Heil Hamlet

Być albo nie być w reżyserii Milana Peschela byłoby hitem na scenie Teatru Polskiego w Warszawie

Film Ernsta Lubitscha, na podstawie którego powstał spektakl, opowiada (fikcyjną) historię aktorów tego teatru. Akcja zaczyna się w sierpniu 1939 roku, dyrektor Dowasz przygotowuje nową premierę, ale ostatecznie Gestapo zostaje zdjęte z afisza z przyczyn politycznych, a w to miejsce w repertuarze pojawia się Hamlet. Tytułową rolę gra w nim Józef Tura, prawdziwą gwiazdą jest jednak jego żona, Maria Tura, która, jak to gwiazda, ma swojego wielbiciela – młodego lotnika. Po wybuchu wojny porucznik Sobiński stacjonuje w Anglii, skąd za pośrednictwem profesora Silewskiego przekazuje Marii miłosną wiadomość: zdanie z Hamleta „Być albo nie być, oto jest pytanie”. Na dźwięk tych słów Sobiński opuszczał bowiem widownię, by przez czas trwania monologu mówionego przez pana Turę odwiedzać aktorkę w jej garderobie. Silewski okazuje się szpiegiem, który Szekspira bierze za szyfr wojskowy i wzywa Marię na przesłuchanie. Żeby się nawzajem ratować oraz wykraść profesorowi dokumenty dekonspirujące warszawskie podziemie, członkowie zespołu Dowasza muszą teraz wcielać się w role prawdziwych gestapowców i wśród nich działać.

Z perspektywy amerykańskiej to opowieść o aktorach stojących przed dylematem być albo nie być – kolaborantem, patriotą, profesjonalistą, artystą. Milan Peschel pozornie niewiele zmienia, tyle tylko, że scenariusz, z kilkoma adaptacyjnymi zmianami, zostaje zrealizowany w uwspółcześnionej konwencji sitcomu. Ale nie na darmo reżyser pracuje w niemieckich teatrach. Jego refleksja o aktorstwie nie dotyczy kwestii obyczajowych ani etycznych, przekracza nawet metateatralność. Odsłania natomiast performatywny wymiar kultury, wyznaczając nową perspektywę, z jakiej może być postrzegana wojna. Sprawia to, że spektakl ogląda się z zupełnie innym zainteresowaniem niż film.

Tytułowa fraza, choć funkcjonuje w kontekście II wojny światowej i wyraża realnie istniejący wybór między życiem a śmiercią, w spektaklu silniej łączy się z sytuacją zawodową, a może wręcz tożsamościową aktorów, dla których być to tyle, co grać, a zamknięcie teatru, zdjęcie sztuki z afisza oznacza niebycie. Wykorzystanie talentu poza sceną, wcielanie się w role prawdziwych osób po to, aby oszukać Niemców i wywinąć się śmierci, ma też swoją drugą stronę. Powoduje silne uteatralnienie realności, w którą głęboko wrzyna się iluzja.

Podskórnie jest to też pytanie o mentalnośćartystów, którzy zdają się nie mieć ani życia, ani tożsamości poza teatrem. Nie przypadkiem premierę Gestapo zastępuje w repertuarze Hamlet. Aktorzy, nie tylko gwiazdy, ale też drugoplanowi, którzy plączą się po scenie w kostiumach halabardników, rozprawiając o swoim zawodzie i o teatrze, pragną wielkich ról. A okupacja jest przecież taką Wielką Tragedią na miarę Szekspira i aktorzy wyczuwają to instynktownie. Peschel utrzymuje we wszystkich scenach konwencję gagów i tylko długie Szekspirowskie monologi brzmią wzniośle i poważnie – i to Szekspir nadaje właściwą wagę brawurowym poczynaniom trupy Dowasza: „Być albo nie być, oto jest pytanie! / Kto postępuje godniej: ten, kto biernie / Stoi pod gradem zajadłych strzał losu, / Czy ten, kto stawia opór morzu nieszczęść / I w walce kładzie im kres?”.

Może podczas wojny grać to znaczy być także z tego powodu, że to ta gra ratuje życie, stając się – czynem. Więc wojenne wspomnienia polskich aktorów, zamieszczone przecież w programie spektaklu, nie są bez znaczenia. Nawet jeśli reżyser nie poszerza scenariusza o faktyczne doświadczenia ludzi teatru, a spektakl nie weryfikuje realiów historycznych pokazanych przez Lubitscha w filmie, który powstał w 1942 roku w Ameryce, a więc w czasie, gdy jeszcze nie wszystko o działaniach okupantów było wiadomo. Zresztą to u Peschela nie ma nalotów, nie spadają bomby, które uszkodziły budynek Teatru Polskiego, a inne teatry, jak Narodowy, zniszczyły całkowicie. Sytuacja bardziej przypomina realia krakowskie niż warszawskie, co też w gruncie rzeczy się nie liczy, bo tak naprawdę cała rzeczywistość zostaje wchłonięta przez teatr. Aktorzy opuszczają scenę, żeby działać w prawdziwym świecie, ale to nie tylko ich przebieranki go teatralizują, paradoksalnie, taki okazuje się on już wcześniej, niezależnie od ich działań.

U Lubitscha teatr wyraźnie przenika się z życiem, ale nie zlewa. Wprowadzając kilka zmian, Peschel zaciera tę granicę. Próby Gestapo, wystawiany Hamlet, dialogi w garderobach i kulisach oraz to, co dzieje się poza budynkiem Polskiego wydają się należeć do tego samego porządku. Reżyser Dowasz ma doprawione wąsy i gra go kobieta, zaś gestapowcy działają w tych samych dekoracjach co artyści. Na Dużej Scenie Teatru Starego wyodrębniona została scena i kulisy Teatru Polskiego. Przy odsłoniętej kurtynie widzimy ustawioną scenografię do Gestapo – ścianki budujące pomieszczenie, w którym stoi masywne biurko i wisi portret Hitlera. Tekturowe płaszczyzny będą przechylać się przed nami i upadać. Pracownicy techniczni będą odkręcać je i przebudowywać konstrukcję, wydzielając w ten sam sposób przestrzenie „realne”: pokój Silewskiego czy gabinet gruppenführera Erhardta. Zresztą Erhardt upiera się, żeby Schulz, z którym rozmawia, nie omijał stojącej na środku ściany, co w sposób naturalny robi, tylko pukał w osadzone w niej drzwi i przez nie wchodził i wychodził.

Okazuje się, że okupacja także dla Niemców jest „życiem na niby”, jak powiedział kiedyś Kazimierz Wyka. Peschel nie zajmuje się wielką, propagandową teatralizacją w cieniu swastyki, ale tym, że wojna zawiesza dotychczasowe życie zaangażowanych w nią osób, a nadając im nowe funkcje i role, opiera się na pozorach. To nie jest nic nowego, ale zostało wyrażone zaledwie kilkoma nienachalnymi zabiegami w sprawnie i szybko toczącej się komedyjce. Peschel zrobił spektakl o fikcyjności życia w sytuacji wojny – hamletowskie pytanie postawił więc może i w ten sposób: czy jest się wtedy naprawdę czy nie?

Totalna teatralizacja świata przedstawionego zwraca też uwagę na to, że nasze współczesne wyobrażenie o wojnie ukształtowane jest przez sztukę. Reżyser nie zastanawia się, jak ta ikonografia wpływa na naszą tożsamość, co zajmuje na przykład twórców wałbrzyskiego spektaklu Niech żyje wojna!!!, pokazuje natomiast, że nie możemy już mówić o wojnie bezpośrednio. Może więc również dlatego nie pozwala wymknąć się pozateatralnej rzeczywistości z teatralnych dekoracji? Pewne pokolenia mają do niej dostęp tylko za pośrednictwem klisz z filmów, seriali, książek i spektakli. Jedną z nich jest Być albo nie być Lubitscha, następną remake tego filmu z 1988 roku. Peschel nie gra tymi kliszami, nie powiela nawet konwencji filmu z lat czterdziestych. Wybiera dzisiejszy gatunek – sitcom.

Mamy więc panią Turę, która jest „instytucją”, na łamach prasy opowiada zmyślone historyjki o sobie, które materializują się później w wyobraźni młodego fana. Mamy małżeństwo aktorów – kochające się, ale i złośliwie konkurujące ze sobą o pierwszeństwo na plakacie i o wielbicieli. Mamy romanse i chore ambicje. I gwiazdę, która chce wystąpić w sukni wieczorowej, choć miejscem akcji ma być obóz koncentracyjny. Dobra gra krakowskich aktorów pozwala to wszystko jakoś wytrzymać...

W finale u Lubitscha zespół Dowasza dokonuje wielkiej mistyfikacji: przebierając się za umundurowanych Niemców, w tym również za Hitlera, udaje im się podpalić Teatr Polski, w którym zgromadziły się siły Gestapo. Spektakl natomiast kończy się przed wieczornym przedstawieniem – w przeciwieństwie do Lubitscha, kiedy kręcił

Być albo nie być, znamy przecież dzieje II wojny światowej. Aktorzy wiedzą, że do teatru zawita Hitler. Dyrektor zadaje pytanie, na które już nie padnie odpowiedź: co robimy? No właśnie – co? Być albo nie być to nie jest spektakl ahistoryczny, jednak nie powstał on po to, żeby przypomnieć sytuację teatrów i aktorów w czasie wojny. To spektakl o teatrze, który w pewnych okolicznościach wchłania całą rzeczywistość. Dawno chyba nie potraktowano go na scenie tak poważnie – choć na wesoło.



Katarzyna Tokarska-Stangret
Teatr
21 czerwca 2011
Spektakle
Być albo nie być