Kobiecy świat

Musical „Waitress" pojawił się na scenach Nowego Jorku, a potem całych Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Irlandii, w 2016 roku. Podstawą była książka zainspirowana oryginalnym filmem powstałym dziewięć lat wcześniej. Zakwalifikowany jako komedia romantyczna obraz opowiada historię tytułowej kelnerki, Jenny, która piecze i podaje ciasta w barze, trwając jednocześnie w dysfunkcyjnym małżeństwie. Młoda kobieta podejmuje próby wprowadzenia zmian w swoim życiu dopiero po tym, jak niespodziewanie zachodzi w ciążę z toksycznym małżonkiem.

Jenna haruje ponad siły, by utrzymywać męża, pijusa i przemocnika, który traktuje ją jak śmiecia – umniejsza, nie docenia, upokarza, publicznie traktuje jak swoją własność, a na osobności stosuje przemoc fizyczną, psychiczną i finansową. Żadna stabilna emocjonalnie kobieta nie pozwoliła by się tak traktować, o ile w ogóle związałaby się z takim popaprańcem. Chyba, że zna taki wzór rodziny – kiedy ojciec Jenny się upijał, matka chowała przed nim siebie i córkę, i razem piekły ciasta. Jenna jest więc mistrzynią przepysznych tart, ale w życiu osobistym podążyła za znanym sobie modelem. Jak każdy z nas, jest stworzona do szczęścia: skoro z domu rodzinnego zna przemoc, i świadomie jej nie przepracowała, we własnym życiu i związku szuka tego samego – alkoholizmu, bicia, pomiatania. Po to, aby to uzdrowić, naprawić, odczarować, uratować. Zaklęty, przeklęty krąg.

Ciężkie sprawy, prawdaż? Zastanawiałam się, dlaczego dyrektor teatru i reżyser przedstawienia, Wojciech Kępczyński, wybrał akurat tę opowieść na pierwszą premierę po lockdownie. Może właśnie dlatego, że temat przemocy domowej oraz kobiet podejmujących niełatwe decyzje jest tak bardzo obecny w światowej, a zwłaszcza polskiej przestrzeni publicznej? Tragedie jednak, jak wiadomo, plotą się w życiu równolegle z wątkami komicznymi, których w tej historii jest bardzo wiele. Na scenie jest mnóstwo humoru, kolorów, smaków, w tym erotycznych, a wszystko w pastelowych barwach, dynamicznych, pięknych melodiach, i podane na tacy wraz z pysznym ciastem. Cukier, masło, mąka. Zbyt po amerykańsku? Teatr Roma podjął na potrzeby spektaklu współpracę artystyczno-cukierniczą: widzowie mogą raczyć się specjalną tartą w kawiarniach Green Caffè Nero.

Najmocniejszym punktem przedstawienia są świetnie odegrane i zaśpiewane kreacje charyzmatycznych artystów. Pierwsza zachwyca nas Zofia Nowakowska w tytułowej partii – jak zawsze perfekcyjna wokalnie, jest także doskonałą aktorką. Pokazuje nam wszystkie oblicza Jenny: od zahukanej żonki, która każdy napiwek potulnie oddaje mężowi-trutniowi, poprzez oddaną przyjaciółkę, profesjonalistkę w swoim piekarskim fachu, niemoralną kochankę własnego ginekologa-ciamajdy, aż do matki, która wraz z urodzeniem dziecka odnajduje siłę do rozpoczęcia odpowiedzialnego i szczęśliwego życia.

Genialna jest Sylwia Różycka jako Becky, koleżanka i przyjaciółka Jenny. Jej charyzma sceniczna i dojrzały, elektryzujący głos, o ogromnych możliwościach i z ciekawym rockowym pazurem, nadają przedstawieniu wiele wyrazu. Młodziutka Ewa Kłosowicz jako kelnerka Down potrafi błyskawicznie zjednać sobie sympatię całej widowni. Tryska energią i radością, jest zabawna w swojej scenicznej nieporadności, samotności i próbie bycia niezależną – tu uroczy podlotek, który dojrzewa. Także wokalnie.

Wiktor Korzeniowski to prawdziwy wulkan energii, humoru, sprawności aktorskiej i fizycznej. W roli Spoxa, pociesznego nerda, który najpierw umawia się z Down, a potem zostaje jej narzeczonym i mężem, jest wyjątkowo przekonujący, a jego mimika i ruch sceniczny zasługują na wielkie brawa! Ogrom sympatii wzbudza także Przemysław Redkowski, ciepły safanduła, który udaje groźnego szefa naszych kelnerek. Wspaniały jako Joe, właściciel baru, jest Wojciech Machnicki. Starzejący się zrzęda okazuje w końcu Jennie wiele serca i wsparcia, którego tak bardzo jej potrzeba.

Janusz Kruciński, czyli Earl, mąż Jenny, pierwsze wejście miał genialne – od razu zarysował sylwetkę agresywnego, prymitywnego typa, który łapie żonę za tyłek przy ludziach, dłubie w zębach i rozsiewa wokół siebie, jak mu się wydaje, zwierzęcy magnetyzm, który w rzeczywistości jest tylko nieświeżym powiewem zakompleksionego troglodyty. Ale w drugiej i kolejnych scenach był... jakby zbyt miękki. Powinien był więcej przeklinać, bardziej szarpać żonę, stworzyć klimat zagrożenia na scenie. Czy to koncepcja reżysera, żeby jednak nie przekraczać granic nie-do-przekroczenia, czy sam aktor nie odważył się być tak brutalny jak powinien? A może musicalowy Earl wcale nie był aż takim sukinsynem i naprawdę kochał Jennę? Po swojemu, oczywiście. Może gdyby pracował nad sobą, mógłby normalnie żyć, jeśli nie jako mąż, to jako ojciec. Kto wie, co się z nim potem stanie.

Typowe dla Jenny jest zaklinanie rzeczywistości, bezustanne usprawiedliwianie Earla, a potem pocieszanie się romansem z własnym ginekologiem. Tu dwa słowa o doktorku – jest on, niestety, dokładnie tak samo beznadziejnym kandydatem na kogokolwiek dla Jenny, jak jej mąż. Zagubiony, biedactwo, w nowym mieście, niekompetentny jako lekarz, skupiony na sobie, niewierny, nieodpowiedzialny, niezdolny do patrzenia w przyszłość. Janek Traczyk, nieustająco wspaniały wokalnie, był z kolei chyba zbyt wyrazisty w tej roli – Dr. Pomatter nie jest przecież ani zdecydowany, ani dowcipny. Jego romans z pacjentką po prostu mu się dzieje, bo miękki, ciepły, ciapowaty mężczyzna to idealne pocieszenie dla zdruzgotanej kobiety. Na chwilę.

Jessie Nelson i Sara Bareilles, twórczynie libretta oraz muzyki umiejscowiły w amerykańskim barze i amerykańskiej mentalności uniwersalne problemy kobiet, mężczyzn, związków i rodzin. W świetnym tłumaczeniu Michała Wojnarowskiego najsłynniejszy utwór musicalu (She Used To Be Mine) brzmi: „Jak powiedzieć to mam / coraz mniej znam siebie / z dawnej mnie nie zostało już nic / tamtą dziewczynę wciąż znam / nie poprosi, by pomógł jej ktoś / wciąż samotna, od tylu lat / dałabym wszystko, by zacząć od nowa / dziewczynie sprzed lat, jej rozwagi było brak, ale dziś kosztem blizn wie, jak twardą być / nie ma jej, ale miałam jej twarz". Treść tej głęboko wzruszającej piosenki zawiera istotę dojrzewania Jenny – przełomu, który polega na zamknięciu poprzedniego etapu w życiu, po to, aby móc wejść w kolejny. Nawet jeśli wydaje się niemożliwe zaczynać cokolwiek w przededniu porodu, bez żadnego wsparcia ani pieniędzy. A jednak zmiany zaczynają się w nas, niezależnie od okoliczności.

Takie jest, słodkie i budujące, przesłanie musicalu.



Agnieszka Kledzik
Dziennik Teatralny Warszawa
31 maja 2021
Spektakle
Waitress