Arkadyjska Moskwa

Tegoroczne święto teatru przypadło w pierwszy dzień Wielkanocy, zatem akcenty z tym związane pojawiły się tydzień później. W tym roku premierą sygnowano Międzynarodowy Dzień Teatru tylko u dyrektora Jana Nowary w Teatrze im. W. Siemaszkowej.

2 kwietnia takim więcej nawet niż świątecznym tortem owej artystycznej biesiady były "Trzy siostry" Czechowa, przygotowane przez młode grono artystek - w reżyserii Magdaleny Miklasz, w dramaturgicznym uformowaniu dzieła na scenę przez Aleksandrę Krzaklewską, w muzycznej oprawie Anny Steli i choreograficznym pomyśle Marty Bury. Scenografię i kostiumy zaprojektowała Ewa Woźniak, przenosząc nas w dziewiętnastowieczne wnętrza rosyjskiego salonu w gubernialnym mieście prowincjonalnym. W tym obrazowaniu imponująco na zogromniałej scenie komponowała się wielka biblioteka, jakby wprost wyjęta z klimatu "Wiśniowego sadu", innej równie zachwycającej nowatorstwem dramaturgicznym sztuki Antoniego Czechowa.

Przekaz owego literackiego mistrza znowu docierał czytelnie i żywo w interpretacji aktorskiej rzeszowskich artystów, jak i aktualne będą owe problemy moralne oraz zachowania ludzi za dwieście czy trzysta lat, nad czym co raz zastanawiali się bohaterowie sceniczni. Czechow z psychologiczną wnikliwością widział oraz kreślił sylwetki ludzkie i wskazywał, jak obserwować świat, bo, by posłużyć się opinią innego wybitnego pisarza rosyjskiego, Maksyma Gorkiego - "nikt nie rozumiał tak jasno i subtelnie jak Antoni Czechow tragizmów i drobiazgów życia".

Twórczynie rzeszowskiego widowiska prawie wiernie przeniosły dzieło Czechowa na scenę, okrawając tylko akt czwarty kończący, który w katastroficznym biegu wypadków, chwilami artystycznie jakby przenosił nas w poetykę filmów Tarantino i przewrotności jego widzenia zdarzeń. Scena pojedynku barona Tuzenbacha (gościnnie Mateusz Mosiewicz) z cynicznym sztabskapitanem Solonym (gościnnie Adrian Budakow) w dramacie opowiedziana zaledwie szeptem, tu na scenie dzieje się na pierwszym planie, a rozpaczliwy krzyk Iriny (wysmakowana i zachwycająca w tej ogromnej roli Joanna Baran), o którą wszak walczą rywale, jest jakby tożsamy z hukiem wystrzału zamordowanego w gruncie rzeczy barona, formalnie narzeczonego Iriny, nieporadnego wszak w takich sztukach walki. To ciekawy zabieg, podobnie jak recytowana w oryginalnym języku przez znakomitego aktorsko Budakowa poezja rosyjska, m.in. Lermontowa, ale i Jesienin też pobrzmiewał.

Ten wystrzał kończy symbolicznie szansę na zmiany w życiu sióstr, które oprócz wspomnianej już najmłodszej Iriny, kreują z takim kunsztem Dagny Cipora (Masza) i Justyna Król (Olga). Owa upragniona Moskwa - chciałoby się rzec mityczna Arkadia, w marzeniach sióstr, zwłaszcza Iriny, powraca bezustannie i powtarzana jest jak mantra - oddala się coraz bardziej i staje się dla nich z każdym rokiem brutalnie nierealna. Dla brata i sióstr rzuconych kilkanaście lat wcześniej na prowincję, bo tamże otrzymał przydział służbowy teraz już nieżyjący ich ojciec generał. Pożar miasta, a potem rozkaz o przeniesieniu dowódcy baterii Wierszynina (znakomity aktorsko Robert Żurek) wraz z wojskiem w inne miejsce rwie jednocześnie wielką miłość z Maszą i rozdzieli ich. Jakbyśmy czytali meldunki prasowe współczesne z polskiej rzeczywistości, z przestawianiem na politycznej szachownicy oficerów i szafowaniu losami ich rodzin. Jakaż ujmująca jest sceniczna rozpacz pięknej Maszy na wieść, że jej kochanek Wierszynin odjedzie służbowo. Maszy zamężnej wprawdzie, a w rzeczywistości oddanej w ów pacht w dziewczęcym jeszcze wieku jej gimnazjalnemu nauczycielowi (wyrazisty w tej roli Adam Mężyk).

Trzy siostry rodziny Prozorowów, z najstarszą Olgą, nauczycielką, niemającą widoku na jakikolwiek związek małżeński, tęskniące za rodzinną Moskwą, bajeczną w ich wyobrażeniach i pamięci dziecięcej - są uniwersalnym uosobieniem każdego z nas, z marzeniami o szczęśliwszej odmianie życia. I odchodzeniem od tych złudzeń, jak w przypadku brata naszych bohaterek Andrzeja (Mateusz Mikoś), który zamiast naukowej kariery nurza się w hazardzie, trwoni majątek i udaje, że osiąga szczęście z żoną intrygantką, prymitywną intelektualnie prowincjuszką, a wyrachowaną i podłą chwilami oraz zdradliwą Nataszą (Magdalena Kozikowska-Pieńko). Wielkim kunsztem tej subtelnej aktorki było zagranie roli tak sugestywnie od niej samej odmiennej, że można było znienawidzić wręcz tę postać. Prostacka drugoplanowa postać Fieraponta z zarządu ziemstwa zyskuje sympatię w kreacji Waldemara Czyszaka. Ale wręcz urzekła wielkim aktorstwem, nieobecna nie wiedzieć czemu już długo na scenie, Małgorzata Machowska. W utworze Czechowa niania Anfisa ma lat osiemdziesiąt, niania sceniczna Machowskiej określa swój wiek nawet o dwanaście lat wyżej. I taki obraz zapamiętuje widz - ucharakteryzowanej, nieporadnej dobrej staruszki, drepczącej z tym uformowanym na niedołęstwo wyrazem twarzy. W tej maestrii aktorskiej drugoplanowa postać wdziera się artystycznie na plan pierwszy, a człowieczeństwo jako wartość staje się namacalne. Ta prawie milcząca postać jest wielkim niemym krzykiem w scenie ucieczki i strachu przed porzuceniem jej i wygnaniem z domu, wyrażonym w owym konwulsyjnym wręcz wdrapywaniu się na drabinę, przywleczoną przezeń niczym krzyż. Miało się wrażenie, że za chwilę runie i trzeba ją będzie realnie ratować. Podobnie jest z Czebutkinem (Robert Chodur), nieco prześmiewczym sumieniem tego domu, lekarzem już raczej z przyzwyczajenia do jego profesji niż do umiejętności faktycznych bohatera. Do sceny niani na drabinie porównać można trans pijacki doktora, gdy wszystko zda się runie za chwilę wszystkim na głowę. I w tym miotaniu po mistrzowsku dozuje nam Chodur strach i niepokój - o niego i o to, co za chwilę się stanie, aż do rozwalenia zegara, co symbolicznie niejako zatrzymuje czas i staje się znakiem nieuchronności ludzkich losów.

Klasyczna forma spektaklu, wierność literackiemu tworzywu, umocowanie sceniczne w epoce carskiego dzierżywładztwa i w kostiumach z owych czasów. I jednocześnie klasyczny dramat w artystycznym przekazie wybrzmiewa świeżo, współcześnie. To jest nowy teatr, choć twórczynie i artyści nie musieli wspomagać się filmowymi trikami. A ileż prawdziwego kunsztu muzycznego wykazali w scenie czekania na maszkaronów aktorzy - śpiewnie i przy fortepianie Dagny Cipora, z akordeonem Mateusz Mikoś i dwie wspaniałe skrzypaczki, siostry sceniczne Joanna Baran i Justyna Król. Spektakl długi, ale nienużący. Przeciwnie, wciąga i dozuje wrażenia. Wielkie literackie dzieła i ich uniwersalne nieblaknące wartości warto tak właśnie przybliżać współczesnym widzom.



Ryszard Zatorski
Nasz Dom Rzeszów
25 kwietnia 2016
Spektakle
Trzy siostry