Bogowie mogą wszystko

W spektaklu Stanisława Brejdyganta "Nadludzie" - jest on jednocześnie: autorem jednoaktówek "Godzina z führerem" i "Odwiedziny wodza" z których powstało przedstawienie, reżyserem i odtwórcą jednej z głównych ról - ze sceny padają dość patetyczne pytania o człowieczeństwo Hitlera i Stalina. I jednym tchem udzielona zostaje na nie odpowiedź: obaj posunęli się do nieludzkich zbrodni, bowiem siebie uważali za nadludzi, a bliźnich mieli za podludzi. Po takim wyjaśnieniu ludzie na widowni czują się zwolnieni z nawet najdrobniejszej własnej refleksji

Bohaterowie „Nadludzi” są historycznie autentyczni, ale fabuła tego przedstawienia jest fikcją, chociaż osnutą na tle wydarzeń prawdziwych. Pierwsza jednoaktówka: „Godzina z führerem”, opowiada o spotkaniu Hitlera z bliskim jego współpracownikiem i dawnym przyjacielem, funkcjonariuszem SS Emilem Maurice, w bunkrze Kancelarii III Rzeszy w 1945 w roku, niedługo przed śmiercią jej naczelnego wodza. Druga jednoaktówka: „Odwiedziny wodza”, opisuje spotkanie Stalina z Solomonem Michoelsem, wybitnym aktorem radzieckim pochodzenia żydowskiego. Obie sztuki – zsumowane w jeden spektakl „Nadludzie”, zrealizowany na scenie w formie ringowego starcia dwóch aktorów: Stanisława Brejdyganta i Marka Kępińskiego, jednakowo obnażają propagandowe wizerunki Hitlera i Stalina ukazując ich okrucieństwo okraszone nutką człowieczeństwa. 

W zamyśle Stanisława Brejdyganta – autora, podstawowym narzędziem sprawowania przez nich władzy było kłamstwo połączone z misją swoistego posłannictwa, które w ich mniemaniu zwalniało obu z podlegania moralności, jaką kierują się ludzie zwyczajni. Dlatego Stanisław Brejdygant – reżyser, wyposaża Hitlera granego przez Marka Kępińskiego i granego przez siebie Stalina w krańcową pogardę dla „ludzi – narzędzi”, w bezkarność i brak jakichkolwiek zahamowań w dążeniach do zamierzonych celów.

Oglądając „Nadludzi" nie można nie być pod wrażeniem imponującej wiedzy historycznej autora. Drobiazgowość jednak w opisywaniu zdarzeń i przywoływaniu często mało znanych postaci wymusza zwłaszcza na młodszym widzu przychodzenie do teatru z encyklopedią lub laptopem. Szkodzi spektaklowi nadmierna dosłowność w charakteryzowaniu postaci głównych bohaterów. Gdyby Stanisław Brejdygant – reżyser, pozbawiając przedstawienie tej dosłowności i kostiumu historycznego pokusił się o większe uogólnienie i potraktował „Nadludzi” jako traktat o zbrodni penetrujący jej przyczyny i okoliczności, widzowie mieliby szansę oglądania czegoś ponadczasowo skłaniającego do refleksji na temat wydarzeń bliższych współczesności.

Marek Kępiński jako Hitler i aktor Michoels interpretacyjnie słusznie stawia na skrótowość i szczerość. To sprawia, że udaje się mu wykrzesać z tych postaci trochę prawdy i autentyzmu. Bardzo przekonywujący jest w scenach, w których gra Hitlera – zakompleksionego psychopatę i porusza się tak, jakby fizycznie był w sztywnym gorsecie osaczającym całe jego ciało. Momentami, dość nieoczekiwanie i przekonywująco dla widza, pozwala swojemu Hitlerowi być człowiekiem. Stanisław Brejdygant, jako Stalin i gestapowiec Maurice bywa manieryczny i gra z widocznym poczuciem dystansu wobec obu postaci: bardziej stoi ponad nimi, niż wciela się w nie, i częściej wypowiada refleksję na ich temat, niż mówi ich słowami.

Natomiast widz, oprócz nakreślonego problemu, nie znajdzie w „Nadludziach” ani ludzkiego dramatu, ani napięcia, ani ważnych pytań o współczesność. Najwyżej historyczną, ubraną w kostium refleksję.



Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
2 marca 2012
Spektakle
Nadludzie