A w dzienniczku celujący...

Przed pewnego rodzaju tradycją wypracowaną przez lata w europejskim teatrze nie sposób uciec. „Sen nocy letniej" w domu spokojnej starości? Ale po co? Przecież to komedia, a starość nie kojarzy się z zabawą. Sen? Jeżeli już to koszmar, którego nie można uniknąć. Przemijanie to wciąż temat niepopularny, niezajmujący. A nawet kontrowersyjny, jeśli weźmiemy pod uwagę skonwencjonalizowany sposób inscenizowania tej sztuki na przestrzeni lat.

Tym bardziej dziwi fakt, że Krzysztof Popiołek interpretując tekst zdecydował się pójść w zupełnie innym kierunku. Trzeba w tym miejscu wspomnieć, że spektakl to jego dyplom, będący efektem wygranej w plebiscycie zorganizowanym przez Teatr Zagłębia w 2012 roku. Wówczas widzowie głosując na Popiołka, wybrali właśnie jego realizację fragmentu „Snu nocy letniej". Scenka bardzo podobała się publiczności, a mimo to młody reżyser odszedł od swojej pierwotnej koncepcji, zmieniając ogólny wydźwięk całości. Barwną sferę baśniowości zredukował do szarej rzeczywistości domu spokojnej starości „Ateny", tłumacząc się zmianą znaczeń owych elementów fantastycznych. O ile taki argument mógłby być do przyjęcia, to gorzej z samym przeniesieniem idei na scenę. Zastąpienie postaci Puka trzema wolontariuszami (Tomasz Muszyński, Aleksander Blitek, Michał Bałaga) sprawia, że frazy z Shakespeare'a zostały niemal całkowicie wyrwane z pierwotnego kontekstu. Sceny, w których bohaterowie mówią nie bardzo wiadomo o czym, a do tego wszyscy naraz, przypominają momentami niezrozumiały bełkot. Nie łatwego zadania podjęli się młodzi twórcy. Chcieli dopasować szekspirowski język do wymyślonej przez siebie wizji artystycznej opartej na motywie snu zaczerpniętym z teorii Freuda. Oczywiście nie jest to możliwe bez odpowiedniego wprowadzenia widza w świat przedstawiony.

I nie ma sensu zastanawiać się, co jest źródełem nie do końca trafionych rozwiązań inscenizacyjnych. Problemem jest sam pomysł na fabułę. Dość akademicki, by nie powiedzieć nawet szkolny. W rezultacie spektakl wystawiony na profesjonalnej scenie zaczyna trącić amatorszczyzną. Bo oto dyrektorowa wspomnianego już ośrodka wychodzi za mąż. Z tej okazji pensjonariusze przygotowują się do wystawienia dramatu Shakespeare'a pod tytułem „Sen nocy letniej". Ot, prosta i nieskomplikowana historia, w której tekst dramaturga ze Stratford jest tylko ozdobnikiem, pretekstem do opowiedzenia o potrzebie miłości, która przecież nie znika wraz z upływem czasu. Ona narasta, tworząc barierę, która w podeszłym wieku staje się przeszkodą nie do pokonania. I o tym właśnie jest ten spektakl. Bohaterowie z chwilą rozpoczęcia prób do przedstawienia otrzymują podwójną tożsamość. Praca nad tekstem sztuki wyzwala w nich pragnienia oraz emocje, których istnienia nawet nie podejrzewali, skupieni na własnej samotności. Brzmi sensownie, ale nowatorstwa w tym nie ma. Na szczęście spaktakl ratują od ostatecznej klęski doświadczeni aktorzy. Zbigniew Leraczyk, Andrzej Śleziak, Krystyna Gawrońska i Czesława Monczka w rolach staruszków-kochanków wypadli przekonująco, nadając granym przez siebie postaciom indywidualny rys.   Aktorsko bez zarzutów i na poziomie.

Ktoś powie, że się czepiam, bo przecież na premierze była owacja na stojąco. Nie zaprzeczam. Ale nie popadajamy w przesadny zachwyt. Jeżeli przyjmiemy reakcję widzów obecnych na premierze za ocenę analogiczną do szóstki wstawionej ambitnemu uczniowi „na zachęte" to ja jak najbardziej wstaję i zaczynam klaskać z innymi. „Sen nocy letniej" mógł się podobać albo nie, ale jedno jest pewne: Krzysztof Popiołek dostał od dyrekcji Teatru Zagłębia kredyt pełnego zaufania (czy słusznie?) i ogromną szansę. Od dnia premiery jednak tylko od niego będzie zależało jak ją wykorzysta.

 



Magdalena Tarnowska, stażystka, l: mata, h: AUW545332
Dziennik Teatralny Katowice
14 listopada 2013
Spektakle
Sen nocy letniej