedmiotowienia to nawet nie jest dziwne. O Karolkę zazdrosna jest Małgośka, ale to nie przeszkadza jej w głupawych, telefonicznych ploteczkach z koleżanką. Co ciekawe, Małgośka – w komedii postać raczej poboczna i mało mówiąca – w spektaklu nie tylko przyjmuje na barki stereotyp chamskiej i ubranej bez gustu „madki" (wywodzące się ze slangu i pejoratywne określenie matki lub kobiety w ciąży), ale także to właśnie dzięki niej zakwestionowane zostaje macierzyństwo par excellence. Kobieta zagrana przez Kornelię Trawkowską nosi ubrania z cekinami, nieestetycznie długie tipsy, kamizelkę w panterkę, ogromny łańcuch pod szyją – a do tego zachowuje się jak prostaczka, ale za tym wszystkim trzeba dostrzec coś jeszcze. Przedziwne są szczególnie dwie sceny z jej udziałem – pierwsza, w której łatwo oddaje się ona Don Carlosowi, a jej brzuch i tak już duży zostaje rozwiercony przez tego brutalnego mafioso, który później odbywa z nią upiorny stosunek polegający na poruszaniu kasetą VHS właśnie w świeżo rozciętym brzuchu. Pod koniec spektaklu owo pełne grozy i popkulturowe, zupełnie niebiologiczne zapłodnienie skutkuje równie koszmarnym porodem – Don Juan wyjmuje z brzucha Małgośki poplątaną taśmę z kaset, zabiera ją i przyciska do siebie. To było kolejne bezsensowne nagranie, kolejna historia na półkę, kolejne życie gotowe do zarchiwizowania.

Wspomniany już Don Carlos to oczywiście brat Elwiry, który Don Juana i Sganarela poznaje, kiedy są w przebraniach – kostiumy wybrane dla nich przez Moliera (wiejskie przebranie i ubiór lekarza) zostają zastąpione szatą Jezusa i strojem termometru. Michał Kaleta ma o tyle ciekawą rolę, że gra nie tylko Don Carlosa, ale również Don Alonsa. Co w tym ciekawego? Don Alonso to proteza żylastej, chorej i nieproporcjonalnej twarzy zlokalizowana przy brzuchu aktora. Kaleta został wyposażony także w odrażającą broń – zamocowane na ręku wiertło mające stwarzać wrażenie organicznego czy po prostu mięsnego. Odpowiednio modulowany głos aktora służy nie tylko roli Don Carlosa, ale również roli Don Alonsa, będącego agresywną i brutalną kupą mięsa – przez zawarte w niej dwa aspekty ta odpychająca postać wygląda jak rządny krwi brzuchomówca z surrealistycznego filmu o mafii lub typ zniekształconego, tragicznego czarnego charakteru z jakiegoś komiksowego uniwersum.

Najgorszym wrogiem głównego bohatera wydaje się jednak Komandor czy raczej Posąg Komandora. Mary dręczące Don Juana odbierają mu zmysły. Kiedy tylko ogarnia go stan niepokoju – wymachuje bronią, walczy z niewidzialnymi demonami i zachowuje się jak nietrzeźwy dzieciak z napadami lęku. Wspomnienie zabójstwa zdaje się zabijać jego samego. A przecież widmowa postać zagrana przez Ewę Szumską może i porusza się trochę żołnierskim krokiem, ale nie sprawia wrażenia strasznej. Pod koniec spektaklu dochodzi nawet do tego, że razem z Don Juanem i jego sługą urządza sobie karaoke. Kiedy zabójca Komandora gra na pianinie, Posąg Komandora śpiewa – otaczany ekscentrycznym tańcem Sganarela. W iście dyskotekowym stylu zaprezentowana zostaje jedna z popowych ballad zespołu Bajm – „Noc po ciężkim dniu". Ale po francusku. Tak, naprawdę. Brokatowe, imprezowe dodatki na mundurze Posągu Komandora połyskują w kolorowym świetle, kiedy Sganarel prezentuje pretensjonalną i nader emocjonalną choreografię – tak bardzo w jego stylu – zakończoną striptizem, po którym zostaje on jedynie w skąpych majtkach.

Bohaterowie spektaklu żyją w świecie, który oczywiście jest jaskinią, ale za jej ścianami niewiele pozostaje do odkrycia. Sganarel próbuje pokazywać Don Juanowi drzewa, pytać go o Stwórcę – ale wszystko to brzmi naiwnie. Don Juan wierzy co najwyżej w liczby, a kiedy pod koniec spektaklu udaje mu się wyrwać z zaślepienia, nie skłania się ku religii, lecz recytuje fragment „Manifestu antynatalistycznego" – „Człowiek postępuje etycznie, gdy działa dopiero po przemyśleniu konsekwencji swojego czynu wobec ludzi oraz zwierząt, których ten czyn dotyczy teraz i w przyszłości. Człowiek postępuje etycznie zwłaszcza wtedy, gdy działania, na które sobie samemu pozwala, są dozwolone wszystkim i gdy nie czyni innym istotom żywym tego, czego sam nie chciałby doświadczyć." Oto jego nowa etyka, nie będzie czynił sobie Ziemi podległej. Być może uda mu się przerwać ten ciąg cierpienia. Niedługo po tym oświeceniu półnagich bohaterów zastają Don Carlos i uwiązana na stryczku Donna Elwira, a Sganarel zostaje przez nich postrzelony. Komandor odbiera mu twarz, zakłada na jego głowę czepek i odciąga go dalej, po podłodze brudnej od prochu. Impreza miesza się z morderstwem, używki wplątują się w tragedię. Psychodeliczny nastrój, bezsens, omamy, nieodpowiedzialne decyzje i kolorowe światła, których nie wystarcza, aby rozjaśnić egzystencjalne mroki. Można nawet pokusić się o skojarzenie spektaklu z filmem „Wkraczając w pustkę" (reż. Gaspar Noe), choć oczywiście – pomimo wielu podobieństw – ostatecznie wybrzmiewa on zupełnie inaczej.

„Znak upadku wypisany jest na waszych czołach – jak długo jeszcze będziecie wierzgać przeciwko ościeniowi?" Na półkach brakuje już miejsca dla kolejnych kaset VHS, nikt nie potrzebuje następnych bezwartościowych historii. Rzeczywistość bezwstydnie obnaża się na ludzkich oczach, popęd wypiera uwodzenie. Na ekranie telewizora życie nie jest już nawet melodramatem, a tanią telenowelą oglądaną z przyzwyczajenia. Człowiek może próbować wyjść z jaskini, ale poza nią nie dostąpi wiele więcej – nie jest mile widzianym gościem, a cała kultura nawet jego już nie zadowala. Może to wypierać, może zająć czymś uwagę, poświęcać się uciechom, otaczać się kolorowymi mediami i mamić trunkami, ale to niczego nie zmieni.

Spektakl wieńczy mariaż tańca śmierci i robotycznych ruchów. Temu danse macabre nie przewodzi Kostucha, lecz Posąg Komandora – jedyna postać ostała z niezasłoniętą twarzą. Choreografia przypomina nieco teledysk Michaela Jacksona do utworu „Thriller". Właśnie podczas tej dziwnej zabawy Don Juan wyrywa taśmę z brzucha Małgośki, a później – oplatając się nią – kręci piruety zakończone upadkiem. Nastaje spokój i cisza. Oto równość, oto pokój. Oto ostatni cierpiący człowiek. Przeżył go odkurzacz – wynaleziona przez ludzkość maszyna, która chociaż trochę posprząta po tej przydługiej epidemii homo sapiens. Później zapewne się rozładuje, a jej plastikowe szczątki zostaną na świecie dłużej niż wszelkie mięso. „Poznajcie samych siebie – bądźcie bezpłodni i pozostawcie Ziemię w ciszy po waszym odejściu."

Anka Jaworska
Dziennik Teatralny Poznań
21 grudnia 2020
Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92
Portrety
Wiktor Bagiński
Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92
Notice: Undefined index: banner4 in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/layouts/scripts/layout.phtml on line 121 Notice: Undefined index: banner5 in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/layouts/scripts/layout.phtml on line 124

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia