Jeszcze uczucia nie zginęły

Mam poczucie, że po "Tektonice uczuć" zielonogórska scena nabiera pewności siebie i co najważniejsze, własnego wyrazu. Wie wreszcie, w jakim kierunku iść.

Eric-Emmanuel Schmitt, autor "Małych zbrodni małżeńskich" i "Kiedy byłem dziełem sztuki", to najbardziej poczytny współczesny pisarz francuski. W Polsce teatromani kojarzą dramaturga z "Oskarem i panią Różą", przejmującą historią 10-letniego chłopca umierającego na raka. W ostatnich dniach życia pisze listy do Boga. 

Dramaturg często widzi w swoich bohaterach dziecko, które porzuciło zabawę lalkami. Oczekuje od nich, żeby wreszcie wydali z siebie dorosły głos, żeby byli w życiu wreszcie na serio i nie bali się uczuć. Podobnie jest z bohaterami "Tektoniki uczuć", sztuki po raz pierwszy wystawionej w Polsce. 

Akcja toczy się Paryżu, w światku ludzi bogatych, znudzonych nieco życiem. Diane (Anna Haba) jest deputowaną, pisze raporty o nierównościach społecznych. Na co dzień opiekuje się samotną matką (Elżbieta Lisowska-Kopeć). Richard (Jacek Krautforst), kochanek Diany, wiedzie życie rentiera zajętego literaturą. Zrywają ze sobą właściwie bez powodu - "bo miłość już nie ma takiego żaru". Diane podsuwa Richardowi młodą, piękną kobietę. Prostytutkę, emigrantkę z Rumunii (gra ją Iza Beń) znajduje na pigalaku. Zachęca ją perspektywą zarobku i lepszego życia. Kłamie, że Richard choruje na raka i przed nim tylko parę miesięcy życia. W objęcia Richarda pcha dziewczynę jeszcze Rodica - prostytutka z długim stażem, nauczona, że liczy się biznes, a nie uczucia. 

Niewinna intryga obraca się przeciwko Dianie. Niechciany romans kwitnie w najlepsze. Na horyzoncie pojawia się ślub. Diana odkrywa karty. Rzuca Richardowi w twarz policyjną kartotekę młodej Rumunki. Kłamstwo wychodzi na jaw. Wszystko kończy się mimo wszystko happy endem. Dawni kochankowie nie schodzą się, ale żegnają w zgodzie. Odchodzą z poczuciem, że właśnie wydorośleli, choć zapłacili za to wysoką cenę. 

Siłą tej prostej historii jest opakowanie. Widzimy dziesiątki krótkich sekwencji niemal filmowych. Po każdej aktorzy zastygają w bezruchu, gaśnie światło, odchodzą, by za chwilę pojawić się na jednym z kilku dobrze zaaranżowanych planów. Nastrój buduje mroczna muzyka, odcienie półmroków, ucinane nagle rozmowy, niedopowiedzenia. Mamy doskonałą grę niuansami, ciągłymi zmianami nastrojów. Rzeczywiście, opowieść zaczyna przypominać łańcuch ruchów tektonicznych. Jeden gest burzy krok po kroku całą strukturę. Pierwsze kłamstwo wiedzie ku katastrofie trzęsienia ziemi, by po niej, już na gruzach budować coś nowego, prawdziwszego, choć jeszcze bez realnych kształtów. 

Z rozrywkowego na poły melodramatu wykluwa się metafora nadziei, że życie nie musi być okrutne i ludzi wyrzucać na margines - właściwie w pewnym momencie lądują na nim wszyscy bohaterowie sztuki. Czy to naiwna filozofia i psychologia? Może, ale w tym wydaniu scenicznym pasjonująca! 

Prosta konstrukcja przedstawienia, bez nadmiaru teatralnej dekoracji, pozwala w skupieniu oddać się słuchaniu, patrzeniu. Może i naiwnie, ale pozwala ulec złudzeniu, że receptą na życie może być mówienie prawdy, nieuleganie pokusom, trwanie w codzienności i w swoich nawykach. Do tego powoli dochodzą poobijani bohaterowie. Aktorzy grający w "Tektonice" potrafią wciągnąć w swoje gry widzów, zmusić do zamyślenia. Doskonałą rolę opiekuńczej matki Diany gra wręcz po profesorsku Elżbieta Lisowska-Kopeć. Żartobliwe epizody w mig potrafi obrócić w grozę sytuacji. Za udany debiut na zielonogórskiej scenie może uważać Iza Beń (Elina). Umiejętnie steruje młoda aktorka Tatiana Kołodziejska (Rodica). Nieźle wypada Jacek Krautforst. 

Teatr Lubuski nie rozpieszcza widzów zalewem premier. "Tektonika uczuć" Schmitta to w tym sezonie dopiero druga poważna propozycja teatru (po jesiennej "Wizycie starszej pani"). Mam jednak poczucie, że akurat po tym przedstawieniu zielonogórska scena nabiera pewności siebie i co najważniejsze, własnego wyrazu. Wie wreszcie, w jakim kierunku iść. Stawia na pewnego typu elegancję artystyczną w teatrze (sam autor "Tektoniki" forsuje myśl, że funkcją teatru i sztuki jest upiększanie świata). Mniej ma być kiczu, niewyrafinowanych fars, fajerwerków. Zdaje się, że szefostwo teatru przyjęło zasadę, że dobry spektakl to ten, na którym się płacze i śmieje. A po wyjściu z przedstawienia widz nie wstydzi się swoich uczuć. "Tektonika uczuć" jest jednym z takich świadomych wyborów.



Artur Łukasiewicz
Gazeta Wyborcza Zielona Góra
23 marca 2009
Spektakle
Tektonika uczuć