Gdzie są moje arrasy?!

Pytanie o arrasy pada parokrotnie ze sceny w nowym spektaklu Krzysztofa Garbaczewskiego. Wypowiada je z ze złością rezydujący na Wawelu generalny gubernator ziem okupowanych w czasie II wojny światowej Hans Frank. Dlaczego uważa on, że arrasy należą do niego? A może warto byłoby zapytać, do kogo właściwie te arrasy należą ? Do Hansa Franka, ponieważ mieszka na Wawelu? Do Polaków, albowiem to "dziedzictwo narodowe"? Do potomków Jagiellonów, gdyż to ich dobro rodzinne? Czy może do Zygmunta Augusta, który je zamówił, zapłacił za nie i jest ich "właścicielem"? Pytania te stanowią przyczynek do innej refleksji: w jaki sposób myślimy o historii, czym jest dla nas i czy istnieje ona inaczej niż poza naszymi wyobrażeniami? A przede wszystkim: kim byli ludzie, którzy ją tworzyli?

Na konferencji prasowej dotyczącej premiery Pocztu dyrektorzy Starego Teatru - Jan Klata i Sebastian Majewski - starali się wytłumaczyć swoją wizję programu "bio.s" i jej realizację w tym konkretnym spektaklu. Cały projekt dotyczyć ma próby ujęcia zagadnienia biografii i biograficzności w interdyscyplinarnej, awangardowej formie. Historia ma zostać ożywiona, opowiadana w zgodzie z esencją przeszłości i jej wpływem na czasy dzisiejsze, a nie "wiernie" odtwarzana. Klata i Majewski zapowiadali spektakl pytający o wielość narracji historycznych, o to jak historia "nas miele". Wszystkie te pytania bez wątpienia zostały w przedstawieniu postawione, jednak przede wszystkim dotyczyć ma on problemu tożsamości postaci historycznej. Dramaturdzy fantazjują między innymi na temat intymnych relacji pomiędzy Jadwigą Andegaweńską, a Jagiełłą: być może była Lolitką uwodzącą dojrzałego mężczyznę? Nie zakładają oczywiście, że widz przyjmie to za pewnik, chcą jednak pobudzić naszą wyobraźnię stłumioną nieudokumentowanymi, obfitującymi w stereotypy hipotezami na temat tego, kim byli ludzie, których przyjmujemy za swoich protoplastów, bohaterów czy źródło symboli narodowych.

Fantazje przedstawione w spektaklu okraszone są humorem (dla niektórych może zbyt abstrakcyjnym), który nie pozostawia widza obojętnym: złości, irytuje, zachwyca. Niektóre sceny są zaś bardzo emocjonalne, ocierające o patos. Poruszający jest monolog Władysława Warneńczyka dotyczący jego pozycji w poczcie królów polskich oraz zapomnienia, jakiemu ulega człowiek w szkicu historycznym. W późniejszej scenie jest on, wraz z Janem Olbrachtem, karany przez Jagiełłę (wielkiego zwycięzcę spod Grunwaldu) za porażki poniesione na polu bitwy. Czas zostaje bowiem w Poczcie zniesiony, ekshumowani władcy powracają do świata żywych wszyscy naraz jako fantazmaty, symulacje. Gęsty tekst i wielopłaszczyznowość narracji uniemożliwia uproszczenie fabularne czy ujednolicenie znaczeniowe dzieła. Królowie są wyobrażeniami Hansa Franka - okupującego Wawel i uważającego się za spadkobiercę Piastów i Jagiellonów - nowego króla Polski. A może rzeczywiście zostali wskrzeszeni? Przecież obszernie reprezentowani Jagiellonowie i nieliczni Piastowie buntują się zarówno przeciwko narzuconym przez późniejsze ustroje królom elekcyjnym, jak i przeciwko ich sprzymierzeńcy - dyktatorowi narzuconemu przez faszystowskiego okupanta. Wynikałoby z tego, że reprezentanci polskich dynastii nie są żadnymi posłusznymi androidami (króloidami?), ale istotami o własnej osobowości. Jednak ich tożsamość jest bardzo niejednoznaczna: czasem zastanawiają się, którym władcą właściwie są, a widza konfunduje ich płeć (np. Zygmunta Augusta gra kobieta - Ewa Kolasińska). Ten zabieg powoduje, że widz nie może w poczuciu emocjonalnego komfortu dopowiedzieć sobie obrazu władcy w spektaklu, do czego przyzwyczaiły go dramaty historyczne i filmy. Reżyser pozostawia go samemu sobie, grzebiąc w śmietnisku historycznym bez żadnego pewnika.

Totalność symultanicznej formy rzadko kiedy pozwala nam ujrzeć aktorów na scenie, częściej skazuje widza na "transmisję" działań aktorskich rozmieszczonych w różnych zakamarkach teatru, wyświetlaną na wielkim ekranie zasłaniającym przez większość czasu scenę. Zaglądamy w szczeliny między tym obrazem a ramą sceny, żeby dojrzeć coś "na żywo", równocześnie myszkując po zakątkach organizmu teatralnego, który odpowiednio kadrowany, z niewielką ingerencją scenografa, przypominać może podziemia z grobowcami na Wawelu, lochy, a także przestrzenie trudne do jednoznacznej identyfikacji. Czasem widzimy rozpoznawalne znaki teatralne: krzesła z prapremierowego wystawienia Bolesława Śmiałego Wyspiańskiego, czy fortepian z Wertera w reżyserii Michała Borczucha. To jednak nie są wskazówki do rozwiązania zagadki, ale kolejne bodźce dla naszej własnej fantazji. Wielkie, naturalistyczne serce Polski w tym spektaklu bije przecież - dosłownie - na scenie. Bo to tu jest nasz ród, czy też naród. Na scenie ukazano nam mit, który wciąż odgrywany jest w zbiorowej wyobraźni.

Długo mogłabym rozprawiać nad techniczną sprawnością zespołu aktorskiego, który niewątpliwie radzi sobie znakomicie w zaproponowanej przez reżysera formie. Warsztatowo spektakl jest po prostu bardzo dobry. Można doszukiwać się licznych odniesień do aktualnych spraw (np. kwestie stosunku Polaków do Niemców), ale nie te doraźne, społeczne problemy będą w PKP interesujące, lecz wezwanie do samodzielnego poszukiwania swojej indywidualnej historii Polski, Polaków i polskich władców.



Matylda Sielska
www.e-splot.pl
29 kwietnia 2013