Norma zero

Norma zero brzmi groźnie dla kogoś, kto nie wie, że za tą nazwą nie kryje się nieróbstwo, tylko ciężka praca nad przygotowaniem spektaklu, za który dodatkowe wynagrodzenie jest skromnym, symbolicznym często dodatkiem do gołej pensji - pisze na swoim blogu Marek Weiss, dyrektor Opery Bałtyckiej w Gdańsku.

Pan Marszałek Mieczysław Struk w swoim ostatnim wywiadzie był łaskaw odnieść się do wypracowanego przeze mnie systemu wynagradzania pracowników Opery Bałtyckiej, poddając w wątpliwość jego zalety. Rozumiem, że na marszałku województwa ciąży poważna i rozległa odpowiedzialność za zróżnicowane przejawy społecznej działalności i jej wysokie koszty. Jest rzeczą naturalną, że nie może on być specjalistą w każdej dziedzinie i dokładnie orientować się w każdej podległej mu branży. Wydaje mi się jednak, że dysponuje sztabem pracowników, którzy powinni rzetelnie informować marszałka o różnych specyficznych zagadnieniach, nie uciekając się do takich na przykład opinii, że "dyrektor Weiss nie lubi sponsorów". Czuję się jednym z takich pracowników, więc pozwolę sobie przekazać kilka informacji dotyczących owego "systemu" płac, który wydaje się chybiony. Ponieważ dyskusja na ten temat przeniosła się, nie z mojej winy, na płaszczyznę medialną, proszę o wyrozumiałość, że i ja zdecydowałem się na tej płaszczyźnie składać wyjaśnienia.

Od 2011 roku, kiedy to dotacja na Operę Bałtycką wynosiła 16,4 miliona, jej wielkość zmalała w 2013 do 14,1 miliona, by znów stopniowo rosnąć do roku bieżącego, kiedy otrzymujemy od organu założycielskiego 15,4 miliona złotych, czyli wciąż o milion mniej, niż pięć lat temu. A przecież ludzi i zadań jest wciąż tyle samo. Jednak samorząd wojewódzki, na którego utrzymaniu jesteśmy, uważa, że opera jest zbyt kosztowna, w porównaniu z innymi instytucjami kultury. Nasze koszty są jednak większe nie tylko z powodu liczby 250 pracowników, ale również z powodu ich specyfiki i wysokiej specjalizacji. Jest wśród nich wielu wybitnych muzyków, których zarobki są żenująco niskie. Oprócz tego wspiera nas partner strategiczny, którym jest "Lotos". Ta pomoc pozwala zrealizować jedną premierę w roku. Drugą zapewnia pomoc miasta Gdańska. Niestety, nie uzyskaliśmy, mimo wielu starań, wsparcia ministerstwa, jakie na przykład, dzięki zaangażowaniu ministra Zdrojewskiego, otrzymuje Opera Dolnośląska. Połowa oper w Polsce jest tego poparcia pozbawiona, ale mam nadzieję, że dzięki staraniom dyrektorów tych poszkodowanych placówek, rażącą niesprawiedliwość będzie można zredukować.

Deficyt finansowy od lat powoduje, że niemożliwe są jakiekolwiek podwyżki płac. Jednocześnie Opera Bałtycka odnosi coraz większe sukcesy artystyczne i może się poszczycić udokumentowaną wysoką pozycją w rankingu 10 polskich teatrów operowych. Od wymienienia jej przez BBC jako jednej z dziewięciu najciekawszych placówek operowych w Europie, po wysyłanie jej w ramach czołówki polskich zjawisk artystycznych do Chin jako reprezentacji kultury polskiej w projekcie azjatyckim Instytutu Mickiewicza, Opera Bałtycka może się chlubić znakomitymi recenzjami i aplauzem wiernej publiczności, która nam zaufała, że każdy spektakl przygotowujemy tak starannie jak premiery. Mimo tej jakości budowanej przez lata wytężonej pracy, jesteśmy wciąż na szarym końcu oper polskich pod względem otrzymywanej dotacji. Dla pracowników jest to sygnał, że nie warto się starać.

Stworzyłem więc system, w którym zarobki są bezpośrednio związane z ilością granych spektakli. Ponieważ do każdego z nich prowadzimy liczne próby i przygotowania, zasada jest taka, że jeśli ktoś nie bierze w nich udziału, na przykład z powodu choroby, nie gra również spektakli i nie ma z tego tytułu dodatkowego wynagrodzenia. Ten związek znacznie podniósł wskaźniki zdrowotne w naszych zespołach. Na zwolnienia lekarskie idzie się u nas rzadziej niż w innych teatrach. Obniżając stopniowo normy z trzech do zera, dotarłem w tym roku do granicy możliwości poprawiania bytu moim pracownikom. Związki zażądały więc kategorycznie podwyżki do pensji podstawowej, a kiedy odmówiłem, weszły ze mną w spór zbiorowy, który trwa do dzisiaj. Ten spór w żadnym wypadku nie zaszkodził naszej merytorycznej współpracy i zespoły pracują dalej bez zakłóceń, rozumiejąc, że tylko wysoka pozycja artystyczna może być kartą przetargową we wszystkich negocjacjach finansowych.

Średni zarobek miesięczny w Operze Bałtyckiej w ciągu ostatnich trzech lat wzrósł z 3315 złotych do 3662. To się stało za sprawą mojego systemu nadnormówek i pokazuje, że w zasadzie dzieje się coraz lepiej, ale przecież tu są ludzie, którzy zarabiają nie tylko więcej, ale i mniej, niż ta średnia. Najważniejsze jest jednak to, jaka jest relacja tej średniej do średniej krajowej. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że mamy do czynienia z instytucją wysokiej jakości i specjalizacji, to każdy przyzna, że panuje u nas zawstydzająca bieda. Zdecydowałem więc, że w tym roku wszyscy dostaną 200 złotych do podstawowej pensji, żeby pochodne, a w tym nadnormówki, dały ludziom poczucie rekompensaty za wysiłek osiągnięcia tej pozycji w świecie opery, jaką Bałtycka bezsprzecznie piastuje. Mogłem to zrobić jedynie kosztem ilości spektakli, bo tylko taka oszczędność jest w operze możliwa.

Potężna dotacja, która tak bulwersuje mniejsze instytucje, w ogromnej większości idzie na koszty stałe, jak płace, utrzymanie gmachu, podatki i ZUS, który pochłania rocznie prawie jedną czwartą tej dotacji. Na działalność, czyli granie przedstawień i premiery pozostaje również około jednej czwartej. Każdy spektakl operowy kosztuje ponad 80 tysięcy, a każdy baletowy połowę tej sumy. Premiera to średnio pół miliona złotych. Łatwo więc policzyć, co się musi stać, kiedy podwyżka po doliczeniu wszystkich pochodnych kosztowała by nasz budżet 1 200 000 złotych. Na taką redukcję spektakli nie zgodził się departament kultury urzędu marszałkowskiego, zabraniając mi generować koszty, które mogłyby obciążyć mojego następcę na stanowisku dyrektora. Niefortunny protest związkowców przed urzędem Pana Marszałka był wynikiem desperacji, że obiecana podwyżka nie doszła do skutku. Czuję się za to odpowiedzialny, ale nie widzę żadnego racjonalnego rozwiązania, którego we własnym zakresie mógłbym się podjąć. Zwiększenie normy granych spektakli i danie podwyżki pod tym warunkiem, byłoby oszustwem, bo pracownicy by na tym faktycznie stracili.

Norma zero brzmi groźnie dla kogoś, kto nie wie, że za tą nazwą nie kryje się nieróbstwo, tylko ciężka praca nad przygotowaniem spektaklu, za który dodatkowe wynagrodzenie jest skromnym, symbolicznym często dodatkiem do gołej pensji.



Marek Weiss
www.operabaltycka.pl/blog
15 marca 2016