Dwudziestoma rękami naraz chwytać świat

Poimprezowy krajobraz pełen walających się po ziemi złotych serpentyn, wielkie okna z widokiem na rozświetloną wieżę nowojorskiego Chryslera, yuppie, który nazajutrz po trzydziestych urodzinach budzi się w wynajmowanym apartamencie i... wiszący w powietrzu niepokój graniczący z pewnością, że coś jest nie tak. Oto pierwszy wycinek z kolażu scen składających się na „Proces" Franza Kafki w uwspółcześnionej interpretacji Philipa Glassa i Christophera Hamptona.

W minionym tygodniu w polskiej prapremierze „Procesu" mieli okazję uczestniczyć widzowie szczecińskiej Opery na Zamku. Światowa została wystawiona w Royal Opera House w Londynie ledwie przed czterema laty. Otrzymaliśmy zatem kolejny dowód na konsekwencję nadodrzańskiej opery w spełnianiu programowych założeń, zgodnie z jakimi tradycyjnemu repertuarowi (z „Carmen", „Balem maskowym" i „Cosi fan tutte" na czele) miały towarzyszyć dzieła współczesne, w których realizacji Opera na Zamku celuje. Po fenomenalnym „Dokręcaniu śruby" Brittena i wybitnym, choć przytłaczającym, „Guru" Petitgirarda doczekaliśmy się prawdziwie elektryzującego „Procesu" Glassa!

Józef K. (w tej roli Christian Oldenburg) z opowieści wyreżyserowanej przez Pię Partum to ktoś zupełnie różny od bohatera, jakiego większość z nas zwykła sobie wyobrażać, choć tak naprawdę bliski postaci zarysowanej w powieści Kafki. Młody prokurent banku w inscenizacji jest człowiekiem z perspektywami. Właśnie skończył trzydzieści lat, cieszy się zainteresowaniem płci pięknej, a jego życie zawodowe kwitnie. Modnie ubrany, poruszający się po nowoczesnym apartamencie i pomieszczeniach biurowych z widokiem na nocną panoramę metropolii, pragnie „dwudziestoma rękami naraz chwytać świat". Jego obraz nie przystaje do sylwetki samotnego, zagubionego i przede wszystkim „szarego" człowieka, a takie wyobrażenie Józefa K. mimowolnie konstruujemy w swojej głowie, czytając o krążeniu bohatera po bezosobowych urzędach, przypominających czynszowe kamienice. Ambitny, charakterny i – jak się okazuje – nieprzewidywalny w swoich działaniach Józef K. to osoba uszyta na miarę naszej rzeczywistości. Świata, w którym motywacyjne hasła o dążeniu do wielozadaniowości i samorealizacji stały się chyba najgłośniejszą społeczną mantrą. Łatwo nam zrozumieć sposób jego myślenia i mentalnie się z nim utożsamić, tym bardziej, że zmieniający się jak w kalejdoskopie krajobraz za oknami (przechodzący od budynku, w którym dzięki charakterystycznej kopule rozpoznaję Chrysler Building, przez krzyżujące się autostrady, do widoku przeciętnego miejskiego podwórka) podkreśla uniwersalizm jego historii. Odczuwany przez bohatera niepokój z wyjątkową mocą udziela się więc odbiorcom.

Efekt ten potęguje dodatkowo nie tylko mroczna, minimalistyczna kompozycja Glassa, złożona z repetatywnych i nakładających się na siebie motywów (kojarząca się nieco z barokowymi fugami), z których zdaje się przebijać rytm serca. Znaczący wydaje się w tym przypadku fakt, że w przeciwieństwie do bohatera powieści, operowy Józef K. w ogóle nie docieka, o co został oskarżony. On to wie! Dzień po przekroczeniu przełomowej dla wielu ludzi (i dla Józefa najwyraźniej również) granicy trzydziestu lat poddaje swoje życie surowej wiwisekcji i sam siebie poddaje w stan oskarżenia. To dlatego – pomimo rzekomego aresztowania – może nadal przychodzić do pracy i załatwiać rozmaite sprawy. Korporacyjny biurowiec w jego oczach zmienia się w labirynt bez wyjścia, a twarze współpracowników i pracowników sądu rozmywają się, uniemożliwiając rozróżnienie kto jest sędzią, a kto zwykłym woźnym. Oniryczny charakter scenografii Wojciecha Pusia, na którą składa się między innymi bardzo sugestywna wizualizacja z uciekającym w rytm muzyki, przerażonym Józefem K. (raz po raz przeplatana z panoramą za oknami), ma więcej wspólnego z przebudzeniem niż ze snem. Kryzys „trzydziestolecia" uświadamia bowiem bohaterowi, że cały czas żył w szklanej bańce – pośród ludzi, dla których nie istnieją żadne zasady ani świętości. Symbolem zepsucia świata są w tym spektaklu kobiety. Zniewalająco piękne, niczym syreny kuszą bohaterów, wiodąc ich na zatracenie. Wewnętrzne demony rządzące Józefem K. wizualizuje postać Leni (wyróżniająca się nie tylko śpiewem ale i świetnym aktorskim warsztatem Anna Farysej). Pojawiająca się wszędzie tam, gdzie na bohatera czekają niecierpiące zwłoki sprawy, tajemnicza i ponętna, raz po raz odwodzi go od dopełnienia zobowiązań i zaciemnia mu prawdziwy obraz rzeczywistości.

Warto zauważyć, że taka konstrukcja przedstawienia czyni z niego rodzaj teatralnego kolażu, w którym kolejne obrazy stają się tylko dopowiedzeniem i tłem dla historii rozgrywającej się na znacznie głębszym poziomie, bo w psychice głównego bohatera. Ciężar odpowiedzialności za całą oś fabularną spoczął przez to na barkach Christiana Oldenburga, który nie tylko odważnie podjął wyzwanie rzucone przez reżyserkę, ale ostatecznie naprawdę błyszczał w roli Józefa K.!

Wyrazy uznania należą się także zespołowi orkiestry Opery na Zamku pod kierownictwem Jerzego Wołosiuka, który – występując w bardzo okrojonym, bo zaledwie dwunastoosobowym składzie – udźwignął kameralną operę Glassa, budując narastający nastrój grozy, między innymi poprzez kontrastowe zestawianie brutalnych i agresywnych scen ze spokojną muzyką.

Zadziwiające, że tak udana premiera nie spotkała się z ożywionym aplauzem widowni, nie mówiąc już o owacjach na stojąco, na które – moim zdaniem – zasłużyła cała, świetnie przygotowana obsada! Myślę jednak, że jest to efekt dużej mocy oddziaływania spektaklu, który skłania do zastanowienia się nad własnymi wyborami i prowokuje do niewesołych refleksji. Każe zajrzeć do wnętrza szklanych firm i mieszkań blokowisk, w których daliśmy się zamknąć, by – niczym akwariowe ryby – zachłannie walczyć o każdy kęs i odbijać się od ścian nieświadomi ograniczeń, głusi na otoczenie i milczący.



Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
28 stycznia 2019
Spektakle
Proces
Portrety
Pia Partum