O człowieku, który przetwarza świat

Te obrazy są tak dobrze namalowane i tak wciągające, że nikt nie przejdzie koło nich obojętnie. Można się zachwycić, można się przestraszyć, ale to działa. Malarstwo Beksińskiego jest osobne, korzysta równie głęboko z realizmu i surrealizmu. To, co stworzył nie jest podobne do żadnego innego malarstwa. A więc od razu wie się, że to jest Beksiński. I to jest to, co mi absolutnie imponuje.

Z Jerzym Satanowskim, reżyserem spektaklu „Beksiński. Obraz bez tytułu" w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie, rozmawia AndrzejPiątek z Dziennika Teatralnego.

Co pana przywiodło do Beksińskiego?

Oczywiście, fascynacja! Zawsze byłem pod silnym wrażeniem jego malarstwa. W przeciwieństwie do zawodowych oceniaczy, uważałem i uważam je za wybitne. Mam wrażenie, że krytycy na ogół nie do końca rozumieli świat jego obrazów. Nie zauważali na przykład groteski w jego wczesnych obrazach i wszystko pakowali do jednej szuflady z napisem: Uwaga, surrealistyczny turpizm! Inni zarzucali, że to literatura i w dodatku kiczowata. Dla mnie to ani kicz, ani ilustracja. Beksiński cierpliwie wypowiadał się na temat braku treści w swoich obrazach, ale mu nie wierzono. O tym, że ma rację przekonałem się dobitnie w czasie realizacji rzeszowskiego przedstawienia, próbując zestawić te obrazy z jakimiś tekstami literackimi. To malarstwo nie asymiluje żadnej literatury, jest samowystarczalne. To raczej abstrakcjonista, ale przy swojej technicznej doskonałości, szukał zadań trudniejszych niż tylko mieszanie kolorów. Potrzebował rekwizytów na których można szkolić warsztat. A był rzemieślnikiem absolutnie doskonałym! Ale to są takie moje prywatne dywagacje odbiorcy.

A jako artysty?

Przyjechałem do rzeszowskiego teatru na zaproszenie dyrektora Jana Nowary. To on wymyślił, że tu w Rzeszowie, w teatrze położonym najbliżej muzeum w Sanoku, warto by było zrobić coś wokół Beksińskiego.

Czyli pan się z tym nie nosił wcześniej?

Nie, nie, ja nawet wręcz uważałem, że taka rzecz w teatrze w ogóle nie jest możliwa! Jak zrobić przedstawienie o Beksińskim żeby go nie spłycić? Żeby nie narzucić własnego widzenia, nie narzucić siebie! To dla mnie był wielomiesięczny problem, z którego zwierzałem się Nowarze i kilkakrotnie chciałem uciec od tego projektu. Ale wreszcie oswoiłem się z myślą, że to jednak zrobię. Niemniej co to jest, jaka jest to forma teatru, na to nie umiem odpowiedzieć. Bo ona jest z mojego punktu widzenia prototypem, czymś czego nigdy nie robiłem.

Nigdy nie widział pan przedstawienia, które jest o malarstwie?

Widywałem przedstawienia wysnute z malarstwa, ale to jest zupełnie inna bajka. Kiedyś z Zofią Wierchowicz robiłem takiego Szekspira według Boscha, ale tam był tekst „Tymona Ateńczyka" i chodziło tylko o scenografie. Tu wszystko chciałem podporządkować Beksińskiemu i w żadnym wypadku nie chciałem zrobić teatru rodzajowego, opowieści o życiu i śmierci rodziny Beksińskich, raczej chciałem zrobić taki esej o malarstwie, z Beksińskim w tle. Pomógł mi Jan Wołek pisząc kilka tekstów o malarstwie, a zna się na rzeczy, bo jest poetą i malarzem. W sumie mamy na scenie taki tygiel złożony z obrazów, muzyki, poezji, śpiewu, ruchu scenicznego i albo coś zapłonie, albo nie zapłonie! Ale to jest w teatrze normalne, nie trzeba tego uznawać za coś zupełnie wyjątkowego.

Zwłaszcza, że każdy spektakl jest niepowtarzalny. A co pana motywowało przez cały czas? Czy chęć wyrażenia swojego stosunku do Beksińskiego?

Nie, to jest, jak już wspomniałem esej o malarstwie, a w zasadzie bardziej o artyście, który próbuję zmagać się z losem. I to już nie dotyczy ściśle moich poglądów na Beksińskiego, na jego malarstwo, życie, tylko to jest to co mnie już osobiście dotyka choćby z tego tytułu, że też w jakimś sensie jestem artystą z podobnymi problemami.

Do czego sprowadza się istota artyzmu?

W wypadku malarza to talent i ręka, czyli warsztat. Te obrazy są tak dobrze namalowane i tak wciągające, że nikt nie przejdzie koło nich obojętnie. Można się zachwycić, można się przestraszyć, ale to działa. Malarstwo Beksińskiego jest osobne, korzysta równie głęboko z realizmu i surrealizmu. To, co stworzył nie jest podobne do żadnego innego malarstwa. A więc od razu wie się, że to jest Beksiński. I to jest to, co mi absolutnie imponuje.

Co sprawiało największą trudność w przenoszeniu tych myśli na scenę?

Nasz spektakl, to jest połączenie zupełnie różnych bytów. Mamy muzykę i obrazy Beksińskiego. Mamy też poezje, piosenki, mamy jego zapiski. Mamy wyrażony pantomimicznie obraz jego życia rodzinnego. Należało to ułożyć w jakiś rytm żeby nie było nudne. Pokazujemy człowieka, który obsesyjnie rejestruje cale swoje życie. Używa kamery, aparatu fotograficznego, nagrywa swoje przemyślenia na taśmę. Pisze listy, posługuje się setkami technicznych urządzeń! Być może chce w tym nadmiarze utopić swoje lęki. Nie było łatwo to wszystko połączyć razem.

A nazwa, „Obraz bez tytułu"?

Beksiński nie tytułował swoich obrazów. Tak wiec tytuł spektaklu jest wywiedziony z Beksińskiego. On uważał, że nazwa narzuca temat i redukuje kosmos. Zostaje tylko etykieta.

To jest spektakl o Beksińskim, czy Beksiński jest pretekstem do powiedzenia czegoś o artyście?

Jedno i drugie. Był człowiekiem utalentowanym, mądrym, ciekawym, dowcipnym, oczytanym, a jednocześnie neurotycznym, zagubionym i chyba pod koniec życia bardzo samotnym. Całe życie dobijał się do sensu, a to na pewno cecha prawdziwych artystów. To jest spektakl o człowieku, który przetwarza świat. A są ludzie, którzy w ogóle nie zastanawiają się nad niczym i niczego nie tworzą.



Andrzej Piątek
Dziennik Teatralny Rzeszów
2 czerwca 2016
Portrety
Jerzy Satanowski