Nie obawiam się młodych

Fakt, że spotkali się tutaj młodzi ludzie w ramach projektu Mitos21, że przyjechali do Krakowa - w licznym gronie, bo trzydzieści parę osób zespołu plus wielu zaangażowanych - i brali przez miesiąc udział w pracy nad przedstawieniami, było dużym wyzwaniem dla teatru i cieszę się, że to nastąpiło

Na początku nowego, podsumowujemy ubiegły rok w Teatrze Starym. O premierach, planach, powiewie młodości i generalnych założeniach rozmawiamy z dyrektorem Mikołajem Grabowskim.

To był udany rok w Teatrze Starym?

Pod względem ilości premier niekoniecznie - nie było ich dużo, bo był to rok bardzo szczupły finansowo, prawdę mówiąc najbardziej z tych lat, które spędziłem w Starym Teatrze. W związku z tym udało się zagrać pięć premier, w tym jedną na Małej Scenie – „Przemianę” Magdaleny Miklasz, a dla porównania, w ubiegłych latach nawet i dwanaście, Warto przypomnieć, że pozostałe to „Szopen vs Chopin” – projekt nieco okolicznościowy, „Wesele hrabiego Orgaza” „Amfitrion” i „Utopia będzie zaraz”. Na szczęście do tego odbyło się sześć projektów, które miały swoja premierę pod koniec listopada, w ramach Bazartu. Ten festiwal jest odnogą naszego teatru, polegającą na szukaniu nowej dramaturgii i nowych środków wyrazu. A może nie do końca, bo czy wystawiamy klasykę czy tekst współczesny środki wyrazu są bardzo podobne pod względem formalnym. Natomiast w ramach sieci Mitos, do której należy Stary Teatr udało się w tym roku zrealizować takie spektakle warsztatowe jak „Wynajem”, „Clinique happiness”, „Paradise now”, „Dedal śni”, „Ból fantomowy” i „Ćwiczenia antywojenne”. Z naszymi aktorami i reżyserami współpracowali artyści niemieccy i węgierscy, w ramach kontynuacji warsztatów rozpoczętych w ubiegłym roku, tzw. Teatru jutra.

Jaki wpływ mają takie projekty na funkcjonowanie teatru? Czy są już pomysły na ich kontynuację?

Myślę, że teatr, oprócz „normalnego” repertuaru, powinien mieć ośrodek badawczy. I my mamy takie dwa ośrodki badawcze, jeden to jest zwrócenie się ku nowej dramaturgii, mam na myśli Bazart, który zawsze był prowokacyjny, szczególnie na początku mojej tu bytności. Szczególnie ze względu na to, że sytuacja osiem lat temu  nie przypominała tej sytuacji, która jest dzisiaj- w teatrze było wolno zdecydowanie mniej. W związku z  tym ten ruch młodości był mocniejszy przez sam fakt pojawienia się nowych ludzi, form czy szukania czegoś nowego, zarówno jeżeli idzie o tekst, a także reżyserów czy dramaturgów. Druga odnoga dotyczy raczej wąskiego obszaru polski –  chodzi mi o Re-wizje dawnego dramatu, które również mają w Starym swoją historię. Wzięły się właśnie stąd, że część repertuaru była porzucona zapomniana, niechciana. Dlatego współpracę zaproponowałem młodym ludziom, często jeszcze studentom, bo byłem przekonany, że to właśnie oni najlepiej zrewidują obszar pomijany, nieodkryty. Pierwsze Re-wizje odbyły się bardzo dawno temu i dotyczyły epoki Romantyzmu, potem był antyk, siłą rzeczy poszerzony o niepolskich twórców, a całkiem niedawno sarmatyzm. Teraz, jeżeli myślę o kolejnych Re-wizjach, marzy mi się zwrócenie się – będzie to może trochę niepolitycznie powiedziane – ku naszym dawnym terytorium, czyli Litwie, Białorusi i Ukrainie. Myślenie w kategoriach co, w dramaturgii, pozostało tam po Polsce. Oczywiście, tęsknota do wielkiego Imperium i Polski „od morza do morza” trwa jeszcze w sercach ludzi, a  trwała na pewno w czasie, gdy Wyspiański pisał swoje sztuki (bo to można wyczytać w „Weselu” czy „Wyzwoleniu”). Podejrzewam, że myśmy zostawili tam mocny ślad jako najeźdźcy, ci, którzy byli okupantami. Nie chodzi o jakieś zadrażnienia, ale o wzajemny wpływ kultur. Jeśli myślę o kolejnych Re-wizjach, to chciałbym się zwrócić do literatury – może to być dzisiaj pisana, może być dawna, pamiętająca czasy Wernyhory – która kojarzy nasze narody. Zacząłem już w tej sprawie delikatne starania i dostaję sygnały, że może to być bardzo interesujący temat. Nie wiem jeszcze jak takie Re-wizje mogłyby się nazywać.

Ostatnio została zaktywizowana Nowa Scena, która daje możliwość pracy w Teatrze Starym bardzo młodym ludziom. Czy Pan, jako dyrektor, nie obawia się rezultatów pracy niedoświadczonych twórców? Jak ich obecność wpływa na teatr i zespół?


Ja się nie obawiam młodych ludzi, nawet w Teatrze Narodowym. Upoważnia mnie do tego nie tylko moje osobiste przekonanie, że tak powinno być – że w teatrze powinny pracować trzy pokolenia: dziadek, ojciec i wnuk. Dopiero wtedy, jeśli chodzi o zespół zarówno reżyserski i aktorski, taki duży teatr dopełnia się wzajemnie, generacje oglądają siebie nawzajem, wymieniają doświadczenie. Od samego początku to robiłem, nie zawsze się to udawało z różnych względów – czasem była to wina reżysera, czasem zespołu, który nie bardzo chciał współpracować z młodymi. Jednak udało mi się ten model wprowadzić z dobrym skutkiem, ponieważ wiele produkcji młodych reżyserów zyskało najwyższe uznanie krytyki o czym świadczą liczne nagrody festiwalowe. Myślę, że Mała Scena jest do tego predysponowana, bo mimo wszystko trudno jest podjąć decyzję powierzenia Dużej Sceny studentowi czwartego roku. Ale w stosunku do niektórych nie wahałbym się, ponieważ jestem ich profesorem, wiem na co ich stać, nieustannie ich obserwuję. W związku z  tym mam większą pewność, że spektakl się uda. Do tego, na szczęście, nie ma w tej chwili w zespole jakiejś niechęci do współpracy z młodymi ludźmi – wprost przeciwnie. To zostało na tyle przełamane, że nikt się nie waha podjąć takiej współpracy.

W tym roku do pokazów wykorzystane zostały także Muzeum czy Kawiarnia. Jaki wpływ na przedstawienie ma przestrzeń? Czy możemy liczyć na kontynuację tego pomysłu?

Ja nie mam nic przeciwko temu, żeby teatr działał w piwnicy czy w muzeum. Z resztą ta scena nie jest nowością, tam w ciągu poprzednich sezonów odbyło się kilka przedstawień. Ja tę scenę chcę wykorzystać, bo taka przestrzeń, która jest niby nieteatralną przestrzenią, czasem bardzo inspiruje scenografów czy reżyserów. To będzie przestrzeń poświęcona muzeum teatralnemu we współczesnym brzmieniu. Idziemy do niego małymi kroczkami, choć już generalny projekt jest zrobiony. Odchodzimy jednak od koncepcji takiego muzeum, w którym wisi kostium Modrzejewskiej i para rękawiczek, z których wylatują mole, tylko chcemy to zrobić na miarę naszego wieku. To będzie muzeum multimedialne i interaktywne. Takie, w którym – mówię to jako przykład – ktoś będzie mógł się sfotografować, wkomponować zdjęcie w scenę i grać Hamleta. W tym celu zostaną zaanektowane wszystkie piwnice na dole teatru. „Góra” jednak zostaje i będzie mogła być wykorzystywana jako sala teatralna, koncertowa czy wykładowa.

Jak Pan prywatnie ocenia zeszłoroczne inicjatywy Teatru Starego? Co było dla teatru najbardziej rozwijające i najważniejsze: jakieś konkretne przedstawienie, projekt, a może festiwal?

Fakt, że spotkali się tutaj młodzi ludzie w ramach projektu Mitos21, że przyjechali do Krakowa – w licznym gronie, bo trzydzieści parę osób zespołu plus wielu zaangażowanych -  i brali przez miesiąc udział w pracy nad przedstawieniami, było dużym wyzwaniem dla teatru i cieszę się, że to nastąpiło. Czy wszystkie produkcje były na poziomie, jakim się spodziewałem? Nie, zdecydowanie nie. Jednak ja nie mogę na wstępie cenzurować tekstu, to jest inicjatywa młodych i ich sposób myślenia, a gdzie ono się ujawni w wersji scenicznej – to ich sprawa. To był dobry czas dla teatru, ja lubię takie wzywania. A naszych produkcji repertuarowych nie oceniam nigdy – nie będę oceniał kolegów-reżyserów, bo jakby oni mieli mnie oceniać, to miałbym się z pyszna (śmiech).

Słychać już co nieco o nowych premierach. Może Pan zdradzić coś więcej na ten temat?

Rozpoczęły już się próby do „Czekając na Godota” w reżyserii Cieplaka, gdzie grają: Trela, Globisz, Romanowski i Huk.  Została także ogłoszona obsada „Mewy” Miśkiewicza, której premiera odbędzie się na Scenie Kameralnej, a w obsadzie m.in. Bielska, Hajewska-Krzysztofik, Kaleta, Kiebzak i Loga-Skarczewski. Kolejna produkcja to „Być albo nie być”, która będzie miała premierę 27 marca na Dużej Scenie. To koprodukcja polsko-niemiecka, w ramach trzyletniego programu, który jest realizowany wspólnie z Teatrem Gorkiego z Niemiec. Projekt zakładał wymianę przedstawień – reżyser robi ten sam spektakl w Krakowie i w Berlinie. Jest to adaptacja filmu Lubitscha z 1942 roku, który dotyczy sytuacji w Warszawie w 1939 roku – polscy aktorzy przygotowują sztukę o Hitlerze, ale państwo na to nie pozwala… Dzieje się to więc pomiędzy teatrem a polityką, ale jest to komedia – choć, z tego co wiem, reżyser nie chce kierować przedstawienia w tę stronę. Te trzy premiery na pewno odbędą się w najbliższym czasie, a potem próby rozpoczyna Michał Borczuch i Jan Klata. Ale na premiery ich spektakli trzeba poczekać do września.



Magdalena Urbańska, Katarzyna Pawlicka
Dziennik Teatralny Kraków
27 stycznia 2011