Nowojorski Festiwal Monodramu w Polsce (część II)

W poprzedniej części artykułu, poświęconej relacji z United Solo Europe, pisaliśmy o dwóch monodramach: amerykańskiego aktora Anthony'ego Nikolcheva oraz komika Marka Gindicka. Czas na kolejną gwiazdę festiwalu.

Sekrety Reginy Advento

Dla laików anonimowa, dla fanów teatru i tańca znana głównie jako aktorka Piny Bausch. Regina Advento - bo o niej mowa - pokazała swój pierwszy solowy projekt "Dreamlines" [na zdjęciu]. W Teatrze Syrena artystka wysnuła osobistą opowieść o miłości, szaleństwie i dzieciństwie w Brazylii.

Światła gasną, kurtyna idzie w górę. Na środku sceny, w przyciemnionym świetle, stoi kobieta odziana w aksamitną czerwoną suknię. Suknia od razu przykuwa uwagę widza. Materiał zsuwa się swobodnie po kolanach i zatrzymuje daleko poza ciałem aktorki - odnosi się przez to wrażenie, jakby jej postać wyłaniała się ze sceny. Jednocześnie, gdzieś z góry, dobiega nas miękki głos, który zaczyna snuć opowieść o małym domku w górach, w którym to zaproszeni muzykanci stroją swoje instrumenty i przygotowują się do występu. Ale jest to też zachęta dla nas, zaproszenie do wkroczenia w krainę magicznego bezczasu, w którym prym będą wiodły trzy żywioły: emocje, taniec i muzyka. Chwilę później rozbrzmiewają jednostajne dźwięki didgeridoo, a aktorka zaczyna się poruszać. Najpierw wykonuje powolne "ćwierćobroty" w miejscu (poły materiału zaczynają napinać się i wiotczeć razem z ciałem), potem dołącza ruchy rąk. Całość jest jakby procesem wyłaniania się magicznego świata, do którego zostaliśmy zaproszeni.

Spektakl Advento składa się z kilku scen i zbudowany jest w kompozycji klamrowej: otwiera go i kończy krótki uliryczniony monolog. Można to potraktować jako wprowadzenie do (i, jak się okaże, wyprowadzenie z) przestrzeni magicznej, w której zanurzona jest akcja. Oprócz monologu, w pierwszej i ostatniej scenie artystka tańczy w tej samej za długiej czerwonej sukni. Pozostałe fragmenty "Dreamlines" zbudowane są z tańca, krótkich monologów, opowieści oraz piosenek. Całość utrzymana jest w atmosferze intymnego spotkania, co dodatkowo potęguje fakt, że Advento często zwraca się do widzów po polsku.

O czym tańczy, opowiada i śpiewa Advento? O miłości. Pojawia się więc: miłość romantyczna (kiedy przy gitarze akustycznej śpiewa balladę do ukochanego), miłość drapieżna i sensualna (gdy tancerka przywdziewa czerwone szpilki i zaczyna uwodzącym krokiem przechadzać się po scenie jak po wybiegu) czy wreszcie miłość niespełniona (chwilę potem w taniec wkradają się gwałtowne ruchy i rozpacz, a Advento w szale zzuwa szpilki i zaczyna prawie czołgać się po scenie). Konkluzją tej ostatniej sceny jest bajka-przypowieść o miłości i szaleństwie: szaleństwo, nieopatrznie oślepiając miłość, obiecuje jej, że od teraz będzie jej wiecznym przewodnikiem. Znaczy to oczywiście tyle, że miłość jest ślepa i zawsze towarzyszy jej szaleństwo. Advento stara się pokazać miłość jako siłę zarówno potężną, jak i tajemniczą - można o niej śpiewać, nigdy jednak nie zrozumie się jej praw. Scena kończąca jest jakby ostatecznym uwolnieniem tego żywiołu - tancerka biegnie po scenie, a jej zbyt długa czerwona suknia zaczyna rozrzucać poza scenę, rozsypane w innej opowieści, białe płatki confetti.

Widzowi to wirujące w powietrzu confetti może nawet przywodzić na myśl karnawał w Rio. I skojarzenie to nie będzie mylące, ponieważ sama artystka mówi o brazylijskich inspiracjach, które kierowały nią przy pracy nad spektaklem (widać to w choreografii, scenariuszu czy ustawieniu scen). Równie ważne przy tworzeniu "Dreamlines" były także osobiste doświadczenia Advento. Chociażby jej dzieciństwo spędzone w domu babci w górach, którego reminiscencje pojawiają się w otwierającym i kończącym spektakl monologu. Zresztą całe przedstawienie jest naznaczone pewną dziecięcą naiwnością, żeby nie powiedzieć infantylnością. Emocje, które przedstawia Advento zdają się być trochę zbyt proste i jednoznaczne. Jak na opowiadanie o tym, że szaleństwo przewodzi miłości, za dużo było miłości skonwencjonalizowanej, upchanej w szufladki z podpisami, a za mało nieprzewidywalności. Świetna technicznie artystka spożytkowała swoje możliwości na urokliwe i dobre estetycznie, ale dość płaskie opowiadanie. Oczywiście miłość może być także naiwna, ale jest też nieokiełznanym żywiołem. A żywiołu tutaj zdecydowanie zabrakło.

Tegoroczna edycja United Solo Europe sprowadziła do Teatru Syrena tłumy widzów. Nie ma się co dziwić - w końcu nie tak często zdarza się, żeby znany i ceniony na świecie festiwal tworzył sobie dodatkowe miejsce w Polsce. Pozostaje mieć nadzieję, że czeka nas jeszcze wiele edycji i United Solo Europe na stałe zagości w programie corocznych wydarzeń wartych zobaczenia. Z, o ile to możliwe, jeszcze bogatszym, bardziej różnorodnym i jeszcze ciekawszym repertuarem. Do zobaczenia za rok!



Natalia Łajszczak
Mgzn.pl
24 października 2013