Blokowisko - miejsce przeklęte
Spektakl Teatru Ludowego z Krakowa "Symfonia lokatoris" to dość trudna w odbiorze sztuka.Jego trudność leży zarówno w jego warstwie przedstawieniowej jak i w warstwie słownej. Dlaczego?W warstwie przedstawieniowej najbardziej uderzają rozwiązania scenograficzne. Rozczarowuje mała przestrzeń sceny, na którą wtłoczono kilkunastu bohaterów spektaklu. Wątpliwości budzą rozwiązania przestrzenne oraz ilość nagromadzonych rekwizytów, skutecznie utrudniających pole widzenia. W warstwie słownej zaś chybione przede wszystkim są: po pierwsze – język, po drugie – brak spójności pomiędzy językiem a jego użytkownikami, po trzecie – brak jakiejkolwiek akcji, skupienie się na monologach i na nie do końca współgrających między sobą dialogach.
Spektakl jest próbą liryczno-poetyckiej opowieści o mieszkańcach pewnego blokowiska. Po jego zakamarkach oprowadza nas jeden z jego byłych mieszkańców, który nie wiadomo dlaczego i po co powrócił tu po latach – on sam również tego nie wie, gdyż zapadł na coś w rodzaju amnezji. Utrata pamięci sprawia, że patrzy na swoich byłych sąsiadów tak, jakby byli nieznanymi mu ludźmi – poznajemy ich zatem na równi z bohaterem.
Każdy z mieszkańców bloku to obdarzone jakimś atrybutem, nieszczęśliwe w swej samotności, indywiduum. Najbarwniejszą postacią w tym tłumie sąsiadów (i jedyną wiarygodną) jest niespełniona śpiewaczka operowa, miłośniczka piękna, kultury wysokiej oraz wzniosłego życia. To właśnie w niej najwyraźniej odzwierciedla się konflikt wysokie-niskie, konflikt, na który autor i reżyser spektaklu chciał położyć największy nacisk. Trudno mi bowiem uwierzyć w to, że prosty hydraulik czy banda zbuntowanych wyrostków (będących swoistym chórem-komentatorem akcji) posiadają na co dzień takie egzystencjalne rozterki i czy wyrażają się o nich właśnie takim upoetyzowanym językiem. Zatem to śpiewaczka i bohater pozujący na współczesnego zagubionego młodego intelektualistę pozbawionego celu stają się najbardziej wiarygodni.
Mimo że rola Bohatera nie jest zbyt intrygująca, a jego dywagacje z czasem stają się nużące, to aktorowi wcielającemu się w tę sceniczną osobowość należy się słówko pochwały. W zaskakująco małej przestrzeni aktor próbuje na wszelkie sposoby wykreować swoim sposobem poruszania się choć namiastkę tego, z czym zwykło się utożsamiać blokowiska – zaułkami, zakamarkami, ciemnymi niebezpiecznymi bramami. Swoją grą, ruchem ciała, gestami stara się pokazać swą wędrówkę poprzez ciemne, pozbawione życia miasto. Przestrzeń sali jest jednak bezlitośnie mała – bohater ma więc bardzo małe pole manewru: szamoce się pomiędzy ścianą budynku, skrajem podestu oraz pierwszymi rzędami foteli na widowni.
Trudno doprawdy nadziwić się dlaczego „Symfonię lokatoris” odegrano w tak małej przestrzeni. I nie pomogą tu słowa obrony o symbolice sceny, bo temu scenariuszowi przestrzeń i ruch są – jak człowiekowi tlen do życia – niezaprzeczalnie potrzebne. Dziwi również fakt, iż reżyserem spektaklu jest autor scenariusza - czyżby nie był świadomy, że jego własny tekst potrzebuje absolutnie nieskrępowanej przestrzeni, aby mógł wybrzmieć w pełni i choć na chwilę nas zauroczyć?
Marta Odziomek, l: martao, h: mod123
Dziennik Teatralny Katowice
6 lipca 2009