Miś, kapral u Andersa

Historia znanego misia Wojtka przygarniętego przez żołnierzy 2. Korpusu Polskiego pod dowództwem generała Władysława Andersa chyba u każdego wywołuje empatię. Mały, dwumiesięczny, wychudzony brunatny niedźwiadek, odkupiony od perskiego chłopca w 1942 roku, wykarmiony i wychowany przez żołnierzy traktował ich jak swoich braci. Wraz z nimi przeszedł cały szlak bojowy od Iranu przez Irak, Syrię, Palestynę, Egipt do Włoch, gdzie wraz z żołnierzami - można powiedzieć - brał udział w bitwie o Monte Cassino. Nawet nadano mu stopień wojskowy kaprala i numer ewidencyjny, dzięki czemu otrzymywał racje żywnościowe tak jak żołnierze.

A gdy zakończyła się wojna, kiedy zdemobilizowani żołnierze znaleźli się w Wielkiej Brytanii w obozie dla uchodźców i okazało się, że Polska nie jest wolna, lecz pod okupacją sowiecką, nie wrócili do komunistycznej Ojczyzny. Znali bowiem smak sowietyzmu z pobytu w syberyjskich łagrach, więc jako cywile rozproszyli się po świecie. Wojtek, już nie mały miś, lecz potężny niedźwiedź, okazał się problemem. Nie wiadomo było, co z nim zrobić. Został umieszczony w edynburskim zoo, gdzie po 16 latach zakończył swój żywot w 1963 roku.

Maskotka z Persji

Historia niedźwiedzia Wojtka znana była już w czasie wojny, a także po wojnie nie tylko w Wielkiej Brytanii, ale w całej zachodniej Europie, a nawet w Stanach Zjednoczonych dzięki artykułom i zdjęciom w prasie. O dzielnym misiu krążyły legendy, które dziennikarze chętnie ubarwiali. Mówiło się, że niedźwiedź nosił do moździerzy ciężkie skrzynie z pociskami, ładował pociski do armaty, strzelał, a następnie właził na drzewo i obserwował, gdzie spadają. Prawdą jest i powszechnie wiadomo było, że lubił jazdę samochodem, siedząc obok kierowcy potężnego studebakera. Dopóki się mieścił. Dziennikarze zaś pisali dowcipnie, że miś był kierowcą. Ale podobno do prawdziwych opowieści o misiu należy ta, że będąc już w zoo, kiedy wśród publiczności ktoś zawołał do niego po polsku, kiwał łapą.

Popularność niedźwiedzia Wojtka na świecie nie przekładała się na popularność w Polsce. Tutaj o nim nie pisano, nie mówiono, tak jak i o generale Andersie oraz jego żołnierzach. Dla komunistycznych władz byli zdrajcami. Po transformacji ustrojowej w Polsce zaczęły pojawiać się wiadomości, książki, filmy. Nie jest jednak tego zbyt dużo. Tak więc nowa sztuka Tadeusza Słobodzianka "Niedźwiedź Wojtek" z pewnością będzie cieszyła się powodzeniem u publiczności, tym bardziej że od strony artystycznej, inscenizacyjnej, aktorskiej spektakl nie budzi zastrzeżeń.

Towarzysz walk Polaków

Interesujący jest już sam pomysł, by całą historię opowiedzieć z pespektywy niedźwiedzia. W centrum zdarzeń usytuowany jest miś. Zamknięty w klatce edynburskiego zoo opowiada historię swego życia, które nieodłącznie związane jest z grupą żołnierzy Andersa. Ich losy poznajemy poprzez monologi bohaterów wypowiadane wprost do niego. To on jest ich adresatem i choć nie wszystko rozumie, to przede wszystkim jest wdzięcznym słuchaczem, który ich kocha. Świetne, zabawne są sceny siłowania się żołnierzy z niedźwiedziem, który uwielbia taką zabawę i kolejno przewraca każdego, ale krzywdy im nie zrobi.

Michał Piela w tytułowej roli niedźwiedzia Wojtka jest fantastyczny, wyrazisty, w pełni przekonywający. Jest zabawny i dramatyczny zarazem, radosny, kiedy wraca jego opiekun Antoniuk (świetny Sebastian Skoczeń), którego traktuje jak matkę, i smutny, przygnębiony, gdy zostaje oddany do zoo. Pięknie, z empatią poprowadzona postać uroczego zwierzaka. Także pozostali aktorzy, cały zespół gra z dużym zaangażowaniem emocjonalnym. Świetna jest muzyka Piotra Łabonarskiego współtworząca rytm i klimat spektaklu.

Na antypolską nutę

Mam jednak zastrzeżenia do samego tekstu sztuki. Nachalne akcentowanie obecnego uchodźstwa muzułmanów zalewających Europę i porównywanie ich z polskimi żołnierzami, którzy po demobilizacji stali się przymusowymi emigrantami (nie uchodźcami przecież), rozproszonymi w różnych częściach świata ("dzięki" zdradzie Roosevelta i Churchilla, którzy zawarli pakt ze Stalinem, składając Sowietom w ofierze Polskę), jest nie do przyjęcia. To policzek wymierzony w polskich bohaterów walczących ofiarnie na frontach II wojny światowej. Ponadto wątek bitwy o Monte Cassino, potraktowany całkowicie marginalnie, budzi co najmniej zdziwienie. Jest nie do zaakceptowania. I ta stała nuta u Słobodzianka, już do znudzenia, niczym zdarta płyta obsesyjnie ukazująca Polaków jako antysemitów. No, ale skoro mistrzem dla autora "Naszej klasy" nieustannie pozostaje polakożerca Jan Tomasz Gross jako źródło inspiracji także przy obecnej sztuce, czegoż można więc oczekiwać. Ponadto grubymi nićmi szyta relatywizacja tożsamości narodowej. Według sztuki Słobodzianka, żołnierze Andersa to była zbieranina różnych narodowości, mniejszości, Żydzi, Ukraińcy, Niemcy, no i śladowo Polacy. A jedyny z grupy żołnierzy występujących w sztuce, który w bitwie pod Monte Cassino oddał życie, Grynberg, był Żydem. To on jest tu postacią najbardziej "oświeconą", rozwiniętą intelektualnie (dobra rola Kamila Mroza).

W tym kontekście podtytuł, jaki nadał sztuce autor - "Historia arcypolska" ma wydźwięk ironiczny. Tak to odczytuję. Choć, oczywiście, są tu wątki związane też z polską historią, tradycją, obyczajem, na przykład Wigilia z pięknie zaśpiewaną polską kolędą "Jezus malusieńki", są pieśni patriotyczne, na przykład "Szara piechota", "Szwoleżerowie", "Czerwone maki na Monte Cassino", nawet hymn Polski, a w rozmowie bohaterów pojawia się wątek katyński, zaś wszystkie postaci łączą wspomnienia z pobytu w łagrach, na syberyjskiej ziemi, i gdyby nie organizowanie w sowieckiej Rosji armii polskiej przez generała Andersa, pewnie nie przeżyliby.

Można by też snuć rozmaite dywagacje, dlaczego teatr nie zaprosił na premierę córki generała Anny Marii Anders? A może teatr uważał, że zderzenie na widowni pani Anders z zaproszonym Jerzym Urbanem nie byłoby po linii i po myśli środowisk lewackich? W którą stronę zerka obecnie Tadeusz Słobodzianek? Bo jeśli "Niedźwiedź Wojtek" miałby stanowić rodzaj pewnej "ekspiacji" za "Naszą klasę", perfidnie oskarżającą Polaków za Jedwabne, to ja w tę "ekspiacyjną" intencję Tadeusza Słobodzianka nie wierzę.



Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
16 maja 2016
Portrety
Ondrej Spišák