Miłość z watą w tle

Trzeciego dnia Festiwalu TRANS/MISJE – WSCHÓD KULTURY deski Teatru im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie należały do Bułgarów.

Klasyka mniej znana

Niewiele rzeczy w życiu cieszy tak bardzo, jak odkryte przypadkiem, nieznane dotąd dzieło ulubionego autora. Ci którzy w dzieciństwie kibicowali miłosnym podbojom ołowianego żołnierzyka i rzewnie opłakiwali śmierć dziewczynki z zapałkami, mogli dziś wieczorem doznać miłego zaskoczenia. Teatr Credo przybyły do Rzeszowa prosto z Sofii przedstawił spektakl pt.: Tata ma zawsze rację na podstawie baśni Hansa Christiana Andersena.

Miłość ci wszystko wybaczy

Rzecz dzieje się w zimowej Danii. Jest to być może ta sama zima, podczas której Kai przywiązał swoje małe saneczki do wielkich sań Królowej Śniegu, aby ostatecznie wylądować na Biegunie Północnym. Na pewno jednak okruchy zaklętego lustra nie dostały się jeszcze ani do serc ani do oczu naszych bohaterów. W malutkiej duńskiej wioseczce, w chatce z waty (mamy tu kolejną baśniową koncepcję budowlaną obok chatki ze słomy, patyków, masła i piernika) mieszkają Mama i Tata. Para pała do siebie tym szczególnym rodzajem miłości, który bierze wszystko, łącznie ze słabostkami. Pewnego dnia bohaterowie postanawiają sprzedać konia i w tym celu Mama wyprawia Tatę na targ. Tata okazuje się nie być orłem biznesu i na skutek podstępnych działań marketingowych chciwych kupców jarmarcznych sprzedaje szkapę za worek zgniłych jabłek. To transakcja nawet gorsza niż zamiana siekierki na kijek. Co na to Mama? Cóż, czasem mamy mówią: daj, pocałuję, to przestanie boleć. I jak się okazuję, działa nawet, gdy boli kieszeń.

Tata i wata

Bułgarzy zagrali dla nas po angielskim, ponieważ uznali, że napisy to nie wszystko, a większość widowni zna ten język przynajmniej trochę. Scena gościła jedynie dwóch aktorów. W rolę Mamy i nie tylko wcieliła się reżyserka Nina Dimitrova, a Tatę zagrał Dymitr Nestorov. Na miano trzeciego bohatera zasługuje śnieg-wata, którego w sztuce było bardzo dużo. Postacie ubrane były od czapki po buciki w watę, mieszkały w wacianym domku, jeździły po wacianym stoku narciarskim, ich koń i pozostały niedoszły inwentarz, a także mleko, lody oraz kiełbasa wykonane zostały z białego puchu. Praktycznie wszystko, z wyjątkiem twarzy aktorów było białe. Poza zimową atmosferą, dawało to efekt miękkości, bezpieczeństwa i prostoty. Aktorzy w cudowny sposób pobudzali wyobraźnię dorosłych już przecież widzów Festiwalu, operując bardzo prostymi rekwizytami wykonanymi z wiadomego tworzywa. Spektakl z pewnością zachwyciłby także dzieci. Bohaterowie w kostiumach stawali się okrągli i amorficzni, co dodawało baśniowego charakteru całej opowieści. Ograniczało też możliwość ciała w procesie gry, a tym samym skupiało uwagę widzów na mimice. Właśnie ona, wyrazista i barwna, oddawała całą gamę uczuć, jakie owego jarmarcznego dnia przyszło przeżyć Mamie i Tacie. Na uwagę zasługują tu także użyte w spektaklu melodię, które częściowo zaczerpnięto z muzycznego dorobku Bułgarii.

Miękkie serce

Spektakl wzbudził we mnie duże emocję. Obserwując rozwój baśniowych wypadków żal mi było prostego i naiwnego Taty, który wierzy wszystkim i wszędzie dostrzega tylko zalety. Może to miłość Mamy wpoiła mu przekonanie, że wszyscy ludzie mają tak dobre serca. Czy to źle? Czy naiwność to wada? Bo gdyby pominąć aspekt finansowy, wygląda na cnotę, której nieco szerszy opis znaleźlibyśmy w Hymnie św. Pawła, gdzie miłość wszystkiemu wierzy, czyli po prostu nie jest podejrzliwa. Może właśnie z tego względu baśń kończy się dobrze? Wprawdzie Tata nie zna się na życiu i ludziach, i sam, pod koniec zdaje sobie z tego sprawę, ale nie skrzywdził napotkanych sprzedawców nawet złą myślą. Przypadek sprawia więc, że Mama i Tata zostają ocaleni od biedy, a nawet, zyskują więcej niż pierwotnie mogli. Tata wraca do Mamy i bezpiecznej wacianej chatki, gdzie mimo zimy miłość kwitnie wokół nich.



Giovanna Jakimowicz
Dziennik Teatralny Rzeszów
31 sierpnia 2020