Po co wolność

"Nosorożec " - reż. Artur Tyszkiewicz - Teatr Dramatyczny m.st. Warszawy

"Nosorożec" Ionesco w realizacji Tyszkiewicza to dowód na możliwą do uzyskania komunikatywność dramaturgii trudnego absurdysty, ale i na dojrzałość reżysera.

Artur Tyszkiewicz to na mapie polskiego teatru zjawisko tyle wyraźne, ile niedoceniane przez komentatorów. Przez chwilę, w czasie jego realizacji "Balladyny" (2009), a już na pewno po "Sprzedawcach gumek" (2010), szeptano, że wśród reżyserów pojawiło się ciekawe nazwisko. A potem zapadła cisza, być może związana z tym, że z sezonem 2011/2012 Tyszkiewicz objął lubelski Teatr im. Juliusza Osterwy jako dyrektor artystyczny. Jednak teraz ta scena też jakoś nie mieści się w zasięgu bieżących komentarzy.

Tyszkiewicz ma warsztatową łatwość, z którą traktuje kolejne zadania. Biorąc pod uwagę tylko dwa wspomniane tytuły, trudno zauważyć, że zrealizowała je ta sama osoba. Punkty styczne nie istnieją, ale daje się wyczuć, iż zarówno dla Słowackiego, jak i dla Hanocha Levina reżyser znalazł idealne narzędzia do kupienia publiki natychmiast. "Balladyna" powstała jako realizacja klasyczna, za to z wykorzystaniem całej machiny Teatru Narodowego. Reżyser nie silił się na nowe odkrycia, szarżowanie w momencie, gdy warto pozostać wiernym tekstowi, a przy okazji zawojować widzów magią potężnej inscenizacji. Z perspektywy czasu ja sam doceniam skalę tamtego przedsięwzięcia pomimo deficytu kontekstów zderzających się ze współczesnością albo z rytmem czasu, w którym dano premierę.

Zupełnie inny teatr zaoferował Tyszkiewicz w "Sprzedawcach gumek". Wyczuł, że do Levina polska publika zdążyła przywyknąć i zna główny motyw jego dramatów (powtarzający się w dziełach Izraelczyka jak refren) spopularyzowanych przez "Kruma" Krzysztofa Warlikowskiego (2005). Dlatego odważył się prowokować i drażnić, aż do granic możliwości rozpętując na małej warszawskiej scenie kabaret-pośmiewisko z życia przeciętniaków. Jednocześnie potraktował ich z sentymentalnym współczuciem. To był spektakl wybitny, jakby Tyszkiewicz miał ugruntowane doświadczenie i pewność co do tego, kiedy przeciągnąć strunę wytrzymałości widza, a kiedy przystopować. Czy to wynik tego, że latami asystował Erwinowi Axerowi w Teatrze Współczesnym? Doskonałe pytanie, ale już na inną analizę.

"Nosorożec" Eugne'a Ionesco (w nowym, bardziej potocznym, przekładzie Piotra Kamińskiego), którego zrealizował w stołecznym Teatrze Dramatycznym, w pewnym stopniu godzi obie przećwiczone taktyki. Choć pewnie malkontenci o filologicznym zapale czy strażnicy wierności każdemu przecinkowi w tekście mają wiele obaw albo nawet przedstawienie to odrzucają. Widz może nie zdawać sobie sprawy, ale zostaje rzucony in medias res struktury dramatu. Akt I Tyszkiewicz wyrugował, co nie znaczy, że z bezsilności czy niechęci do brnięcia w komplikacje postaci. Znać tu wybór, który należałoby przyporządkować celowi naczelnemu: komunikacji przekazu. Przy Levinie pozwolił sobie więcej, lecz właśnie - wówczas decydował efekt świeżości tej literatury. Ionesco zaś jest autorem, u którego dialog rozchodzi się w różne strony, rozbija na repetycje. Z krótkiej wymiany zdań dałoby się dojść do przeciwnych konkluzji w ocenie bohaterów. Słuchamy roszady językowej, inaczej niż np. u bliskiego mu Samuela Becketta, gdzie atrakcję stanowi nowy typ sytuacji scenicznej. Skala jest diametralnie inna, zaskakująca.

Choć Tyszkiewicz w pierwszej części spektaklu narzuca skalę również niespodziewaną. Wierny wskazówkom Ionesco zamienia dyskusję pracowników biura w pokaz mechanicznej rutyny ludzi korporacji. Podkręca tempo i z chirurgiczną precyzją rozdaje zadania aktorom. Obserwujemy coś w rodzaju szaleńczej pantomimy, w której każdy wykańcza się na własny koszt, wykonując zadania coraz szybciej i szybciej, jak zaprogramowana marionetka. Nie ma tu chwili na oddech, a jeżeli ktoś zatrzymuje się w biegu, to i tak bez głębszej świadomości. Schemat codzienności przerwać może jedynie katastrofa.

Paradoksalnie efekt dźwiękowy do tej świetnej gry zespołowej (opracowany przez Jacka Grudnia) dyktuje powolny rytm - odgłosy jadącej i zatrzymującej się na piętrach wieżowca windy. Ten niezwykle zwizualizowany fragment przedstawienia, przeciągnięty na kilkanaście minut, to rzadki pokaz czegoś, co można określić reżyserią kompozycyjną: każdy element naturalnie przyłącza się do poprzedniego, po to by w końcu ukonstytuować się jako sprawny mechanizm sceniczny. Dzięki aktorom, pojemnej przestrzeni Justyny Elminowskiej przedstawiającej wielkie sterylne biuro skąpane w mdłym blasku świetlówek i wspomnianej warstwie dźwiękowej. Powie ktoś, że widzimy efekt wielotygodniowych ćwiczeń, bo np. nie do przecenienia jest tu zasługa Maćko Prusaka odpowiedzialnego za ruch sceniczny. I być może to prawda, ale samo stwierdzenie "teatr profesjonalnie zrobiony" to dziś pochwała, jaką coraz trudniej obdarzyć niejednego twórcę

Oczywiście rozpędzenie pierwszej części - aż do kulminacyjnej sceny przybycia strażaków na ratunek pracownikom oblężonym przez nosorożce - musi kosztować. Nie da się ukryć, że zastosowana tutaj niemal Hitchcockowska reguła budowania suspensu kosztuje w teatrze kilkakrotnie więcej. Rozmowa Bérengera (kolejna już z dużą dozą swobody proponowana rola Pawła Domagały) i Jeana (świetnie grający uwięzienie w ciele - tutaj także jako uwięzienie w konwencji - Krzysztof Ogłoza) odsłania całkiem inny wymiar dramatu Ionesco. Na wskroś filozoficzny dialog, w którym obie strony zajmują przeciwne stanowiska, wchodząc w subtelne argumenty co do istoty humanizmu jako przeciwieństwa natury, stanowi po mocnym początku nie lada ryzyko. Jednak dzięki podtrzymanemu rytmowi dźwięków przeczuwamy, że wydarzenia zmierzają w swoim nieuchronnym kierunku, tylko Bérenger zostaje w swoim świecie, inni prędzej czy później przechodzą na drugą stronę.

Tchórzostwo, koniunkturalna decyzja, by stać się takimi jak wszyscy? Gdyby skupić się na motywacjach z samego tekstu, problem się zaciemnia. Pamiętać trzeba, że w akcie I Bérenger to ktoś inny, bardziej egocentryk odizolowany od tego, co dzieje się na zewnątrz. Jean zauważa dużo więcej. Nie ma wątpliwości, że Tyszkiewicz długi dystans interpretacyjny wyraźnie skraca i zależy mu na tym, by pokazać raczej mechanizm, psychologię dzisiejszego społeczeństwa, które dostrzega opłacalny trend przemian, zwolnienie od odpowiedzialności, myślenie indywidualne odrzucając.

Dlatego być może ostatnia część spektaklu wydaje się już grą w otwarte karty. Bérenger jeszcze widoczniej ustawia się w defensywie i czekamy, aż Dudard (zdecydowanie najciekawsza od długiego czasu rola Sławomira Grzymkowskiego - gra relatywistę sprawdzającego wszystko przez doświadczenie, w taki sposób, że patrząc na daleki horyzont jego intelektualnych analiz, niemal stajemy po jego stronie) i Daisy (skupiona i zagadkowa Anna Szymańczyk) pójdą za stadnym odruchem. Bérenger zostanie na scenie sam i za wszelką cenę będzie podkreślał swój indywidualizm i niemożność bycia kimś innym. Ostatnie jego słowa: "Nie potrafię" sugerują właśnie, że nieco inaczej niż u Ionesco Tyszkiewicz zarysowuje granicę pomiędzy tłumem a jednostką. Zaznacza jednak tragizm głównego bohatera, niezależny oczywiście od niego samego. Ostatnia fraza sztuki brzmi jednak: "Nie poddam się", bo francuski dramaturg przedstawia Bérengera bardziej jako trochę skazańca, a trochę buntownika na pokaz, którym targają skrajne namiętności. Jego ostateczne stanowisko unaocznia wewnętrzne uwikłanie i deficyt racjonalizmu everymana XX (i XXI?) wieku.

Wyczuwając granice

Tyszkiewicz bada naszą społeczną kondycję tu i teraz, zgodnie z misją, jaka, wydaje się, przyświeca Dramatycznemu pod wodzą Tadeusza Słobodzianka. Wiedząc, jak konstruować inscenizację par excellence, wykorzystuje podstawową oś semantyczną dramatu, a jego momenty newralgiczne przekształca w zaangażowany teatr. Wie, na ile może sobie pozwolić, i zręcznie lawirując, zdaje się twierdzić, że nasze sceny swobodnie mogą do tego klasyka absurdu powracać.

Wystarczy tylko mieć świadomość, jaką drogą powracać. Przecież pytanie "jak?" jest w teatrze najistotniejsze.

Przemysław Skrzydelski
Internetowy Tygodnik Idei Nowa Konfederacja
9 stycznia 2014
Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92 Notice: Undefined index: id in /var/zpanel/hostdata/zadmin/public_html/kreatywna-fabryka_pl/public/nowa_grafika/Application/modules/default/views/scripts/article/details.phtml on line 92

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...