Duchy czekają

W teatrze co pewien czas jak powracająca fala pojawia się moda na lokalność. Sprawnie wyreżyserowane nieznane historie o zapomnianych ludziach i o miejscach, które powoli znikają nam z oczu, potrafią naprawdę wiele zdziałać: jedne rozsławiają miasto w całej Polsce (tak było z Legnicą i "Balladą o Zakaczawiu" w reżyserii Jacka Głomba), inne prowokują do dyskusji o przeszłości miasta (np. "Testament Teodora Sixta" Roberta Talarczyka w Bielsku-Białej), jeszcze inne trafiają w sam środek ogólnopolskiej, gorącej debaty o tożsamości ("Miłość w Königshütte" Ingmara Villqista). Na deskach Teatru Zagłębia swoją lokalność próbował odnaleźć Jacek Rykała, mimo że dotychczas w regionie Sosnowiec był raczej materiałem do żartów niż tematem na sztukę teatralną.

Na peryferiach miasta kilkupiętrowa kamienica czeka na wyburzenie. W otoczeniu odrapanych ścian z odłażącą farbą, w przestrzeni obskurnej klatki schodowej snuje się Narrator (Grzegorz Kwas) i podpatruje ludzi, którzy kiedyś żyli w tych murach. Mieszkańcy, choć dzielą ich dekady, pochodzenie, zawód i styl życia, w wyobrażeniach Narratora występują obok siebie. Jest tam na przykład nobliwy Profesor (stonowany Zbigniew Leraczyk), cieszący się autorytetem także wśród tubylców-pijaczków. Obok niego pojawia się Grzegorz, czyli młody, nowoczesny fanatyk sportu (Michał Bałaga). Przewija się też wulgarny, zawiedziony literaturą biznesmen Mareczek (Piotr Zawadzki). Są i wariaci, których przecież w żadnym mieście nie brakuje: jeden śpiewa niepokojące piosenki, drugi bez opamiętania jeździ tramwajową "piętnastką" (Andrzej Rozmus, którego jak zwykle ogląda się z przyjemnością), a kolejny przekonuje, że upadek z trzepaka zaważył na całym jego dalszym życiu (udana rola Wojciecha Leśniaka). Z głębi sceny słychać nocne, małżeńskie rozmowy o śmierci, które niestety nie przekonują (w ciemnościach Maria Bieńkowska i Adam Kopciuszewski), a wokół widowni przechadza się Pani Ala z psiakiem (dobra Elżbieta Laskiewicz w typie sąsiadki, którą znamy wszyscy). W tle co chwilę odzywa się stare radio, a to głosem Jaruzelskiego czy Gierka, a to szlagierem sprzed lat, a to znów kolejnym odcinkiem powieści radiowej (świetny, zdyscyplinowany Andrzej Śleziak, który zestawem nienachlanych aktorskich środków skupiał uwagę lepiej niż ktokolwiek inny w tej sztuce).

Każda z postaci ma swoją historię, która - gdyby była poprowadzona konsekwentnie, odważnie i z pomysłem - miałaby szansę zaintrygować, wciągnąć i przekonać widzów do świata ludzi spoza czasu. Niestety, kolejne życiorysy nie zazębiają się, nawet nie mają punktów stycznych. Akcja, która dzieje się równolegle w odległych sobie czasach, z każdą kolejną sceną traci na płynności, a do tego trudno doszukiwać się jakichkolwiek głębszych relacji między bohaterami (nawet między tymi, którzy nie wychodzą z łóżka). Jedyne, co można uznać za pewną oś dramaturgiczną "Chłodnych poranków", to powracający motyw legendarnego zagłębiowskiego wampira, jednak i ten wątek nie został wykorzystany: kilkakrotnie powtarzany dokładnie ten sam komunikat radiowy wprawiał publiczność w konsternację, podobnie jak tajemniczy, milczący, półnagi, kręcący się mężczyzna z papierosem. W to wszystko wtłoczono pytania o prawdę i jej relatywizm, które brzmią tu sztucznie i patetycznie, bo nijak mają się do tego, co dzieje się na scenie i wokół niej.

Trochę żal, że w "Chłodnych porankach" nie można zbliżyć się do klimatu niegdysiejszych kamienic, specyficznych mikroświatów, w których jak w soczewce skupiają się historie trudne, dziwne, niepokojące, ale też zupełnie codzienne. Mimo że tekstowi sztuki brakuje emocji, w spektaklu warto skupić uwagę na rozwiązaniach scenograficznych (dzieło Marcela Sławińskiego i Katarzyny Sobańskiej), w tym przede wszystkim na pomysłowo wkomponowanych schodach i na czarujących, trochę naiwnych wizualizacjach. To one momentami nadawały sztuce pewnej bajkowości, której mogło być zdecydowanie więcej. Wszak temat miasta to idealny grunt pod budowę lokalnych legend i mitów, które mogłyby wprost ze sceny rozlać się po mieście, zacząć żyć własnym życiem i z biegiem czasu obrosnąć dodatkowymi szczegółami.

Reasumując, Sosnowiec wciąż czeka na swój spektakl. Duchy dawnych czasów aż się proszą, by je wywołać.



Julia Korus
Teatr dla Was
17 kwietnia 2012
Spektakle
Chłodne poranki