Lecz wy się uczcie patrzeć, a nie gapić

Wystawiona w Teatrze im. Słowackiego „Karierę Artura Ui" Bertolta Brechta w reżyserii Remigiusza Brzyka jest próbą wpisania napisanego przed ponad 70. laty dramatu we współczesną rzeczywistość.

Wśród aktorów zapadły mi w pamięć tylko dwie postaci. Wcielający się w postać Artura Ui Michał Majnicz, występujący gościnnie aktor Starego Teatru oraz występujący w roli aktora Andrzej Grabowski. Obaj panowie byli na tyle charakterystyczni w kreacjach swych ról, że na tle w zasadzie bardzo jednolitego tła, tworzonego przez pozostałą część aktorskiego zespołu stanowili ciekawe i zdecydowanie przyciągające uwagę widowni zjawisko. Gra głosem Majnicza wyraźnie wskazuje na pochodzenie społeczne Artura Ui, który z kręgami politycznymi ani elitą społeczną nic wspólnego nie ma. Jego język i sposób mówienia wskazują, że jest to człowiek prosty, którego ambicją jest zdobycie władzy i wykorzystanie jej do własnych celów. Sposób działania zaś na to kim jest, zwykłym bandziorem, który zastraszaniem i oszustwem wymusza posłuch w środowisku, w którym egzystuje. Pierwsze sceny dramatu zupełnie nie sugerują dalszych losów Artura. Snująca się między sceną a widownią postać, mrucząca coś do siebie jest typem, za którego nikt nie dałby nawet 5 groszy. Właściwie zwykły, zupełnie niepozorny człowiek, z którego potencjalnego przywódcę wykreuje dopiero scena i szczęśliwy zbieg okoliczności. Z czasem, gdy jego apetyt na władzę wzrasta, podobnie jak pewność siebie i łatwość używania narzędzi służących do manipulowania ludźmi, przestaje maskować się i udawać działanie dla dobra społecznego, a zaczyna niemal wprost wypowiadać swoje żądania i oczekiwać na ich realizację.

Artur z początkowych scen widowiska to bliski widzom swojak. Człowiek prosty, mówiący jasnym i nieskomplikowanym językiem, ale zarazem na tyle sprytny, by wykorzystać sprzyjające okoliczności, zauważyć co decyduje o zdobyciu władzy (lekcje przemawiania do tłumów pobierane u aktora), a zarazem za pomocą czego ową władzę realnie utrzymać (grono nazistowskich przyjaciół stanowiących realną siłę fizyczną, wykorzystywaną do realizacji założonych przez Artura celów).

Artur w kreacji Majnicza trzyma cały spektakl i sprawia, że staje się on nie tylko przekonujący, ale też w swej bezradności groźny. Okazuje się bowiem, że jest ona zwykłą maską. W rzeczywistości zaś efektem tych, na pierwszy rzut oka bezradnych i chaotycznych ruchów, jest zamordowanie konkurenta (Romy), zniszczenie sądów, opanowanie prasy, a więc w praktyce przejęcie władzy i otwarcie drogi do realizacji własnych działań.

Niesamowite wrażenie zrobiła na mnie organizacja sceny, za co wyrazy uznania należą się reżyserowi (Remigiusz Brzyk), który zaludnił ją całą rzeszą aktorów, zarówno tych doświadczonych, związanych z Teatrem im. Słowackiego od lat, jak również młodych rozpoczynających dopiero zawodową przygodę z aktorstwem. Wyrazy uznania zdecydowanie należą się też twórcom scenografii (Iga Słupska, Szymon Szewczyk) i kostiumów (Iga Słupska) oraz świateł. To dzięki nim przewijające się w poszczególnych scenach grupy aktorów, dają się jednoznacznie przyporządkować do określonych grup społecznych, które reprezentują, a dzięki wprowadzeniu wyraźnego podziału przestrzeni przez odpowiednie ustawienie bądź samych aktorów, bądź też elementów dekoracji (foteli, stołków, stołów, ogrodzenia) widzowie nie mają poczucia chaosu. Ten wewnętrzny porządek wzmacniają bardzo konsekwentnie dobrane kostiumy zestawione w sposób kontrastowy. Z jednej strony eleganckie, utrzymane w jasnej i jednolitej kolorystyce garnitury, z drugiej czarne ubrania przywodzące na myśl nieformalne grupy wojskowe. Przy tym wszystkim zadziwiająca oszczędność zbędnych akcesoriów. Na scenie nie ma nic zbędnego, a widz ma wrażenie, że każdy element prezentowanej rzeczywistości ma w toczącej się historii określoną rolę, a zarazem jest nośnikiem przekazu, który się z tą rolą łączy. Dodatkowo istotne w danym momencie osoby i elementy scenografii wydobywa precyzyjne operowanie światłem.

Przy całym uznaniu dla wizualnej strony widowiska i aktorskiej kreacji Michała Majnicza, mam jednak nieodparte wrażenie, że reżyser zagubił się nieco w tym, co w swojej wersji „Kariery..." chciał widzom przekazać. Spektakl jest długi, bo trwa ponad dwie godziny, a przy tym nie zaplanowano żadnej przerwy, co jak sądzę jest błędem. Dramat jest trudny, a jego wersja sceniczna tak nasycona szeregiem sytuacji ilustrujących działania Artura, że widz z jednej strony jest zwyczajnie znużony, z drugiej zaś gubi się w gąszczu coraz to nowych sytuacji i przewijających się na scenie tłumów. Przesunięcie akcentów sztuki z historii na współczesność jest jak sądzę planowym i słusznym zabiegiem, ale może z korzyścią dla przedstawienia byłoby pozostawienie wpisania treści i metafor we współczesną rzeczywistość widzom. Wszak także po to ludzie do teatru chodzą.

W sumie „Kariera Artura Ui" w reżyserii Remigiusza Brzyka jest przedsięwzięciem ciekawym i zrealizowanym tak, by przyciągnąć szeroki krąg odbiorców. Jestem też przekonana, że nikt, kto na ten spektakl się wybierze i będzie miał okazję obserwować go z odpowiedniego miejsca na widowni, nie wyjdzie rozczarowany. No właśnie. I to jest właśnie to, co najbardziej w gruncie rzeczy wprowadziło mnie w sferę mieszanych uczuć. Widownia podczas premierowego przedstawienia zapełniona była niemal do ostatniego miejsca i tu właściwie można tylko pogratulować teatrowi trafienia w oczekiwania odbiorców gorzej, że siedząc w końcowych rzędach widowni na parterze przez pierwsze 15 minut słyszałam tylko pojedyncze słowa z wypowiedzi aktorów, a później było niewiele lepiej. Całe frazy zrozumiałe były w zasadzie tylko w wykonaniu dwóch aktorów Michała Majnicza i Andrzeja Grabowskiego, co biorąc pod uwagę ilu tych aktorów było mało. Równie niski komfort dotyczył jakości oglądania tego, co działo się na scenie. Konkretnie nic nie było widać, a widz, by wiedzieć co na scenie się zmieniło i kto na niej aktualnie przebywa, musiał stać. Mogę zrozumieć, że warunki techniczne są jakie są i trzeba sobie jakoś z nimi radzić, ale nie rozumiem dlaczego dyrekcja teatru żadnych prób radzenia sobie z tymi problemami nie podejmuje, a szkoda, bo okazuje się, że z problemami teatru radzić sobie powinna widownia.



Iwona Pięta
Dziennik Teatralny Kraków
21 marca 2018
Spektakle
Kariera Artura Ui
Portrety
Remigiusz Brzyk