Nie tylko dziewczynka z warkoczykami
"Karin Stanek" - reż. Alina Moś-Kerger - Teatr Korez w Katowicach.- Karin dojrzewała jako artystka i jako kobieta, ale nie dała rady wyswobodzić się ze swego scenicznego wizerunku. I właśnie to jest najbardziej fascynujące. Jak musi się czuć 40-letnia kobieta, która komponuje, tworzy, chce pokazać światu, że się zmieniła, ale nie może, bo popyt jest tylko na to dziewczątko z warkoczami - mówi Alina Moś-Kerger, reżyserka monodramu "Karin Stanek" w Teatrze Korez.
W ramach projektu Młoda Scena Teatru Korez już za kilka dni będziemy mogli obejrzeć premierę sztuki o Karin Stanek. W roli reżyserki zadebiutuje Alina Moś-Kerger, młoda i zdolna absolwentka Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. W ferworze przygotowań do spektaklu znalazła chwilę na spotkanie z nami i opowiedziała o swojej pracy, inspiracjach i pomysłach.
Katarzyna Olek: Rozmawiamy na kilka dni przed premierą monodramu muzycznego o Karin Stanek-jednej z najpopularniejszych w latach 60-tych polskich piosenkarek. Wśród pokolenia naszych rodziców ciężko znaleźć osobę, która nie znałaby "Malowanej lali" czy "Chłopca z gitarą". Jednak ciekawi mnie co Pani - osoba młoda-zobaczyła w tej postaci tak inspirującego, by stworzyć sztukę teatralną?
Alina Moś-Kerger: Długo szukałam tematu na spektakl, w którym mogłabym w jakiś sposób opowiedzieć o Śląsku, ale nie przez pryzmat powstań śląskich, plebiscytów, ludowych strojów i folkloru, bo to już się w teatrze pojawiło. Szukałam bohatera, który sam będzie niósł ciekawą opowieść, jednocześnie nadając kontekst dla swojej śląskiej tożsamości. Rok temu, w pierwszą rocznicę śmierci pochodzącej z Bytomia Karin Stanek, natknęłam się w prasie na wspomnienie o niej. I to było jak grom z jasnego nieba. Zwłaszcza, że już wtedy wraz z Agnieszką Wajs nosiłyśmy się z zamiarem artystycznej współpracy. Agnieszka oprócz tego, że jest świetną aktorką, jest też rewelacyjną wokalistką-idealną, by udźwignąć ciężar postaci Karin. Właśnie wtedy podjęłam decyzję, że to Karin Stanek będzie bohaterką mojej sztuki.
K.O.: Niewątpliwymi atutami Karin Stanek były spontaniczność i energia jaką epatowała ze sceny. Była jednak wciąż dziewczynką z warkoczykami, która w nieodłącznych dżinsach i białej bluzeczce bawiła publiczność. W jej życiorysie, przynajmniej w informacjach ogólnodostępnych, próżno szukać pozascenicznych ekscesów i kontrowersyjnych wydarzeń. Czy nie myślała pani o wyborze bardziej wyrazistej postaci z lat 60tych, jaką była choćby Kalina Jędrusik-naczelna seksbomba tamtych czasów, której życie było pełné skandali?
A.M-K.: No właśnie, Karin na zawsze pozostała dziewczynką z warkoczykami, która w nieodłącznych dżinsach i białej bluzeczce bawiła publiczność. A przecież nie miała wiecznie 17 lat, dojrzewała jako artystka i jako kobieta, ale nie dała rady wyswobodzić się ze swego scenicznego wizerunku. Nigdy. I właśnie to jest najbardziej fascynujące. Nie skandale, romanse, bujne życie towarzyskie. A właśnie odpowiedź na pytanie, jak musi się czuć np. 40-letnia kobieta, która komponuje, tworzy, chce pokazać światu, że się zmieniła, ale nie może, bo popyt jest tylko na to dziewczątko z warkoczami. W spektaklu jest scena, w której młodziutka Karin udziela wywiadu i mówi ze śmiechem, że przecież nie będzie jako starsza pani śpiewać o poszukiwaniach chłopca z gitarą. I pewnie była o tym przekonana. A tu właśnie o chłopcu z gitarą i inne młodzieńcze hity śpiewała do końca swoich dni.
Co do Kaliny Jędrusik-już na starcie nie wytrzymała u mnie konkurencji z Karin. Po pierwsze przez wzgląd na pozaśląskie pochodzenie. Po drugie jej postać była już eksploatowana na teatralnej scenie. Postać Karin, o ile mi wiadomo, jeszcze nigdy.
K.O.: Twórczość Karin Stanek, swego czasu niezwykle popularna, należała jednak do oficjalnej muzyki rozrywkowej, takiej na którą zgadzała się ówczesna władza. Tym samym, oceniając z perspektywy czasu, można powiedzieć, że piosenki były lekkie, łatwe i przyjemne a momentami wręcz infantylne. Czy nie sądzi Pani, że popularność Stanek była efektem potrzeb "wygłodniałej muzycznie" polskiej publiczności, która pragnęła po prostu odskoczni od szarej peerelowskiej rzeczywistości?
A.M-K.: Publiczność zawsze lubiła i wciąż lubi proste, nieskomplikowane piosenki, więc szaleństwo na punkcie hitów Karin nie jest dla mnie w żaden sposób zadziwiające. Co może zaskakiwać to sposób okazywania sympatii przez fanów w tamtych czasach-dziś zespół Weekend ma miliony odsłon na Youtube, ale to Karin Stanek była niesiona na rękach przez tłum wielbicieli przez centrum Szczecina w 1962 roku, bisowała po kilkanaście razy, a wiwatujący fani nie pozwalali jej zejść ze sceny.
Zresztą piosenki Karin i tak nie miały najinfantylniejszych tekstów - jej koleżanki z zespołu Czerwono-Czarni, Kasia Sobczyk i Helena Majdaniec, śpiewały odpowiednio o tym, że biedroneczki są w kropeczki, a rydz jest rudy. Ale co do publiczności, która pragnęła odskoczni od szarej peerelowskiej rzeczywistości-z pewnością coś w tym jest. I Czerwono-Czarni z dużym sprytem to wykorzystywali, zatrudniając trzy zupełnie różné solistki: dostojną, kobiecą Majdaniec, dziewczęcą Sobczyk, no i Karin, rozkosznego łobuziaka. Dla każdego coś miłego.
K.O.: Dlaczego właśnie monodram?
A.M.-K.: Kiedy zasiadłam do pisania sztuki, wiedziałam już, że piszę ją dla konkretnej aktorki. Agnieszka, która w zeszłym roku świętowała 10-lecie pracy artystycznej, dojrzała do zmierzenia się z monodramem. Wybór formy był więc oczywisty. Ale dramaturgicznie tekst skonstruowany jest tak, że Karin mogłyby zagrać także trzy różné aktorki. Niewykluczone, że jeśli ktoś kiedyś znowu sięgnie po tę sztukę, zdecyduje się na większą obsadę.
K.O: Jak przebiegał proces tworzenia monodramu o Karin? Może zacznijmy od tego jak przebiegała praca nad tekstem?
A.M.-K.: Pisząc, przeczytałam mnóstwo notatek prasowych, obejrzałam wiele archiwalnych nagrań, skontaktowałam się z wieloletnią przyjaciółka i menadżerką Karin-Anną Kryszkiewicz i jej najwierniejszym (po dziś dzień) wielbicielem, Stefanem Papierowskim. Okazali się nieopisanym źródłem wiedzy. Z gotowym tekstem wybrałam się też na warsztaty dramatopisarskie do Zabrza, które w czasie festiwalu Rzeczywistość Przedstawiona prowadził w tamtejszym teatrze Ingmar Villqist. Spojrzał na moją sztukę pod względem warsztatowym, wiele mi poradził, trochę skrytykował, ale generalnie ocenił pozytywnie. Potem poprosiłam jeszcze o opinie dramatopisarkę Joannę Owsianko i Pawła Demirskiego. Jako osoby z dużo większym niż moje doświadczeniem, pomogli mi sprawić, by tekst był klarowny i czytelny dla przyszłego widza.
K.O.: A jak wyglądała praca nad sceniczną interpretacją powstałego tekstu?
A.M.-K.: Po rozpoczęciu prób także Agnieszka Wajs korzystała z wiedzy i wspomnień pani Ani i pana Stefana, ich opowieści pomogły jej w konstruowaniu roli. Dziś, na niemal tydzień przed premierą, i tekst, i spektakl wciąż się zmieniają, ewoluują, na tym etapie prac korzystamy już głównie z uwag dyrektora Korezu, Mirosława Neinerta, który zgodził się na wystawienie monodramu w ramach projektu Młoda Scena Teatru Korez. My, młodzi twórcy, nie jesteśmy zatem zadufani w sobie i przesadnie pewni swoich racji, chętnie i pokornie słuchamy rad osób starszych i bardziej doświadczonych, aczkolwiek chcemy by ostateczny kształt spektaklu nie był jedynie wypadkową cudzych opinii, ale naszym w pełni autorskim dziełem.
K.O.: Co sprawiło Pani największą trudność a co największą przyjemność podczas przygotowań do spektaklu?
A.M-K.: Robienie tego spektaklu to ciężka praca, ale też wielka frajda. Najtrudniejsze są jednak kwestie produkcyjne. Monodram powstaje poza nurtem teatrów instytucjonalnych, Teatr Korez udostępnia nam scenę i zaplecze, ale całość produkcji, finanse, organizacja, promocja to moja dodatkowa, oprócz reżyserii, działka, która pochłania bardzo dużo czasu, pracy i energii.
K.O.: Do kogo najbardziej skierowana jest ta sztuka?
A.M-K.: Sztukę kierujemy do wielbicieli talentu Karin Stanek, ale też do wszystkim teatromanów, bez względu na wiek. Mam nadzieję, że nawet osoby, które nie mają wiedzy o bigbicie, wyjdą z teatru zadowolone i bogatsze o nowe doświadczenia.
K.O.: Jaki będzie charakter tego monodramu? Czego możemy się spodziewać-podróży sentymentalnej do lat 60-tych, próby zastanowienia się nad fenomenem Karin Stanek a może próby odtworzenia życiorysu wokalistki?
A.M-K.: Mam nadzieję, że wszystkiego po trochu. Bo i zarysujemy życiorys Karin (od debiutu aż do śmierci), i postaramy się zabrać widzów w sentymentalną podróż, ale przede wszystkim pokażemy Karin Stanek nie tylko jako wielką gwiazdę lat 60., ale też zwykłą kobietę, z jej tęsknotami, marzeniami i samotnością na emigracji.
K.O.: Pozostając w konwencji gatunku-co Pani sądzi o twórczości Ani Rusowicz-córki kolejnej legendy big beatu, wokalistki zespołu Niebiesko-Czarni -Ady Rusowicz?
A.M-K.: Mam jej płytę "Mój bigbit", lubię jej wokal i piosenki. Choć fakt faktem, że jej twórczość to jak na razie ewidentny hołd dla zmarłej mamy. Dlatego z dużą ciekawością czekam na kolejną płytę Ani, w której być może słychać będzie mniejszy wpływ Ady. Ciekawa jestem, co Ania Rusowicz powiedziałaby na mój spektakl. Może kiedyś znajdzie się na widowni i będę mogła poznać jej opinię.
K.O.: A prywatnie jest Pani fanką big beatu czy może zupełnie innych gatunków muzycznych?
A.M-K.: To fakt, ostatnio dużo słuchałam piosenek bigbitowych. I tak, owszem, chyba można powiedzieć, że zostałam ich fanką. W ogóle mam duży szacunek do muzyki sprzed lat i chętnie jej słucham-od Cata Stevensa, przez grupę Queen, po wczesne utwory George'a Michaela. Co nie zmienia faktu, że mam też swoich faworytów wśród współczesnych gwiazd.
K.O.: Pewnie to jeszcze za wcześnie, ale jednak zapytam-ma Pani kolejne reżyserskie plany i pomysły?
A.M-K.: Pomysłów mam mnóstwo, planów też, ale na razie myślę tylko o Karinie. Z tych konkretnych i pewnych - w styczniu zwyciężyłam w konkursie dla młodych reżyserów Czytelnia Kontrrewolucyjna, organizowanym przez Teatr Modrzejewskiej w Legnicy, więc wkrótce będę tam realizować pełnowymiarowy spektakl-nagrodę. Prawdopodobnie będzie to "Dom Kobiet" Zofii Nałkowskiej.
Na zdjęciu od lewej: Alina Moś-Kerger, Piotr Górka i Agnieszka Wajs