Głodni sceny

Wściubiał nos wszędzie i zawsze, łypał okiem, kpił, zapamiętywał, drwił i pisał, wciąż pisał. Dawno już zapracował sobie na etykietkę valide indéfiniment, bezceremonialnie nie starzejąc się przez wieki ani o dzień. Jean Baptiste Poquelin we własnej osobie - 347 lat po swojej śmierci równie żywy, bystry, niezmiennie aktualny.

Realizując „Świętoszka‟ ze studentami czwartego roku białostockiej Akademii Teatralnej Paweł Aigner był przekonany, że wizja, którą nosi w głowie jest nade wszystko „współczesna i drapieżna‟. Ładne to i pewnie słuszne słowa, bo kształt przedstawienia w reżyserskiej wyobraźni jest zawsze najpełniejszy. Oglądając jednak spektakl cztery lata później nie sposób opędzić się od natrętnej myśli o żywotności słów, zręczności operowania frazą, precyzyjnych, ciętych brzytwą rytmów będących zasługą dramatopisarza oraz o głodzie sceny, nienasyconym i jeszcze niepojętym, czule jednak bliskim młodym aktorom.

Współczesny rys spektaklu schodzi więc w początkowych scenach na drugi plan, by zaznaczyć się wyraźnym sztychem w obrazach końcowych, gdzie obdarte już z siedemnastowiecznych atrybutów Molierowskie postaci defilują w rozpiętych koszulach, dżinsach, z bronią w ręku i oślizgłą, współczesną pyszałkowatością w oczach. I tak, trzeba przyznać, że tu jest już bezwzględnie i dzisiejszo. Kilka jarmarcznych, siarczystych kurew, góra kolorowych fatałaszków w głębi sceny, metalowe ramy rozebranej fasady w tonacji majtkowego różu dają nareszcie poczucie sielskiej swojskości teatru współczesnego. Bezpiecznie i dzisiejszo, ale też przyznać trzeba - z pomysłem. Pan Zgoda w swoim przykrótkim płaszczyku, na bialuśkich nóżkach (kapitalnie obsadzony w tej roli Rafał Derkacz) to w tym kontekście nic innego jak karmelizowana wisienka na torcie.

W całym spektaklu aktorsko wyraźnie wyróżnia się swarliwa, pyskata Doryna (zwijająca się jak w ukropie, świetna Kamila Wróbel-Malec). Konsekwentna, spójna i rytmicznie prowadzona postać tworzy koncertowe trio w kłótni z Orgonem i Marianną, której pochlipywania budują wznosząco-opadające melodyczne tło dla wyszczekanych antagonistów. Łkanie, zawodzenia i cięte riposty wybrzmiewają w swoistym trójgłosie, nadającym spektaklowi dynamikę i podkręcającym tempo akcji. Ta ostatnia nawiązuje zresztą momentami do numerów żywcem wyjętych z komedii dell'arte, leżącej skądinąd gdzieś u podstaw Molierowskiego pisania.

Dużo dobrego w „Świętoszku‟ dzieje się też na poziomie czysto reżyserskim. Zarówno spór o zamążpójście rozgrywający się w składzie: Orgon-Doryna-Marianna jak i pomysłowe, prowadzone własnoręcznie przez Tartuffe'a przywłaszczanie - kawałek po kawałku - majątku naiwnego Orgona, a także nieszablonowy, świeży rzut oka na epizodyczną postać Pana Zgody, cieszą oryginalnością rozwiązań.

Na żywe oklaski zasługuje jednak przede wszystkim sprawnie poprowadzony wątek miłosny między Walerym a Marianną. Banalizowany i spłaszczany w teatralnych realizacjach „Świętoszka‟, trąci nie raz sielankowymi dłużyznami odstawionymi z impetem dawno temu do lamusa. U Aignera jest dla odmiany żwawo, intensywnie i niejednostajnie. Nierozłączni: miłość i nienawiść harcują więc po scenie ku skrywanej uciesze Doryny (swoją drogą jednej z postaci, których istnienie sankcjonuje konflikt). Jest też trochę erotycznie, gagowo i przekornie, słowem - jak u Moliera. Jedyne czego się tu nie daruje to powściągliwość i oszczędność, które białostockim aktorom też się niestety przydarzają. Przynajmniej online.

Bo o ile szklany ekran nie umniejsza siły oddziaływania scenografii spektaklu, o tyle zarówno dźwięk jak i charakteryzacja postaci pozostawia wiele do życzenia. Tekst muzycznych przerywników prowadzonych na kilka głosów jest niezrozumiały nawet przy maksymalnej głośności i na nowiutkich, pachnących plastikiem słuchaweczkach prosto z salonu. O mimice aktorów, przez większą część spektaklu upudrowanych na modłę siedemnastowieczną, już nie wspomnę. Cóż, uroki teatru w sieci (Kisielewski by się uśmiał).

Dyplomowy „Świętoszek‟ kipi energią, młodością, głodem sceny. Nawet za dużo u niektórych białostockich aktorów bywa atrakcyjne. Tworzony grubą kreską, Molierowski światek łaknie postaci-typów, szerokich gestów, karykatur i wynaturzeń. Te przechadzają się tu w pełnym blasku, połyskując migotliwie i nęcąco. Tak dziś jak i cztery wieki temu.

Szelma ten Molier, doprawdy!



Marta Tomaszek
Dziennik Teatralny Wrocław
27 maja 2020
Spektakle
Świętoszek
Portrety
Paweł Aigner