Cesarz rządzi gestem

„Cesarz" Ryszarda Kapuścińskiego jest niewątpliwie jednym z najbardziej znanych polskich dzieł prozatorskich na całym świecie. Z jednej strony owiany kontrowersją, bo autorowi zarzucano zbyt wiele ubarwień, przeinaczeń i groteskowych hiperbol jak na reportaż, z drugiej odważny i niezwykle inteligentny traktat o zblazowaniu, próżności, zakłamaniu władzy i otacząjących ją usłużnych elit.

Pomysł Cezarego Studniaka, aby tekst ten przełożyć na język teatru można uznać za śmiały, mimo że niejednokrotnie w przeszłości „Cesarz" gościł już na deskach polskich teatrów. Jaka jest to proza – każdy wie – trudna, mosiężna, przytłaczająco reporterska. Natomiast, pomysł, by zrobić z dzieła Kapuścińskiego spektakl muzyczny należałoby już uznać za bardzo odważny, o ile nie szalony. Niemniej, odwaga i szaleństwo w teatrze popłaca, zwłaszcza jeśli twórca dokładnie wie, co chce osiągnąć.

„Cesarz" w interpretacji Studniaka to szaleństwo w czystej postaci, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Reżyser prowadzi swoją barwną opowieść w dynamiczny sposób, płynnie przeskakując z jednego wątku do drugiego. W jednej scenie poznajemy opowieść o złośliwym psie cesarza, by w następnej poznać historię skorumpowanego ministra cesarskiego dworu. Z jednej sceny do drugiej spektakl przechodzi bardzo płynnie, niezauważalnie i jak w kalejdoskopie; wszystko za sprawą doskonałej, plastycznej gry świateł opracowanej przez reżysera jak i znakomitej muzyki autorstwa Mai Kleszcz i Tomasza Leszczyńskiego, który w roli JWW (Jebnięty Wszystko Wie) wszystkie utwory gra na żywo na oil can guitar, instrumentu wykonanego na potrzeby spektaklu przez Mikołaja Sikorskiego. Leszczyński swoim głosem znakomicie kreuje atmosferę przedstawienia. Należy podkreślić, że grane przezeń utwory – ironiczne i zdystansowane od patetycznego dworu – nie są zaledwie tłem, bo często doskonale prowadzą one narrację spektaklu.

Różnorodna i plastyczna opowieść o Hajle Selasje wiele zawdzięcza scenografii (Michał Hrisulidis), do której twórcy podeszli z rozmachem. Tandetna, kiczowata, brudna przestrzeń zbudowana z blaszanych fragmentów, obskurne prysznice w głębi sceny, zapyziały radio-kantor i cała masa piasku na proscenium sumiennie oddają charakter etiopskiego „imperium" i moralnie zdegenerowanego dworu. Co ważniejsze, Cezary Studniak pierwszorzędnie korzysta z funkcjonalności przestrzeni Hrisulidisa, która w kolejnych scenach nabywa nowych znaczeń za sprawą różnych środków wyrazu wykorzystywanych przez reżysera. Dużo się dzieje, do tego w wielu miejscach jednocześnie, przez co na scenie nigdy nie jest nudno, a spektakl przypomina starannie zaplanowaną ruchomą mozaikę uświetnioną malowniczym oświetleniem i wybitną grą aktorów.

Skoro o aktorstwie mowa, to trzeba powiedzieć, że wrocławski „Cesarz" wielkim aktorstwem stoi. Trzeba zacząć od trywialnego stwierdzenia, iż w spektaklu aktorzy w widoczny sposób świetnie się w swoich rolach czują, dobrze się bawią, grając swoje postacie; dużo jest w tym szczerej miłości do wykonywanego zawodu, co nie zdarza się niestety w przypadku każdego przedstawienia. Na scenie nikt nigdy nie jest zagubiony, każda sekunda wydaje się być starannie przemyślana, zaplanowana, a następnie zrealizowana, co dowodzi kompetencji reżyserskich Studniaka.

Wybitna jest gościnna rola Mikołaja Woubisheta, który wciela się w C (Cesarza). Przez prawie dwie godziny przedstawienia Woubishet gra wyłącznie swoją monumentalną obecnością, sylwetką odzianą długim, białym dresem i efemerycznym, powściągliwym gestem. Dopiero w ostatnich trzydziestu minutach dokładnie możemy się przyjrzeć boskiemu, cesarskiemu obliczu, kiedy aktor przebiera się w galowy, biały strój, a jego twarz przestaje być zakryta przez spiczasty kaptur. Wówczas Woubishet dostaje mikrofon i niby showman kiczowatego programu telewizyjnego przeprowadza stand-upowy wykład o władzy, kłamstwie, manipulacji i skutecznemu zagładzaniu społeczeństwa, które głodne ma być na tyle, by nie mieć siły się buntować, ale w dalszym ciągu mieć siłę, by dalej pracować. Wkrótce po brawurowym stand-upie, przychodzi odsunięcie od władzy i starość; moment, w którym Woubishet aktorsko najbardziej zaskakuje, bo w przeciągu sekundy jego krzepka, energiczna postać staje się zniedołężniałym starcem – to wszystko aktor osiąga za sprawą absolutnej kontroli nad swoim ciałem.

Woubishetowi w niczym nie odstępuje Emose Uhunmwangho wcielająca się w ŻŚOW (Żona Święta Od Wszystkiego), która jest dokładnie tym kimś, kogo sugeruje imię jej bohaterki. Uhunmwangho a to spaceruje sobie na scenie, a to nieśpiesznie pląta się z parasolką, a to niby kochają matka przynosi reszcie dworu kolejne kostiumy, w które podwładni wkrótce się przebiorą. Jej pewnego rodzaju postać-tło, szanowana służka całej reszty, w swojej arystokrackiej majestatyczności wydaje się być równie święta, co sam cesarz. Szczęśliwie dla widowni, Uhunmwangho raczy nas czasem swoim głębokim śpiewnym głosem, na przykład w epizodzie, gdzie jako gwiazda Holywoodu, Miriam Makeba wykonuje Zulu Song podczas koronacji cesarza.

Aktorstwo dopełnia zbiorowa kreacja dworzan: Helena Sujecka w roli KK (Kobieta Kariera), Michał Szymański grający ŻBO (Żołnierz Bezwzględnie Oddany), Krzysztof Suszek jako WU (Wieczne Umieranie), Rafał Derkacz wcielający się w PM (Pies Mentalny), Michał Zborowski jako WKDB (W Każdej Dupie Był) i Tomasz Leszczyński w roli JWW (Jebnięty Wszystko Wie). Imponujące jest ich zgranie, wyczulenie na partnera, brawura i pozwalanie sobie na aktorskie szaleństwo.

„Cesarz" wrocławskiego Capitolu jest przedstawieniem bardzo dobrym, które serdecznie wszystkim polecam. Zakurzona proza Kapuścińskiego w interpretacji Studniaka wypada świeżo i aktualnie; nie tylko za sprawą silnie rezonującej z otaczającą nas rzeczywistością treści, ale także dzięki oryginalnej, interesującej i estetycznej formy, która w nienaturalnie dziwny sposób naturalnie oddaje charakter tekstu..



Jan Gruca
Dziennik Teatralny Glasgow
30 września 2022
Spektakle
Cesarz
Portrety
Cezary Studniak