Gogol w angielskim „Płaszczu"

W festiwalowym katalogu napisano, że Teatr Credo z Sofii łączy sztukę dramatu z językiem klaunów cyrkowych, komedii dell'arte, lalkarstwa oraz pantomimy, tworząc zaskakujące i wyraziste formy ekspresji scenicznej.

Po obejrzeniu bułgarskiej adaptacji sławnego Płaszcza Mikołaja Gogola – potwierdzam; to istotnie prawda. Historia najbardziej pospolitego i niczym się nie wyróżniającego się petersburskiego urzędnika, Akakiusza (A kak uż budet) Akakiuszowicza, który postanawia uszyć sobie nowy płaszcz, gdyż stary po prostu nie nadaje się już do użycia, staje się – podobnie jak w wielu innych adaptacjach – metaforą losu człowieka, któremu zabiera się wolność. Tym zaś, co wyróżnia spektakl bułgarskich artystów, jest znakomicie dobrana forma przedstawienia, oparta na mariażu różnych konwencji teatru ze wspaniałym aktorstwem.

Bohaterem spektaklu, jak się nieoczekiwanie okazuje, nie jest wcale Akakiusz Akakiuszowicz Kamaszkin (nazwisko mówiące), lecz dwójka ukraińskich hycli, którzy krążą po mieście i wyłapują bezpańskie psy. Z tej perspektywy opowieść o człowieku i jego losie, którą można podsumować słynnym przysłowiem lepsze jest wrogiem dobrego, zyskuje podwójne dno, a na tle tego, co dzieje się na Ukrainie, zwłaszcza wschodniej, zyskuje nieoczekiwanie aktualny kontekst.

Nina Dimitrova i Stelian Radev w rolach narratorów mają nie tylko świadomość tej wieloznaczności gogolowskiego arcydzieła, lecz także łatwość i pewność w łączeniu swojego aktorstwa z pozornie prostą, aczkolwiek skomplikowaną formalnie maszynerią spektaklu. Za to należą się im największe brawa.

Jedynym rozczarowaniem wieczoru był dojmujący brak języka bułgarskiego, którego znakomita melodia została zastąpiona powszechną i używaną bez opamiętania angielszczyzną. Aczkolwiek nie należy tu zbytnio winić Artystów, gdyż o wyborze języka gry zadecydowała moneta, czyli ślepy los (aktorzy Teatru Credo mogą grać ten spektakl w kilku językach!). Już dziś zwrócę się zatem do Fatum, by podczas kolejnej wizyty bułgarskich artystów w Polsce pozwoliło im założyć szyty na miarę, bułgarski płaszcz – ten najpiękniejszy...

Polskie opowieści z Wilna – o spektaklach Teatru „Studio"

Wileński Teatr „Studio" to najstarszy obecnie i największy polski teatr na Litwie. Na MFS Trans/Misje mieliśmy okazję zobaczyć dwa jego spektakle: Lalki, moje ciche siostry wg prozy Henryka Bardijewskiego w reżyserii dyrektorki teatru, Liliji Kiejzik, oraz Zapiski oficera Armii Czerwonej na podstawie powieści Sergiusza Piaseckiego w reż. Sławomira Gaudyna. Oba te spektakle to w praktyce monodramy; oczywiście w Zapiskach pojawia się na chwilę na scenie dwójka innych aktorów, ale ich role są zaledwie epizodami.

Pierwszy z wileńskich spektakli to adaptacja tekstu Henryka Bardijewskiego – zapomnianego dziś prawie zupełnie w Polsce prozaika, autora dramatów, słuchowisk i tekstów kabaretowych. Ukazuje on młodą kobietę (Agnieszka Rawdo), która tak zatraca się w swoim nieszczęściu, że stopniowo osuwa się w szaleństwo. Po pewnym czasie okazuje się, że opowieść bohaterki oglądamy z perspektywy domu wariatów, do którego po raz kolejny trafiła. Świadkami jej cichego dramatu są – przynajmniej w tekście – lalki, jej jedyne przyjaciółki i powiernice. Bohaterka spektaklu Liliji Kiejzik nie zawraca sobie nimi jednak zbytnio głowy, jakby już nie wierzyła, że w czymkolwiek mogą jej pomóc. A może po prostu nie jest w ogóle szalona, tylko się za tym szaleństwem ukrywa; może jest ofiarą społeczeństwa, które nie akceptuje słabości czy egzystencji kobiet, upatrując w kryzysach je dopadających histerii czy szaleństwa. W ten sposób bowiem najłatwiej je zdyskredytować i uprzedmiotowić.

Zapiski oficera Armii Czerwonej to z kolei adaptacja rozgrywającej się w Wilnie powieści Sergiusza Piaseckiego. Napisana w formie pamiętnika, rozbudowana nowela polskiego pisarza białoruskiego pochodzenia jest w istocie groteskowym, momentami wręcz absurdalnym zapisem mentalności typowego, niezbyt wymyślnego obywatela Rosji. Utwór ten dość okrutnie obchodzi się z Rosją i jej mieszkańcami, aczkolwiek pisany jest z perspektywy polskiej, naznaczonej traumą stalinizmu i jego mariażu z hitleryzmem. Wileński spektakl, będący popisem aktorskim Edwarda Kiejzika, nie wychodzi w swoich założeniach poza perspektywę pisarza, stając się śmieszną, acz niezbyt wymyślną inscenizacją głównego zamysłu człowieka wrogiego wobec Rosji, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Najważniejszą z nich w teatrze Gaudyna jest brak namysłu nad człowieczeństwem Michaiła Zubowa, któremu nie udaje się zaistnieć w głębszej perspektywie. Skazę tę próbuje naprawić swoją kreacją Edward Kiejzik, ale trudno jest wygrać na scenie z utworem tak jednoznacznie agitacyjnym i jednostronnym. Sam strach przed czymś oraz naturalna historyczna trauma, będąca wynikiem tragicznej historii, to na arcydzieło teatru stanowczo za mało.

Polskiemu Teatrowi „Studio" w Wilnie życzę spełnienia marzeń czyli odzyskania wreszcie od Rosjan kultowego Teatru na Pohulance. Oglądając jednak spektakl Gaudyna na rzeszowskiej scenie jestem przekonany, że dobrowolnie nam go na pewno nie oddadzą.



Tomasz Domagała
Domagała się kultury
4 września 2021