Jak w niemym kinie

65-lecie Syrena uczciła spektaklem muzycznym "Hallo, Szpicbródka" według scenariusza filmowego Ludwika Starskiego. Syrena zawsze była teatrem specyficznym, przez lata nawiązującym do międzywojennego kabaretu i rewii (nawet niektóre gwiazdy były te same: Dymsza, Krukowski, Sempoliński, Olsza), zmieszanych z dopływem nowej, plebejskiej krwi.

W repertuarze dominowały składanki, szczególnie warszawskie, piosenki i skecze, choć teatr nie stronił od ambitniejszej rozrywki, dając farsy i komedie z prawdziwego zdarzenia. Ten zmieniony kierunek nadała Syrenie Barbara Borys-Damięcka (za jej dyrekcji teatr doczekał się generalnego remontu), a Wojciech Malajkat go kontynuuje. Toteż więcej na tej scenie "poważniejszej" rozrywki niż dawniej, choć "Szpicbródka" nawiązuje do kabaretowego rodowodu teatru. I słusznie, bo takie było jego - z wyboru - miejsce. Reżyserię powierzył dyrektor Wojciechowi Kościelniakowi, który posłużył się konwencją kina niemego (cytaty filmowe, projekcje i ruch sceniczny), aby zdarzenia opowiadane w scenariuszu i pokazywane na scenie nieco oddalić od prawdopodobieństwa, nadać im inny rytm i raczej parodystyczną perspektywę. Wyszło to na ogół z wdziękiem, choć modelowanie motoryki ciała na nieme kino niesie ryzyko szarżowania. Największą słabością widowiska okazał się jednak brak gwiazd, bez których teatr rewiowy nie ma szans - kobiece partie były bledsze niż męskie. Wyjątkiem jest popisowe wykonanie przez Hannę Śleszyńską wraz z zespołem piosenki "Nogi, nogi, nogi roztańczone", którą rozsławiły Mira Zimińska i Irena Kwiatkowska.



Tomasz Miłkowski
Przegląd
7 lutego 2013