Martwy świat martwych ludzi

Z mrocznej przestrzeni scenografii BIESÓW, spektaklu wyreżyserowanego przez Janusza Opryńskiego na Scenie im. Tadeusza Łomnickiego na Woli, wyłania się kwadratowy dół z pochylnią jak czarna dziura zasysająca wszelkie pojawiające się wokół niej życie. Akcja sztuki udowodni, że każdego człowieka, każdą jego myśl, ideę. Każde jego czucie, emocje. Pomysł na przetrwanie. Walkę o sens życia i śmierci. Działanie.

 

Mrok rozpraszają lampy, gwiazdy na pustym niebie/ jak prawo moralne w każdym z nas/. Otacza ten grób, przygotowany przez ludzi dla ludzi, mur, zbudowany z modułów, drzwi, symbolu wszelkiej możliwości wejścia-wyjścia, przejścia, który wpuszcza bohaterów szykowanych przez samych siebie na rzeź. Jest zaporą, która mogłaby chronić, ale pozostaje nieszczelny. Działa wybiórczo. Działa skutecznie. Pomiędzy padołem ziemskim a murem, w przedsionku, rewirze ludzkiego piekła, unieważnia się wysiłek, los ludzki, uwidacznia diabelskie w ludziach szaleństwo. Zło. Słabość. Niedoskonałość. W pełnej krasie różnorodności, o szerokiej skali zepsucia nie przyniesie nadziei. Nie wznieci światła. Nie przywróci piękna, które świat zbawi. Z prochu w proch obróci wszystko, co winno być wiecznie żywe. Z ciemności wydobędzie człowiek personifikacje czucia, myśli, idei, by je znów w nicości pogrążyć. Jak w grobach zbiorowych, komorze gazowej, kosmicznej pustce skompromitowanego, zamordowanego człowieczeństwa.

Bohaterowie to nie ludzie są a biesy w ludzkiej skórze, diabelskie nasienie, z którego wyrosło, zakwitło i zaowocowało tylko zło, udręka, cierpienie. Przez to kim są, a dają tego niezbite dowody, nie może się w nich dobro rozwinąć, naprawić, zmartwychwstać. Nie chcą się zmienić, mimo że wiedzą co mogą, co powinni zrobić. Mimo, że próbują, badają, szukają ratunku, więzi łączących ich z życiem. Przegrywają. Mężczyźni ulegają pokusom, kobiety mężczyznom. Z nakazu natury, zależności, układu społecznego.

Janusz Opryński komponuje nihilistyczny obraz ilustrujący ludzkość w stanie rozkładu, rezygnacji, wycofania, upadku. W momencie bezdyskusyjnej porażki, klęski. Kresu, końca. Ostatecznie uśmierca wszystko czego można by się uchwycić z szansą na przetrwanie. Unieważnia, bezkompromisowo za autorem ocenia, że człowiek potrafi tylko niszczyć, krzywdzić, zabijać. Unicestwiać. Reżyser czyści z tego zepsucia sceniczne pole. Przedstawia mroczny, smutny, pozbawiony energii świat. Jakby przestrzegał, że karmienie się złem nie zaspokaja głodu życia, ale wzmaga pragnienie śmierci. Bez względu na szczytne intencje, idee, wiek, Boga, w którego się wierzy, nie wierzy a jednak łaknie go, szuka, naśladuje, wchodzi w jego rolę.

I tacy są bohaterowie sztuki. Figury czucia, myśli, idei, postaw. Bankructwa. Wypaleni, ostatkiem sił przedstawiający, spowiadający się z tego, co ich zniszczyło. Ciała ich są słabe, chore, stare, dusze wydrążone, obolałe, puste. Ledwo się poruszają, z trudem mówią. Relacje się kończą, komunikacji brakuje, a jeśli rozmawiają jeszcze ze sobą, to po to tylko, by się ranić, by to, co pozostało między nimi zakończyć, brutalnie zniszczyć. To jest agonia, w której opada kurtyna dobrego wychowania, kultury. Obnażane są kłamstwa, ujawniane intrygi, nie ma gry pozorów, złudzeń. Pozostaje naga, bezsilna, okrutna prawda, która nie wyzwala, nie buduje, nie jest początkiem odrodzenia ale torturuje, niszczy, dobija. Świat ludzi się skompromitował, przegrał. Mimo prób, usiłowań.

Gremialnie do tego przyczynili się mężczyźni, kobiety niewiele mogą zdziałać, nie mają szans, by temu przeciwdziałać, zapobiec. Nie ocalą swych próżnych, pysznych, zepsutych, zmęczonych partnerów. Ich miłość, oddanie, ofiarność, wierność nie uratuje, nie doda mężczyznom otuchy, siły, nadziei. Traktowane instrumentalnie, przedmiotowo nie mają na nic wpływu. Ludzkość sama się eksterminująca to obraz smutny, przygnębiający, pozbawiony energii, dramatyzmu. Nie należy przejmować się upadkiem złego, zgnuśniałego, zepsutego świata. Niech sczeźnie marnie, niech ziemia go pochłonie. Za błędy trzeba płacić nawet najwyższą cenę. Śmierć jest tu wyzwoleniem.

Towarzyszy temu spektaklowi jeszcze smutniejsze przeczucie, że z tej lekcji o naturze ludzkiej niczego się prawdopodobnie człowiek nie nauczy. I znów popełniać będzie te same błędy. Nie przerazi go, nie wstrząśnie nim sztuka, życie, to co niesie wiedza, historia, doświadczenie. Smakować będzie zło pod postacią coraz to bardziej wymyślnej mamony, która w swej istocie jest od zawsze ta sama, ma tylko inną formę. Ma kompleks Boga. Panowania. Władzy. Ulega konieczności używania a nie przeżywania życia. Poddaje się impulsowi zwierzęcego zaspokojenia, kompulsywnego spełnienia. Uzależnia się od niej, nie jest w stanie wyrzec, podobnie jak bohaterowie sztuki. Samolubny, egocentryczny, interesowny. Brnie w zaparte w tych samych koleinach błędów i wypaczeń. I nie myśli, nie analizuje, nie wyciąga wniosków. Nic a nic sobie z tego, że marnuje swoje i innych ludzi życie, nie robi. Ma być tu i teraz miło, przyjemnie. Fajnie. Tylko dla mnie, tylko o mnie. A potem choćby potop, zagłada, apokalipsa.

Janusz Opryński to doświadczony artysta, wytrawny znawca twórczości Dostojewskiego. Jeśli przedstawia nam rzeczywistość dojrzałej i narodziny nowej cywilizacji na skrajnym wyczerpaniu, w tonacji funeralnej, zbrodniczej to zapewne szukając światła, naprawy, nadziei znalazł jak Dostojewski zło, śmierć i mrok. Tworzy tylko bohaterów jako sceniczne syntezy, awatary. Spektakl pozbawiony jest energii, bohaterowie dramatu, akcja nerwu. Tylko Łukasz Lewandowski znalazł sposób, by potencjał rodzącej się idei przekuć w dramatyczną demaskację manipulacji, gorzką klęskę. Pozostali przy jego Piotrze Wierchowieńskim są w swych rolach zgaszeni, bezsilni, bezbarwni. Choć przecież nie pozbawieni logiki, racji. Zaledwie przemykają. Zaledwie sygnalizują, informują. Solidnie, konsekwentnie, poprawnie. Ale zabrakło psychologicznej głębi. Dynamiki, pomysłu, scenicznego czasu na wypracowanie grą, choreografią tragizmu porażki walki dobra ze złem, zwycięstwa śmierci nad życiem. Spektakl wydaje się krystalicznie prosty, przejrzysty, czysty. Ma potencjał, jest ważny. Tworząc archetypiczne postacie, tożsamy z modelem martwego świata martwych ludzi neutralizuje, dystansuje, zobojętnia widza. Jego wzruszenie, emocje, czucie.

Pozbawia go nadziei na to, że wiara, piękno, dobro jakimś cudem, wbrew wszelkiej logice świat, w nim człowieka, mimo wszystko uratuje.



Ewa Bąk
okiem-widza
3 lutego 2020
Spektakle
Biesy
Portrety
Janusz Opryński