Co debiutantom uchodzi, twórcom się nie wybacza

Tekst "Bezwietrznego lata" nawiązuje do opowiadania Doris Lessing "Dwie kobiety" oraz powieści "Szerokie Morze Sargassowe" Jean Rhys - mówi nam program spektaklu w reżyserii Barbary Wiśniewskiej. Inspiracje w dramaturgiczną całość złożyła Dorota Wójtowicz.

Lato, upał, morze. Nad nim - Ann i Rose, przyjaciółki, w wieku, gdy kobieta staje się autorytetem, a przestaje być obiektem pożądania. Oczywiście, według kryteriów społecznych. Natura nie podlega wpływowi czasu, serca kobiet pozostają gorące i głodne, a tęsknota za miłosnym uniesieniem każe szukać spełnienia w sytuacjach niespodziewanych, ryzykownych i bez wyjścia. Ann i Rose zakochują się krzyżowo w swoich synach. Czego szukają? Własnej utraconej młodości? Może namiętności, jakiej nie zaznały w nieudanych małżeństwach, a może tego rodzaju miłości, jaką kochają wyłącznie młodzi chłopcy? Może po prostu seksualnego wyzwania, by upewnić się, że czas nie odjął im atrakcyjności. Kobiet wzajemnie nie łączy fizyczna miłość, lecz nie łączy ich też zwykła przyjaźń. Trudna do zdefiniowania relacja pozwala przypuszczać, że w synach szukają własnych odbić, by tłumiona latami fascynacja mogła się - choćby symbolicznie - spełnić. Kultura nie uznaje takich romansów, inaczej niż natura, którą rządzi instynkt. Czworokąt zatem skazany jest na porażkę. Przegrywają wszyscy. Włącznie z reżyserką.

Barbara Wiśniewska gościła w Koszalinie podczas tegorocznych, 6. Koszalińskich Konfrontacji Młodych "m-teatr" ze swoim spektaklem "Baby Doll". Mówiąc delikatnie - niezbyt udanym. Z podobnych - jak się okazuje - powodów, co "Bezwietrzne lato", będącym powieleniem stylu, energii, zainteresowań, ale obnażającym grzechy, które debiutantom się jeszcze wybacza, ale twórcom już wypomina.

Pierwszym jest brak pokory wobec wielkiej literatury i własnej dojrzałości twórczej zdolnej unieść tematy w równym stopniu trudne, co wyraziste. Przy "Baby Doll" Barbara Wiśniewska porwała się na adaptację sceniczną jednoaktówki Tenessy'ego Williamsa zekranizowanej przez Elię Kazana. Tym razem po tekst sklejony z klasyków literatury wybitnych autorek (oba także zostały znakomicie sfilmowane), w tym Lessing, mistrzyni opisu konfliktów emocjonalnych trudnych do pojęcia. I ponownie nie udało jej się przenieść na scenę ani skomplikowania całego układu, ani napięcia seksualnego, które go buduje. Mamy do czynienia - w największym skrócie - z opowieścią o związkach kobiet dojrzałych z nastolatkami, kobiet prawdopodobnie ukrywających tożsamość seksualną opowiadaną przez Barbarę Wiśniewska tak subtelnie, że nieczytelnie. Temperatura dramatu, który powinien kipić od emocji jest zerowa. Nie ma w "Bezwietrznym lecie" dobrych ani złych ról. Aktorzy - Żanetta Gruszczyńska-Ogonowska, Beata Niedziela, Filip Kosior i Robert Wasiewicz (gościnnie) - po prostu nie mają czego grać. Mówią niewiele, raczej metaforycznie, w zamian za to przemieszczają się po - pomysłowej trzeba przyznać - scenografii Karoliny Fandrejewskiej, przybierając dziwne pozy, strojąc miny, układając się w dziwne choreograficzne kompozycje. Trudno uwierzyć w łączącą ich chemię. Mnóstwo w tym spektaklu pustych miejsc i przeciągniętych scen, jakby reżyserce zabrakło na nie pomysłu. Dużo dobrej muzyki, kompletnie nie pasującej do fabuły. Akcja dramatu rozgrywa się na przestrzeni lat, co ma ogromne znaczenie dla wymowy całości (synowie założą własne rodziny, nie rezygnując z rzeczonych romansów), ale dopóki jeden z aktorów tego nie zasugeruje, wydaje się, że oglądamy historię wakacyjnego, fatalnego, zauroczenia.

Największym grzechem "Bezwietrznego lata" jest brak reżyserii. Spektakl sprawia wrażenie impresji, wprawki i na tym poziomie się broni. Najbardziej dojmujący jest za to fakt, że to teatr na wskroś kobiecy - z tekstem kobiet, w wykonaniu kobiet i o kobietach, a jednocześnie nic o nich nie mówiący.



Anna Makochonik
www.prestizkoszalin.pl
16 listopada 2015
Spektakle
Bezwietrzne lato