Kochajcie musicale

Wojciech Kościelniak przyzwyczaił wielbicieli swoich produkcji do tego, że kolejne realizowane przez niego spektakle są przemyślane, dopracowane i eleganckie. Jeśli ktoś zainteresował się dorobkiem reżysera dopiero niedawno, wciąż ma okazję aby obejrzeć jego starsze przedstawienia, prezentowane na niektórych polskich scenach. Jednym z nich jest „Hallo Szpicbródka..." wystawiany warszawskim Teatrze Syrena.

Reżyser sięgnął po historię znaną z popularnego w latach siedemdziesiątych filmu "Hallo Szpicbródka", czyli ostatni występ króla kasiarzy. Warszawa dwudziestolecia międzywojennego stała się miejscem działania nieuchwytnego złodzieja, tytułowego Szpicbródki. Kolejne banki i sklepy jubilerskie padały jego ofiarami, a policja wciąż nie mogła trafić na trop oszusta. W tym samym czasie teatrzyk rewiowy „Czerwony młyn" chylił się ku upadkowi. Rosnące długi i niegospodarność dyrektora zwiastowały rychłe zamknięcie placówki. Ratunkiem okazał się tajemniczy, dystyngowany inżynier, niejaki Fred Kampinos, który spłacając długi teatru postanowił przywrócić mu dawną świetność. Motywacją dla niego była nie tylko wiara w sztukę, lecz bliskie sąsiedztwo dużego banku oraz występująca w „Czerwonym młynie" artystka Anita. Fabuła musicalu obfituje w zwroty akcji, komiczne sytuacje, nie brak w niej również odrobiny romantyzmu. Wszystko jest jednak wyważone, dzięki czemu uwaga widzów jest utrzymywana przez całe przedstawienie.

Publiczność ma okazję zobaczyć wspaniałych artystów w obsadzie „Hallo Szpicbródka...". W postać Freda Kampinosa vel Szpicbródki wciela się Piotr Polk. Aktor ma okazję do zaprezentowania na scenie swoich umiejętności tanecznych i wokalnych. Doskonałe maniery jego bohatera, cięte riposty oraz aura tajemnicy otaczająca jego przeszłość sprawiają, że można nań patrzeć okiem wyłącznie przychylnym. Interesująco partneruje mu Anna Terpiłowska, wcielająca się w postać Anity. Nadaje swojej bohaterce rys niepokorności, dzięki któremu ta nie wydaje się być wyłącznie obdarzoną talentem młodą artystką rewiową. Jest świadomą swojej urody kobietą, która samotnie mierzy się z życiem. We Fredzie dostrzega człowieka, z którym mogłaby stawiać czoła wszelkim przeciwnością.
Makosia, niegdysiejsza baletnica, gwiazda sceny troszcząca się szczególnie o „dyrekcję" teatrzyku, wciąż wspominając dawne sukcesy i skrycie marzy o powrocie na estradę. Hanna Śleszyńska wnosi do tej roli i do całego spektaklu energię, optymizm i dużą dawkę humoru. Justyna Woźniak kreująca postać głównej gwiazdy „Czerwonego młyna" – Very Patroni jest wulkanem seksapilu. Dysponuje wspaniałym, mocnym głosem i jako temperamentna artystka jest przyjemnie wiarygodna. Tym bardziej, że udało się jej uniknąć przerysowania burzliwego charakteru swojej bohaterki.

Obok nich na scenie Teatru Syrena występuje szereg aktorów, wcielających się w charakterologicznie zróżnicowane postacie. Z dobrym skutkiem.

Wojciechowi Kościelniakowi udało się przenieść na teatralną scenę atmosferę czasów i miejsca, w którym rozgrywa się akcja tego widowiska. Scenerię międzywojennej Warszawy opisują zamieszkujące ją postaci, których zachowanie i słowa oddają koloryt tamtych czasów. Zwłaszcza scena opowiadająca o zawodzie klakiera wnosi nutkę nostalgii za utraconymi zawodami i zwyczajami. Kościelniak wplata w historię śmiałego kasiarza opowieść o tęsknocie za teatrem, tworzonym przez ludzi z pasją, dla których scena znaczyła więcej niż dom.

Za scenografię i wizualizację wykorzystywane w spektaklu odpowiedzialny jest Damian Styrna. Twórca współpracujący z reżyserem przy większości jego spektakli. Posiada ogromny wpływ na styl i graficzną wymowę tych inscenizacji. Tym razem trójwymiarową dekorację zredukowano do kilku elementów. Rusztowanie w zależności od potrzeb staje się garderobą aktorów bądź ścianą budynku, kilka lamp symbolicznie wskazuje na scenerię ulicy, zaś salę prób wyznacza obecność na scenie pianina. Jeszcze większe znaczenie Styrna nadał wizualizacjom. Są one uzupełnieniem dekoracji, i umożliwiają pokazanie na scenie elementów trudnych do pokazania zwykłymi metodami– na przykład kopania tunelu prowadzącego do banku. Umożliwiły również wprowadzenie zaskakujących elementów rodem z epoki filmu niemego. Kiedy Fred Kampinos rozmawia z dyrektorem „Czerwonego Młyna" ich wymiana zdań wyświetla się na ekranie, z ust żadnego bohatera nie pada ani jedno wypowiedziane na głos słowo. Zabieg wyświetlania na ekranach wizualizacji dopełniających fabułę, czy wnoszących do niej dodatkowe informacje został użyty w inscenizacji Wojciecha Kościelniaka nie po raz pierwszy. Wykorzystanie różnorodnych, lecz tworzących bardzo jednolite stylistycznie dzieło to znak rozpoznawczy tego reżysera.

Choreografia Jarosława Stańka miło nawiązuje do tradycji rewii i wodewilu. W końcu „Czerwony młyn" specjalizował się właśnie w takich produkcjach. Zastosowane elementy pole dance'u są wysmakowane i wprowadzone w odpowiednich proporcjach do całości ruchu scenicznego. Ciężar rozbudowanych układów tanecznych spoczywał na zespole tanecznym teatru, choć wokaliści mniej korzystnie się nie prezentowali, a już zwłaszcza w scenach zbiorowych.

"Hallo Szpicbródka..." coraz rzadziej pojawia się w repertuarze Teatru Syrena w Warszawie. Być może jest to ostatni moment, by obejrzeć jeden z najbardziej dojrzałych spektakli Wojciecha Kościelniaka. Reżyser ten należy do moich ulubionych twórców musicalowych. Wszystkie komponenty składające się na widowisko „Hallo Szpicbródka" prezentują wysoki poziom. Muzyka, scenografia, kostiumy, gra aktorska – tworzą piękną opowieść o słynnym złodzieju, gwarantując bardzo dobre przedstawienie. Oby więcej tak mądrze, lekko, dowcipnie i pięknie skrojonych musicali pojawiało się na naszych muzycznych scenach.

Kochajcie teatr! Kochajcie musicale! Kochajcie Kościelniaka!



Agata Białecka
Dziennik Teatralny
7 kwietnia 2017