Nie taki diabeł straszny jak się maluje

Spektakl „Kochanowo i okolice” opowiada o losach zespołu death metalowego Exterminator. Nazwa zespołu i rodzaj muzyki, który uprawia nie jest zbyt zachęcający dla przeciętnego odbiorcy. Fani death metalu kojarzą się ze zbuntowaną grupą ludzi w glanach i nierzadko łączymy ich z satanistami. Posiadają atrybuty, które zwykle odstraszają. Przedstawienie w reżyserii Przemysława Jurka wydobywa Exterminatora z satanistycznych mroków, obnażając nasze stereotypowe myślenie o tych, jak się okazuje, zwykłych ludziach.

Choć o spektaklach w Teatrze Ludowym pisze się mało, to jednak drogą pantoflową wieści o „Kochanowie i okolicach" dotarły do szerokiej rzeszy odbiorców. Mroczny charakter plakatu nie zdradza nic o ludycznym charakterze spektaklu, a mimo to na widowni dostrzec możemy cały przekrój społeczny. Znajdują się tam rodzice z dziećmi oraz zarazem młodsza jak i starsza widownia. Jest to albo wynik otwartej nowohuckiej publiczności, albo w tej dzielnicy Krakowa wieści szybko się rozchodzą.

Przestrzeń sceny jest podzielona na trzy części. Po prawej stronie znajduje się biurko w gabinecie wójta. W centralnym miejscu, na podwyższeniu, stoi sprzęt muzyczny (perkusja, dwie gitary, mikrofony i sprzęt nagłaśniający). W połowie spektaklu przestrzeń ta ulegnie zmianie, bowiem, przez uniesienie pewnych elementów i przez odpowiednie oświetlenie, zmieni się w scenę koncertową. Część trzecia to PRL-owski pokój mieszkalny.

Na scenie stopniowo pojawiają się członkowie zespołu, jako mroczne i ciemne postaci wynurzające się z ciemności. Główny bohater Marcyś (Jacek Wojciechowski) przejmuje mikrofon i opowiada czym jest death metal oraz wprowadza widza w historię zespołu i ich codzienne zmagania. Jest on też łącznikiem między publicznością i sceniczną akcją. Ten zabieg, przeniesiony z tradycji teatru epickiego, doskonale wpisuje się w ludyczny i edukacyjny wymiar przedstawienia. Widz zaprzyjaźnia się z Marcysiem, przede wszystkim dlatego, że jest on liderem zespołu oraz dlatego, że poznajemy jego prywatne życie i to on przeżywa najwięcej dylematów związanych z występem grupy na dożynkach. I choć kreacje aktorskie w tym spektaklu, zostały nakreślone przysłowiową grubą krechą, to jednak gra Jacka Wojciechowskiego jest bardzo dobrze odegraną sylwetką podstarzałego metalowca, która szybko zyskuje ufność publiczności.

Całość spektaklu opowiada losy tego demonicznego zespołu, który grając ostrą muzykę zostaje niejako przekupiony i prawie zmuszony do reprezentowania gminy na festiwalach wiejskich i dożynkach. Sprawcą tych upokarzających poczynań jest wójt (Krzysztof Górecki), przedstawiciel PSL. Ta neurotyczna postać denerwuje widza swoim specyficznym zachowaniem i niecodziennymi odruchami. Jego zachowanie jest spójne ze stereotypem człowieka uwikłanego w politykę, nieustająco zmagającego się z walką o poparcie w kolejnych wyborach. Niestety kreacja aktorska stworzona przez Krzysztofa Góreckiego, razi i denerwuje. Jego wypowiedzi są nienaturalne i niepotrzebnie przedłużane, co prowadzi do znużenia. Zaskakująca jest natomiast postać Dziennikarki (Iwona Sitkowska), która w dynamiczny sposób zmienia swoją osobowość, zgrabnie żonglując przywdziewanymi maskami.

Rozpoczęły się próby do festiwali, co jest najgorszym momentem spektaklu, bo zamiast zgrabnej wartkiej akcji widz ogląda żmudne i nikomu nie potrzebne sceny tworzenia piosenek. Podczas tych długich przygotowań wykorzystywane są blackouty, aby podkreślić uciekający czas. Jest to rozwiązanie stosowane zazwyczaj w amatorskich spektaklach, natomiast zawodowcy powinni znaleźć lepsze uzasadnienie dla tego teatralnego chwytu.

Grzechy te zostają wybaczone twórcom, gdy rozpoczyna się tournée death metalowego zespołu. I tak mroczny Exterminator zmienia się w wiejską kapelę, a zamiast metalowych utworów prezentuje nam popularne przeboje. Usłyszeć możemy „Kocham cię jak Irlandię", „Takie tango" oraz inne utwory z tej półki muzycznej. Oczywiście ta zabawna metamorfoza pociąga za sobą wiele przedziwnych konsekwencji. Muzycy mają problem z odnalezieniem się w nowej formie, a publiczność to wyczuwa i dochodzi do niesnasek pomiędzy tymi grupami. Tak więc początkowo, zamiast przynieść chlubę swojej gminie, są dla niej hańbą. Następuje jednak moment, gdy zespół ulega wpływom publiczności i wtedy wszyscy wokoło są zadowoleni, oprócz samej grupy muzycznej, która powoli stacza się w otchłań popularnych zespołów.

Tak dzieje się na polu fabularnym, a publiczność zgromadzona w sali teatralnej ulega wpływom wykonywanych utworów. Od połowy spektaklu widzowie pragną wyrwać się z teatralnych foteli za sprawą muzyki, aby poddać się urokowi koncertowej atmosfery. Entuzjazm publiczności jest tak duży, że nawet kiedy na dożynkach zespół przewrotnie powraca do swojego gatunku muzycznego i wykonuje utwory death metalowe publiczność nie czuje zmieszania i zakłopotania – dobrze wprowadzona, bawi się równie wyśmienicie jak przy popularnych utworach. Tak więc cel spektaklu został osiągnięty: publiczność przełamuje myślowe stereotypy i uczy cieszyć się tego rodzaju muzyką. Spektakl pokazuje, że te diabelskie stroje to nic innego jak teatralny kostium, którym posługują się tego typu muzycy, ale tym samym idea sztuki nie zostaje naruszona i przyświeca jej wciąż ten sam cel.

Fabuła przedstawienia i sceniczne zabiegi są proste i oczywiste, brak w nich innowacyjnych rozwiązań. Najważniejsze jest jednak to, że widz wynosi z przedstawienia ogromną lekcję tolerancji oraz ma poczucie mile spędzonego czasu wśród dźwięków muzyki. Jeszcze większy podziw wywołuje fakt, że sceniczny zespół ma swój rzeczywisty odpowiednik, bowiem aktorzy „Kochanowa i okolic" są częścią rockowego zespołu Kurtyna Siemiradzkiego. Grupa powstała w marcu 1997 i od tego czasu zagrała kilkaset koncertów, a za każdym razem przyjmowana jest owacyjnie.



Daria Kubisiak
Dziennik Teatralny Kraków
21 marca 2013