Diabelskie harce

W dobie mediów społecznościowych można mieć spore wątpliwości, czy ktoś jeszcze rozmyśla na co dzień o diabłach czy aniołach. Diabły pojawiały się w opowieściach ludowych, są też postaciami nieodmiennie kojarzącymi się z wierzeniami. Ta swoista „zła strona mocy" została wzięta na warsztat przez krakowski Teatr Mumerus. W ten sposób powstała „Historyja barzo cudna. Bunt upadłych aniołów" w reż. Wiesława Hołdysa – rzecz o diabłach, których domeną jest uprzykrzanie nam życia, ale skłonnych też do refleksji.

Zza murów ogrodu Muzeum Archeologicznego wychodzą tyłem do nas, patrząc w niebo i kłaniając się w tamtą stronę. Dopiero kiedy wejdą pod dach – czują się swobodnie i zaczynają swoje harce. Swoją małą siedzibę mają gdzieś w przejściu, w bramie: jest to miejsce na uboczu. W ten sposób przestrzeń sugeruje nam, że znajdują się gdzieś pomiędzy Rajem (ogród) oraz zwykłym, ludzkim światem (wyjście przez podwórze do ulicy Senackiej).

Aktorów jest czwórka: dwóch mężczyzn i dwie kobiety. Ubrani są w czarne, trochę przybrudzone, czasem krzywo zapięte ubrania. Na głowach mają kolorowe czapeczki, które widzimy najczęściej na dziecięcych urodzinach. Twarze postaci są pobielone, przez co wyglądają nierealistycznie. Ich rekwizytami są deski, sznurki – proste rzeczy. Początkowo przestrzeń, po której się poruszają, ogranicza się jedynie do małej, drewnianej platformy oraz „pomostu" w formie najprawdopodobniej starych, drewnianych drzwi. Tym łącznikiem można dojść do małej szatni. Początkowo ich stopy nie dotykają kamiennych płyt.

Diabły swoim zachowaniem przypominają psotników. Przyglądając się im, można pomyśleć, że są wręcz jak małe dzieci, które chcą wykorzystać czas, kiedy (teoretycznie) nikt na nich nie patrzy. Mając świadomość istnienia Boga, działają jednak w przeświadczeniu braku kontroli. Mają swoje pomysły na to, co chcieliby zrobić człowiekiem. Na plecach i w połach marynek mają poukrywane drewniane wieszaki – to ludzkie dusze. Ludzkie losy, w które są wplątani, a które „wybierane" są dosyć przypadkowo.

Genialną rzeczą jest właśnie wspomniana już, miniaturowa, drewniana szatnia. To tam postaci wyszukują swoje kolejne „ofiary", które będą namawiać do złego. Wśród czwórki czartów przoduje w tym diabeł grany przez Roberta Żurka (choć wtóruje mu diablica Anna Lenczewska). Jego obsesyjne odczytywanie numerów z wielokrotnością szóstki idealnie zgrywa się z dialogiem Lucyfera (Jan Mancewicz) z dwoma pozostałymi diabłami. W pauzach między zdaniami słychać teatralny szept w stylu „Sześćdziesiąt sześć", który skutecznie rozbawia.

Dodatkowo metalowe numerki obijane o siebie wydają delikatny, metaliczny dźwięk, który może się kojarzyć z wyobrażeniem łańcuchów, jakie ciągną za sobą więźniowie piekielni. Strona dźwiękowa spektaklu w ogóle warta jest uwagi, ponieważ ważnym elementem jest bicie dzwonów pobliskiego kościoła (wydaje się, że wyznaczają one niejako czas spektaklu) czy odgłosy bawiących się dzieci gdzieś za murami ogrodu. Słowa w swej treści są niezwykle istotne, jednak przyjemnie słucha się również brzmienia staropolszczyzny oraz choćby śpiewów diablicy (Ewa Breguła).

Pod koniec spektaklu do swoistej „kryjówki" czartów przychodzi grzeczna, uśmiechnięta młoda kobieta (Agnieszka Dziedzic). Wraz z kolejnymi wizytami bohaterki pojawiają białe serpentyny z przekazem. Historia toczy się dalej, słońce powoli zachodzi i coraz ważniejszą rolę odgrywa ciepłe światło reflektorów. Na koniec diabły wychodzą drzwiami, które są za szatnią – pewnie idą szukać miejsca, w którym jest dzień, żeby móc kontynuować swoje harce.

Na „Historyję barzo cudną" patrzy się z zaciekawieniem i uśmiechem. Aktorstwo jest lekkie, wiarygodne, niezwykłe. Przestrzeń gry jest mała, mocno ograniczona, więc czujemy swego rodzaju intymność widowiska. Akcja dzieje się na uboczu głównych ulic Starego Miasta, więc obserwujemy niejako kulisy czarciego rzemiosła. Wiemy, że czarty sterują po części ludzkim życiem, próbując choćby żonglować jego skłonnościami. Zdają sobie sprawę z tego, że jeden, mały zły uczynek może w efekcie zaprowadzić człowieka tam, gdzie na pewno nie chciałby się znaleźć. Diabły są w swoim postępowaniu bezwzględne i okrutne: nierzadko namawiają do krwawych postępków. Jednak w wykonaniu Teatru Mumerus można odnieść wrażenie, że są to stworzenia pocieszne i niemal... urocze.

Mrok potrafi oczarować i zafascynować – Wiesław Hołdys wie o tym doskonale.



Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
4 września 2018
Portrety
Wiesław Hołdys