Biografia

Noty biograficzne przypominają: autor, reżyser, pedagog, publicysta, kierownik artystyczny i dyrektor teatrów: Wybrzeże (1958-60), Dramatycznych we Wrocławiu (1962/63) Starego w Krakowie (1963-69), Powszechnego w Warszawie (1975-89).

Ma w swoim dorobku wybitne role i przedstawienia zwłaszcza teatralne, ale też filmowe i telewizyjne; krakowski uwspółcześniony „Mizantrop" Moliera (1966, w nim także rola Alcesta), „Ulisses" Słomczyńskiego według Joyce'a w Teatrze Wybrzeże (1970), „Lot nad kukułczym gniazdem" Wassermanna w Teatrze Powszechnym (1977) i inne. Wystawiał repertuar początkowo głównie współczesny, potem klasyczny o treściach żywych dla dzisiejszego widza. Jako dyrektor konsekwentny w tworzeniu teatrów o czytelnym profilu repertuarowym, otwartym na świat i polską współczesność, charakterystycznym dla pokolenia twórców debiutujących w okresie odwilżowym. Prowadzonym przez siebie teatrom zapewnił bardzo wysoki poziom artystyczny przez umiejętny dobór wspólnej odpowiedzialności za tworzone dzieła.

W każdej z wymienionych dziedzin twórczości miał Hübner wybitne osiągnięcia, a jednak wydaje się, że nawet dokładny opis dokonań nie odda prawdy o wielkości straty, jaką poniósł teatr polski wraz z jego śmiercią. Istota tej straty dotyczy bowiem całej osobowości artysty, a nie ogranicza się do różnych obszarów jego działania, rozpatrywanych każdy z osobna. Aktor, reżyser etc. jest do zastąpienia; Zygmunt Hubner jako osobowość - nie!

Niełatwo jest wybrać formę przywołania jego niepowtarzalnej indywidualności. Jeśli chcemy oddać mu sprawiedliwość, nie wolno poprzestać na określeniach ogólnych. Nie wolno uciec się do sformułowań patetycznych. Nie wolno pisać w tonie zbyt swobodnym, kryjąc się za parawanem anegdoty. O Hübnerze pisać można tylko poważnie, prosto, jasno i rzetelnie. Każda inna konwencja byłaby fałszem, zakłamaniem przesłania, jakie w swych pracach zostawił. Tylko takie spojrzenie dostępne jest pobocznemu obserwatorowi. Troską przyjaciół, z którymi wspólnie toczył potyczki, a i boje o godność teatru, powinno być ukazanie nieznanych publiczności stron tej walki. Pokazanie poprzez nie także i człowieka z jego troskami, satysfakcjami i - co tu kryć - rozczarowaniami.

Prawdą jest, że Hübner sam szkicował swój portret: rolami, jakie grał, doborem sztuk, jakie reżyserował, programem teatrów, jakie prowadził, książkami i artykułami, jakie napisał. Na tej podstawie możemy zapytać, jakie cechy tego autoportretu wydają się być najwyrazistsze.

Znajdujemy na nim twarz o rysach zdecydowanych, znamionujących stanowczość. Brak widocznego uśmiechu, choć czasem dopatrzeć się można grymasu, sprawiającego wrażenie jakby półuśmiechu kryjącego w sobie ni to rozbawienie, ni to ironię. Sylwetka elegancka, ale postać nie rzuca się w oczy ekscentrycznością ubioru, czy jego krzykliwie modnym doborem.

Strój, a i cała postać przywołują na myśl wędrowca nieco już zmęczonego przebytą drogą. Trudno określić co powoduje wrażenie pewnej sprzeczności: z jednej strony jakby napięcia, nawet nerwowości, z drugiej zamyślenia zastygłego albo w chwili patrzenia wstecz, albo w głąb: siebie? ludzi? zdarzeń? Odnosi się wrażenie dystansu, może i pewnej oschłości, nie obiecującej łatwego nawiązania kontaktu wychodzącego poza sferę stosunków oficjalnych. Wydaje się przy tym, że opinie, jakie człowiek z portretu mógłby wypowiedzieć, będą ważne: wyważone, przemyślane, stanowcze, a czasem może nawet - w swej precyzji i otwartości - za mało dla niektórych delikatne, drażniące, nazbyt arbitralne.

Opis powyższy, a jest to tylko cząstka spojrzeń, jakie obraz wywołuje, złożony został z różnych elementów: zdjęcia Hübnera - dyrektora Starego Teatru, jego tekstów, a może... może wzięty jest nade wszystko z jednej roli aktora - Alcesta z molierowskiego „Mizantropa", o którym Hübner napisał w roku 1966, że „wydaje się najbliższy naszym dzisiejszym zainteresowaniom". I choć go pokonuje „dwór" - „odradzający się mimo zmienionych warunków", to jednak pokonany Alcest odchodząc ze sceny „wygrywa na widowni, która przyjmuje jego racje".

W trzy i pół roku po przegranej Alcesta, aktor - dyrektor pismem o liczbie dziennika 1689/69 zmuszony jest napisać do Ob. Dr Jana Garlickiego, V-Przewodniczącego Prezydium MRN m. Krakowa: „W związku z decyzją zdjęcia z repertuaru dwóch kolejnych premier Starego Teatru tzn. sztuk Ernesta Brylla „Kurdesz" i Helmuta Kajzara „Paternoster", jak również w związku z motywacją tej ostatniej decyzji proszę o zwolnienie mnie ze stanowiska dyrektora Starego Teatru w trybie natychmiastowym, zgodnie z ustaleniem w dniu dzisiejszym w Wydziale Kultury". Podpisał Zygmunt Hübner. Rezygnacja została przyjęta, „dwór" wygrał z artystą, a nie było to zwycięstwo ani pierwsze ani ostatnie. Stary Teatr był pośrodku. Początek zaznaczył się niedoszłą premierą „Szewców" Witkacego na Wybrzeżu (1957), końcowy akord to „mowa patetyczna" artysty „Nad trumną polskiego teatru" („Dialog" 1988 nr 6) z wymownym zakończeniem: „Chcemy wierzyć, że powstaniesz jak Feniks z popiołów, choć nam nie będzie już dane świętować dnia Twego zmartwychwstania".

Przez ponad trzydzieści lat, jako dyplomowany aktor i reżyser, borykał się Hübner, nie on jeden zresztą, z absurdem, kłamstwem, z - jak sam to nazwał - „żargonem myślenia".

Zawzięcie tropił banał a manipulacje językowe wskazywał w swoich felietonach wiele lat przed upowszechnieniem się u nas terminu „nowomowa".

Był realistą, który nie wstydził się czasem pomarzyć: a to o nowej publiczności teatralnej, a to o odrodzeniu teatru przez sięgnięcie do jego misteryjnych źródeł. Czasem aż sam się sobie dziwił, że tak „śmiesznie i niedorzecznie" marzy „na jawie". „Jawę" znał dobrze.

Złudzeń nie miał, ale nie zwykł rezygnować. Wierzył bowiem, że „praca jest nie tylko obowiązkiem, ale także zaszczytem i źródłem radości. Jak może być szczęśliwy człowiek pozbawiony pracy? W głowie się nie mieści".

Był racjonalistą, który jakby nie był pewny swego przekonania o nieistnieniu tego, czego ogarnąć nie może rozum i tę niepewność swoją starał się chyba zagłuszać, pisząc w wielu felietonach (czasem bez widocznej potrzeby) a to o niebie „opuszczonym przez Boga", a to np: „dziś, gdy zwady z Bogiem przestały zakłócać nasz spokój" lub: „jednak ten Bóg coś mi się dzisiaj stale przypomina" etc. Nazbyt skomplikowany to wątek, aby go tu rozwijać, ale też i nazbyt widoczny, aby go pominąć milczeniem. Zresztą, sam Hübner jakby do tego prowokuje, pisząc: „Człowiek społeczny przestał być tajemnicą... To wszakże, co jest życiem wewnętrznym, aczkolwiek penetrowane na różne sposoby, wciąż jest odległe, wciąż hermetyczne, dziś trudniejsze może do poznania niż kiedykolwiek".

Był tolerancyjny, ale do pewnej granicy. W dziedzinie sztuki określał ją precyzyjnie: „Hasło wolności sztuki nie może być równoczesne z odpustem całkowitym. Nikt nie może zostać zwolniony z odpowiedzialności wobec siebie." Tak to właśnie rozumiał, gdy podkreślał, że artysta ma jeden jedyny obowiązek: „musi być prawdziwy". Wątek ten podejmował na przestrzeni wielu lat, nie zmieniając swego poglądu ani na jotę. Cytowane tu sformułowania pochodzą z lat 1972 i 1975. Ale i w roku 1966 brzmiały identycznie: „Jedyną bowiem rzeczą, którą twórca musi, to w akcie tworzenia pozostać wiernym samemu sobie, a pamiętać powinien tylko, że nie zmieni oblicza świata, kto sam nie ma twarzy".

Był bacznym obserwatorem nowych kierunków w teatrze światowym. Wiele podróżował: jako reżyser, wykładowca, działacz ITI. Korespondencję prowadził w dwie strony: dla czytelnika polskiego pisał o nowościach światowych, odbiorcę zagranicznego zaznajamiał z rzeczywistością polskiego teatru. Miał dużą umiejętność przystępnego opisu i interpretacji nowych zjawisk artystycznych: w teatrze, filmie, plastyce. Miał przy tym odwagę wypowiadać zdecydowane sądy wartościujące, tym cenniejsze, że uwiarygodnione ogromnym doświadczeniem, wiedzą, jasno podaną argumentacją.

Nie był obserwatorem biernym. Wydaje się, że zwłaszcza od czasu opuszczenia dyrekcji krakowskiej, szczególne zainteresowanie Hübnera budziły te poszukiwania teatralne, które obiecywały szansę „powrotu do sztuki rozumianej jako godzina skupienia, która staje się źródłem głębszych doznań uczuciowych. Do sztuki nie będącej przedłużeniem ulicy, a jej zaprzeczeniem".

Nie bał się pozornego banału pytań najprostszych: o to czym jest istota teatru, po co teatr istnieje, jaki jest stosunek teatru do literatury, kim w teatrze jest reżyser, jakich aktorów teatr potrzebuje, a jacy w nim są, etc. Od pierwszych popularnych prac, aż po podstawową u nas „Sztukę reżyserii", dawał przystępny dla każdego wykład podstawowych teatralnych prawd.

Felietony swoje, drukowane przez wiele lat, poświęcił analizie charakterystycznych zjawisk bieżącego życia teatralnego i pozateatralnego, ważnych w wymiarze jednostki i społeczeństwa. Bywał w tych tekstach drwiący, szyderczy, zadumany, zatroskany, uradowany, czasem nieco staroświecko pryncypialny, a zawsze po prostu i po ludzku wobec czytelnika - partnera w rozmyślaniach o teatrze i o życiu. A były to myśli jakby coraz smutniejsze i to tym bardziej, im częściej tematem rozważań stawały się tematy ogólne, ważne dla wszystkich żyjących w tym Kraju, a dla teatru polskiego szczególnie. W tekście napisanym w roku 1986, drukowanym rok później, takim właśnie smutkiem (może nawet nie tylko smutkiem) pobrzmiewa konkluzja: „nie mamy czystego sumienia. Opłacani z państwowej kasy (czasem lepiej, zwykle gorzej) możemy najwyżej poszczekać, ale ugryźć nam nie wolno. Taki to już jak świat światem los dworskich artystów". Znowu ten „dwór"!!! Problem drążył Hübner, skoro i w roku 1988 powtórzył w „New Theatre Quarterly": „We are allowed to bark, but that does not mean that we can bite" ("Dialog" 1988 nr 7). Dziś, niestety, za późno aby cokolwiek zmienić. Za późno dla Niego.

Tym bardziej kategorycznie brzmi myśl, jaką jeszcze zdążył się z nami podzielić: „stając wobec decyzji kłopotliwej dobrze jest zdobyć się na całkowitą szczerość przynajmniej wobec siebie. Odpowiedzieć samemu sobie, jakie są rzeczywiste pobudki mego postępowania. Niektórzy nazywają to sumieniem. Nie gwarantuje ono uznania, ale chroni przed zgagą i ułatwia spotkanie z własnym odbiciem w lustrze"...

„Zygmunt Hübner 1930-1989", „Diariusz Starego Teatru" 1988/89, nr 35



Emil Orzechowski
Materiał Instytutu Teatralnego im. Z. Raszewskiego
22 marca 2019
Portrety
Zygmunt Hübner