Magia aktorstwa

Magia, która wywiązuje się między aktorem kreującym rolę a widzem, możliwość przekazania widzowi czegoś ważnego o życiu, o otaczających nas zjawiskach, o namiętnościach i o nim samym. I to w taki sposób, by widz był przekonany, że mówimy do niego o czymś, nad czym warto się choćby przez chwilę zastanowić. To jest w zawodzie aktora najwspanialsze. Nie gram w serialach ani w reklamie, bo nie muszę. Wybieram też starannie role filmowe - opowiada aktor o swojej karierze.

Jadwiga Aleksandrowicz: Ciechocinianie uhonorowali pana gwiazdą na Deptaku Sław.

Wojciech Pszoniak: Nie spodziewałem się tego, zwłaszcza że byłem tutaj ostatni raz pięćdziesiąt lat temu i niewiele pamiętam z tamtej wizyty. Może jedynie tężnie. Propozycja mojej gwiazdy bardzo mnie zaskoczyła.

Podoba się panu Ciechocinek?

- I mnie, i mojej żonie (żona Barbara, psycholog z wykształcenia - dop. red.). Jesteśmy nim zachwyceni. Urodą jego architektury, pięknymi dywanami kwiatowymi, wspaniałą zielenią i tą zachwycającą ciszą.

Żyjecie państwo na walizkach: mieszkanie i praca w Paryżu, udział w filmach, kręconych w różnych częściach Europy, wykłady w warszawskiej Akademii Teatralnej. To musi być męczące.

- W jakimś stopniu jest, ale oboje lubimy życie w mchu, spotkania z ludźmi, zmiany.

A propos warszawskiej Akademii Teatralnej. To ta, która nie przyjęła pana na studia?

- Była to wówczas Wyższa Szkoła Teatralna. Pojechałem potem do Krakowa i dostałem się bez problemu do tamtejszej szkoły teatralnej.

Chłopcy marzą o tym. by zostać strażakiem, albo marynarzem lub pilotem. Marzył pan o zawodzie aktora od dziecka?

- Nie, wcześniej szukałem innych pomysłów na życie. Zastanawiałem się nawet, czy nie byłoby dobrze pójść do seminarium duchownego. Potem wymyśliłem sobie wojsko, do którego trafiłem. Grałem wtedy na skrzypcach i przyszło mi do głowy, że może mógłbym zostać muzykiem wojskowym. W wojsku skrzypek raczej nie był potrzebny, zaproponowali mi werble. Długo nie wytrzymałem. Uciekłem z wojska. I chyba wtedy dojrzewała myśl o aktorstwie.

Aktor kojarzy się panu bardziej z pracą w teatrze czy w filmie?

- Zdecydowanie w teatrze. Dziś w filmie, a zwłaszcza w serialu, może zagrać każdy: dziennikarz, modelka, celebryci, których wylansowały kolorowe pisma. Każdy, kogo "pokocha" kamera. Przy pomocy cięć, montażu, innych technik można komuś nijakiemu zafundować popularność, zrobić z niego gwiazdę z pierwszych stron gazet.

Czuje się pan gwiazdorem? Dobiegająca setki lista ról filmowych, mnóstwo teatralnych a do tego długa lista nagród i odznaczeń.

- Gwiazdami są zdobywcy Oscarów. To jest najwyższa półka. To jedyna nagroda, o której marzy każdy aktor. Mnie bardziej interesuje teatr i bezpośredni kontakt z widownią. Magia, która wywiązuje się między aktorem kreującym rolę a widzem, możliwość przekazania widzowi czegoś ważnego o życiu, o otaczających nas zjawiskach, o namiętnościach i o nim samym. I to w taki sposób, by widz był przekonany, że mówimy do niego o czymś, nad czym warto się choćby przez chwilę zastanowić. To jest w zawodzie aktora najwspanialsze. Nie gram w serialach ani w reklamie, bo nie muszę. Wybieram też starannie role filmowe.

Czytałam pańskie krytyczne oceny współczesnego polskiego kina.

- Film ma się dzisiaj sprzedać i sztuka filmowa musi się temu podporządkować. Decyduje dystrybucja, a nie nawet najpiękniejsza i ważna z punktu widzenia społecznego czy estetycznego wizja reżysera czy scenarzysty. Za dużo w tym wszystkim pospolitości, wulgarności, miałkich spraw proponowanych widzom jako tematy. A jeśli już pojawi się jakiś ważny problem, to z kolei trafia do widza poprzez obrzydliwy język ulicy lub jest spłycony przez marnego, ale za to popularnego dzięki serialowi aktora czy aktorkę.

Nie mamy w szkołach teatralnych talentów?

- Mamy. Widzę je na moich zajęciach. Problem w tym, co młody człowiek zrobi ze swoim talentem po skończeniu szkoły. Nie zawsze wybory są właściwe.

Są aktorzy z młodego pokolenia, z którymi chętnie by pan zagrał?

- Może nie tyle z młodego, co w średnim wieku. Znakomitymi aktorami są Wojciech Malajkat, który poświęcił się pedagogice oraz Marcin Hycnar z Teatru Narodowego.

Pozostawmy Wojciecha Pszoniaka aktora i przejdźmy do Wojciecha Pszoniaka konesera dobrego jadła i mistrza kuchni, który zebrał i wydał książkę z przepisami.

Lubię dobre jedzenie. Jem tylko dwa razy dziennie, rano i wieczorem, starając się, by to co jem, po prostu mi smakowało. - Wieczorne posiłki wzbogacam dobrym winem, choć nie pogardzę dobrym piwem do potraw kuchni niemieckiej. Lubię gotować. Lubię też zaskoczyć naszych przyjaciół jakąś nowością kulinarną. W Ciechocinku na spotkaniu z mieszkańcami też mnie o to pytano, powołując się na opinie o moim karpiu po żydowsku. Robię karpia tak, jak robiła go moja matka. Nie z rodzynkami, a tylko z cebulą.

Chwalił pan też kuchnię londyńską, choć wielu uważa, że nie jest najsmaczniejsza.

- Londyn to moje ukochane miasto. To dla mnie prawdziwa stolica świata. Stolica teatru, stolica mody, stolica muzyki, ale też kulinarna. Są tam miejsca, gdzie można naprawdę pieścić podniebienie. Gdybym miał jeszcze jedno życie, to wybrałby na jego miejsce właśnie Londyn. Uwielbiam to miasto, choć mieszkam w Paryżu. Uwielbiam londyńczyków, ich otwartość i specyficzne poczucie humoru.

Są jakieś inne ulubione miejsca w Europie?

- Jest kilka takich miejsc. Mamy z żoną taki ulubiony cichy zakątek na Korsyce, chętnie jeździmy do Chamonix.

Często odwiedzacie państwo Polskę?

Staramy się przyjeżdżać tak często, jak tylko się da. Anie zawsze się da, bo jednak pracujemy. Mam już 73 lata i mógłbym pomyśleć o emeryturze. Uwielbiam to, co robię. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym usiąść i...

Na przykład oglądać telewizję?

- Nie oglądam. Wolę zdecydowanie radio i spotkania z przyjaciółmi. Jeździmy po Polsce. Odkryliśmy cudowny zakątek koło Janowa Podlaskiego z fantastyczną przyrodą i wspaniałymi ludźmi. Zdradzę pani, że żonie tak się spodobał Ciechocinek, że jeszcze kilka dni pobytu i gotowa by tu kupić jakiś dom.

Zachęcamy.

- Nigdy nic nie wiadomo.



Jadwiga Aleksandrowicz
Gazeta Pomorska
11 lipca 2015