Gdzie jedzie Dawid?

Nie wiadomo, gdzie jedzie Dawid. Bo choć spektakl TR Warszawa należy do "marcowego grania", nie wiadomo, jak ta historia się skończy. Różni się wyraźnie od innych treścią i formą. Jest raczej próbą odcięcia się, zawołaniem: "Dosyć już Marca!".

Nie z tego powodu, że reżyser chce coś zamazywać czy zakłamywać, on raczej uważa, że nie powinno się żyć z głową do tyłu i ciągle popatrywać w przeszłość. Nie podzielam tego punktu widzenia, ale doceniam odwagę podjęcia tematu relacji polsko-żydowskich w innej perspektywie.

Aktorzy TR Warszawa udają zwiedzanie wystawy z okazji rocznicy Marca 1968 w Muzeum POLIN, a spektakl jest grany w audytorium nad salą wystawową. Kiedy aktorzy trafiają na eksponaty z mieszkania marcowych emigrantów, zaczyna się właściwa gra. Sebastian Pawlak przebiera się w damskie fatałaszki, a Rafał Maćkowiak filuje, żeby tego nie zauważyli muzealni strażnicy. Pawlak będzie grać mamę Dawida, w którego wciela się Jan Dravnel, wciąż się dopytujący, jak ma grać Żyda. Uspokaja ich ojciec Rafał Maćkowiak. I tak to się toczy aż do końca, ujawniając rozmaite pęknięcia, niedopasowania i bzdury, jakie o Żydach dobrzy ludzie chętnie powtarzają.

Najwyraźniej Piaskowski nie wie, jak wybrnąć z zadania, które sobie postawił, i przedstawienie zaczyna grzęznąć w komunałach. Na jego obronę można dodać, że w ten sposób pokazuje pole nieporozumień, które czekają na rozsądne uprawianie. Ten spektakl to zapowiedź czegoś ważniejszego, co być może pozwoli zrobić krok dalej poza rozpamiętywanie bolących chwil z przeszłości.



Tomasz Miłkowski
Przegląd
14 grudnia 2018