Panienki/W trumienki!

Stanisław Radwan w reżyserskim debiucie uderza purnonsensem w sarmackie mity. Parodia kultury staropolskiej? A dlaczego nie?

70-letni kompozytor, legenda Starego Teatru postanowił zadebiutować jako reżyser w ramach projektu "Re_wizje sarmackie". Bo miał taki kaprys. Bo postanowił zażartować z siebie i przyjaciół aktorów, bo potrzebował scenicznego pretekstu dla kilku swoich nowych muzycznych pomysłów. Reżyseria nie jest w końcu najtrudniejszym zawodem na świecie. Wajda twierdzi, że wystarczy dobra obsada sama zrobi przedstawienie, Litwin Nekrosius dodaje, że to tak proste jak naprawianie stołka, żeby się nie kolebał. Jedną nogę się spiłowuje, pod drugą podkłada papierek. I gotowe. Podejrzewam, że doświadczenie teatralne Radwana również podpowiada, że im prościej, tym lepiej.

W jego "Rzeczpospolitej Babińskiej" najważniejszy jest stół. Solidny i odpowiednio długi, tak żeby się wszyscy przy nimi zmieścili i żeby się godnie za nim siedziało. A potem przychodzą aktorzy. Żadne tam postaci - po prostu przyjaciele ze Starego Teatru. Segda, Bielska, Romanowski, Kosowski, Brzyski... Ubrani współcześnie, eleganccy, mili, swobodni, sympatyczni. Bo nie na heroiczny bój o ludzkość tu przyszli, ale na pogawędkę. Radwan wymyśla niezobowiązującą sytuację - może to spotkanie literatów erudytów, może nieformalny panel dyskusyjny o złotym wieku. Z boku sceny przygrywa im zespół muzyczny. Zaczyna się licytacja na opowieści, pojedynki na facecje, zmaganie z językiem, frazą, szukanie puenty i sensu staropolskich anegdot.

Scenariusz tego muzyczno-teatralnego jammingu opiera się na zderzeniu tekstów powstałych w kręgu "Rzeczpospolitej Babińskiej", szesnasto- i siedemnastowiecznego antypaństwa, konfraterii szlacheckiej pod wodzą Pszonków i Kaszewskich, która w podlubelskiej wsi debatowała o absurdzie, rozdawała fikcyjne urzędy i zatracała się w biesiadowaniu. Mimo że regulamin Babińca zobowiązywał do picia może nie na umór, ale na pewno tęgiego, bo kto ma mocną głowę, ten i żart celny wypowie, aktorzy Starego Teatru przynajmniej przy widzach z gąsiorków nie pociągają. Oni upijają się sarmacką frazą, smakują miody biesiadnych facecji. Purnonsens "Rzeczpospolitej Babińskiej" nie jest radykalny ani bluźnierczy. Ot, zaczepią bracia Sarmaci szlacheckie fobie i przesądy, dostanie się też mieszczanom i klerowi. Białogłowy drwią z mężów srogich, a głupich, mężowie z niewieściej przemyślności. Słuchamy parodii kazań i naukowych uniwersyteckich wywodów. Ktoś nałże o fantastycznej podróży, inny o uczcie z komara.

Najlepszym pomysłem Radwana było zderzenie tych ich uciesznych historyjek z wierszowanym moralizowaniem księdza Baki. Zza kulis wyskakuje oto dziarska czwórka młodych aktorów Anny - Gorajska i Stela, Wiktor Loga-Skarczewski i Krzysztof Wiszczek. I z prawdziwym wykopem wykonuje kilka frapujących hipho-powym rytmem piosenek. Poezja ks. Baki skojarzona z rapem daje, jak tłumaczy sam kompozytor, gatunek zwany rypem. Egzystencjalno-eschatologiczne wyliczanki ("Panienki/W trumienki!") przywołują sarmackie memento mori, podkreślone jeszcze finałowym wierszem Miłosza imitującym styl osiemnastowiecznego poety. "Otchłań czeka" - oświadczają wszyscy aktorzy równo z ostatnim akordem przedstawienia, patrząc na widzów znacząco. I jest tak, jakby sarmacki śmiech wpadał w tę otchłań razem z nami. Śmierć jest potężniejsza niż żart, biesiada, nawet muzyka. Ale zawsze lepiej mieć je ze sobą w otchłani.
(mi)



Łukasz Drewniak
Dziennik
30 maja 2009