Miłość Przybyszewskiej do gilotyny budzi strach

Wywiad z reżyserem najnowszej premiery Teatru Miniatura

Piotr Wyszomirski: Matematycznie mamy 221 rok rewolucji. Czy uważa Pan, że rewolucja trwa? 

Lech Raczak*: Nie. Od wielu lat, nie zdając sobie z tego sprawy, żyjemy pozytywnymi konsekwencjami Rewolucji Francuskiej. Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela z 1789 roku otwarła przed Europą i światem te wszystkie możliwości wolnościowe i swobody obywatelskie, z których korzystamy nawet bezrefleksyjnie do dzisiaj, o które jeszcze w latach 80-tych walczyliśmy. To są ewidentne pozytywy tamtej pierwszej, założycielskiej, mitycznej rewolucji, która jako fakt historyczny była zbrodnicza i okrutna.

Penetruje Pan ciągle temat rewolucji, niezgody, sprzeciwu teraz już z innej perspektywy, można powiedzieć "estetyzującej". Mniej jest w niej krzyku, a więcej filozoficznego dystansu... 

- No tak, człowiek zmienia się z latami. Mnie z wczesnej młodości, z okresu starć z komunizmem, zostało takie przekonanie, że nie można się ze wszystkim podporządkowywać światu, że jeżeli człowiek czuje, że należy się przeciwko jakimś fragmentom życia czy całości świata buntować, to należy tego dokonywać, zdobywać się na odwagę. To zresztą zapisane jest i w naszej tradycji historycznej, w literaturze i jakoś tam w pamięci. Nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę, ale my wszyscy jesteśmy nie tylko spadkobiercami np. Deklaracji Praw Człowieka i Obywatel Rewolucji Francuskiej, ale jesteśmy także spadkobiercami rewolucji z 1905 roku, zapomnianej rewolucji, organizowanej przez Partię Socjalistyczną z Piłsudskim na czele, której środków używaliśmy jeszcze w latach 80-tych, walcząc pod sztandarami Solidarności. Warto o tym czasami pamiętać i warto o tym myśleć, tym bardziej, że ta problematyka wcale nie jest jednoznaczna, apologetyczna, warto pamiętać, że każdy bunt przekracza dopuszczalne moralnie granice. Może on z problematyki społecznej rozciągać się na problematykę np. rewolucyjną i metafizyczną, jak to jest w "Dziadach" Mickiewicza. Wtedy może razić jakieś proste uczucia religijne. Jest to w sumie kompleks, węzeł problematyki, do którego warto wracać. 

Ciekawy koncept - Wolne Miasto Gdańsk i Stanisława Przybyszewska w "Thermidor roku 143". Ja tam jeszcze widzę w dystansie Wiczę-Pokojskiego, który bez wątpienia, jako Pański dobry znajomy, gdzieś przy tym koncepcie "palce maczał", składając Panu propozycję. Jak to było? Te elementy i w ogóle cały koncept jest dla nas, gdańszczan frapujący. 


- Wicza zaproponował, żebym zrobił, pomyślał o spektaklu na plener i żeby to był spektakl związany z Gdańskiem. Dyskutowaliśmy o różnych możliwych tematach i pojawiła się ta idea z Przybyszewską. Stanisław Przybyszewska z głodu, nędzy i morfiny umierała w 1935 roku w Gdańsku, zajmując się właśnie problematyką Wielkiej Rewolucji Francuskiej. Miałem poczucie, że ona niektórych bohaterów tej rewolucji, przede wszystkim Robespierre\'a, wręcz kochała. Zajęta sobą i tamtą rewolucją, nie dostrzegała nawet, że na ulicach Gdańska zaczyna się następna. Rewolucja tym razem prawicowa, rewolucja nacjonalistyczna i faszystowska. Te wątki postanowiłem zbić, robiąc przedstawienie. Mój przyjaciel Maciej Rembarz, poznański poeta, napisał tekst, dotyczący jak gdyby potencjalnego, możliwego życia wewnętrznego Stanisławy Przybyszewskiej w miesiącu jej śmierci, którą odwiedzają duchy rewolucjonistów sprzed 140. lat. Równocześnie dołożyliśmy do tego kilka scen, niewielkich skrótów, z dramatów Stanisławy Przybyszewskiej i wprowadziliśmy wątek Gdańska z roku 1935, gdy rodzi się faszyzm. Te trzy zbite, skonfrontowane elementy, stały się kanwą przedstawienia, które realizujemy z Teatrem Miniatura. 

Robił Pan niedawno "Dziady" i gdzieś w nowym koncepcie słychać swoistego rodzaju nawiązanie, także być może do "Wesela". Proszę powiedzieć jak się pracowało z ekipą poznańsko-gdańską, bo to jest swoistego rodzaju mieszanka, prawda? 

- Licząc według kalendarza Rewolucji Francuskiej, Przybyszewska umierała w roku 143, czyli w 1935 naszego, gregoriańskiego kalendarza. Thermidor to miesiąc letni, gorący we Francji. U nas byłaby to końcówka lipca i pierwsza część sierpnia. W Thermidorze 142 lata wcześniej stracił głowę ulubiony bohater Przybyszewskiej i w tym samym miesiącu ona umierała w Gdańsku. Stąd tytuł przedstawienia. Pracowałem z ekipą "Miniatury" z pewnym zaskoczeniem. Teatr dla dzieci wymaga od aktorów ograniczenia części środków. Okazało się, że wielu aktorów z "Miniatury" jest bardzo bogatych w możliwości aktorskie i pracowało mi się, powiem to bez żadnej przesady, świetnie. Myślę, że dla nich było to interesujące i wciągające, i że oni próbowali w sobie takiej ekspresji, której na co dzień nie mają szansy użyć. Dla mnie to było także interesujące, bo odkrywałem w nich możliwości, których na scenie w przedstawieniach dla dzieci nie widać.

Czy Pański spektakl wpisuje się w zamierzenia i w trwającą od kilku ładnych lat dyskusję? Mamy nieustannie wystąpienia jakichś wściekłych, oburzonych. Niestety, biorąc pod uwagę specyfikę mentalu tych wściekłych i oburzonych - są wycofani, są zamknięci - brakuje ciągu dalszego. 

- Robię spektakl o rewolucji, ale nie zamierzam uprawiać agitacji rewolucyjnej. Wręcz przeciwnie. Mam poczucie, że jest to temat, do którego trzeba podchodzić ostrożnie, bo między takim wybuchem uczuć moralnego oburzenia i uczuć politycznych, a przekroczeniem granic moralnych, jest bardzo cienka ściana, więc warto o tym pamiętać. Przybyszewska, jako autorka i pisarka, jest dla mnie postacią ze wszech miar pozytywną, ale jej miłość do gilotyny budzi strach.



Piotr Wyszomirski
www.portkultury.pl
12 lipca 2012
Spektakle
Thermidor Roku 143