Powinni dać instytucjom żyć...

Wysokiej rangi polityk powiedział, że nigdy nie był w teatrze. Miał teatr pod sobą. Tacy fachowcy później biorą się za inny teatr, zapowiadając, że teraz będzie dobry dyrektor. Mamy prawo ufać, że to hucpa. Instytucję buduje się latami, a można ją zepsuć w parę miesięcy. Takich przykładów, nie tylko w kulturze, jest mnóstwo — mówi Janusz Opryński. Sam stawia na wierność sztuce. Po jubileuszu 40-lecia pracy artystycznej świętuje ćwierć wieku jednego z najważniejszych festiwali teatralnych w Polsce - Konfrontacji Teatralnych. Festiwal, po raz 25., wystartował w Lublinie.

O 25. Konfrontacjach Teatralnych i polityce kulturalnej - Janusz Opryński w rozmowie z Dawidem Dudko.

- W Lublinie po raz 25. rozpoczęły się Konfrontacje Teatralne. Festiwal jako jeden z pierwszych dawał Polakom możliwość oglądania międzynarodowych przedstawień, często w nieteatralnych przestrzeniach
- Mieliśmy jeden faks, jeden komputer... Te początki były takie trochę pionierskie — wspomina Janusz Opryński, dyrektor artystyczny festiwalu, który stworzył go razem z innymi, teatralnymi legendami Lubelszczyzny - Włodzimierzem Staniewskim i Leszkiem Mądzikiem
- W rozmowie pojawia się m.in. temat pandemii koronawirusa, która zmusiła organizatorów do zmiany planów. Tegoroczne hasło festiwalu to: „Czas krytyczny / Kairos. Niemożliwe się zdarza"
- Wesela można było robić, a teatru nie. Jesteśmy groźniejsi od wesel? — pyta Opryński
- Nawiązuje też do głośnych zmian na stanowiskach dyrektorskich, m.in. w Lublinie. Sam od lat z sukcesem kieruje Teatrem Provisorium i lubelskim Centrum Kultury. — Do teatru, jak wszędzie, wkrada się polityka. Jest to straszne — kwituje

Rozmawiamy po pierwszym pokazie festiwalowym "Mistrza i Małgorzaty".

Dawid Dudko: Panie Januszu, 25 lat minęło jak jeden dzień?

Janusz Opryński*: [śmiech] Szybko mija... Choć to przecież już ćwierć wieku! Niedawno obchodziłem 40-lecie pracy artystycznej, teraz 25 lat festiwalu. W pewnym wieku jeden jubileusz goni drugi.

Czasy były trudne, więc prosiliśmy gości o dostosowywanie roszczeń finansowych. Jestem dumny z tego festiwalu

25 lat temu w gronie takich artystów jak Leszek Mądzik i Włodek Staniewski postanowiliśmy reaktywować festiwal Konfrontacji Młodego Teatru, który był wydarzeniem alternatywno-studenckim. Na początku byliśmy zmiennymi komisarzami - ja zaczynałem, potem Włodek i Leszek. W końcu ja zostałem.

Zmieniali się też kuratorzy. Teraz mamy kolejną edycję, którą kuratoruje Agnieszka Lubomira-Piotrowska, a jeśli ona, to teatry z Rosji, bo to przecież wybitna tłumaczka literatury rosyjskiej. Obok niej są Łukasz Drewniak i Wojtek Majcherek. Razem dotrwaliśmy do niespodziewanego czasu. Miało być inaczej, mieliśmy mieć hasło: „Światłocienie zła". Ponieważ zdarzyło się to, co się zdarzyło, nazwaliśmy tę edycję „Czas krytyczny / Kairos. Niemożliwe się zdarza". Kairos przyszło z dwóch źródeł – Cezary Wodziński, z którym współpracowałem, napisał tom esejów pod takim tytułem. W tym roku przypomniał to słowo też prof. Jerzy Hausner, który mówił o kulturze i o biznesie, że jest to czas krytyczny, w którym można dużo rzeczy przemyśleć. A „niemożliwe się zdarza" za Slavojem Žižekiem i jego książką „Żądanie niemożliwego". I tak nam się to jakoś złożyło, że te słowa w jakiś sposób odzwierciedlają nasz tegoroczny festiwal.

Festiwal, który udało się zorganizować pomimo pandemii.

Przyznam, że trochę byliśmy zawiedzeni. Wesela można było robić, a teatru nie. Jesteśmy groźniejsi od wesel? Chyba nie. Ale mam nadzieję, że to odmrożenie teatru już nastąpiło. Mamy wielki głód grania.

Jak pan sobie radził w czasie lockdownu?

Spędziłem go w „Czarodziejskiej górze". Efektem jest adaptacja, którą napisałem. Może pod koniec festiwalu puścimy zapis czytany. Ten tekst jakoś do mnie przyszedł. To jedna z książek, które, nieżyjąca już niestety, Maria Janion nazywała formującymi. Może w przyszłym roku uda mi się zrealizować „Czarodziejską górę" z czasu pandemii.

Na przyszłe Konfrontacje.

Może.

Pomysł stworzenia Konfrontacji Teatralnych to był impuls?

Wywodzę się z teatru alternatywnego, teatru społecznego. Ciągle miałem przeświadczenie, że człowiek, oprócz tworzenia, powinien robić coś jeszcze, działać. I ja, i Włodek Staniewski i Leszek Mądzik uprawialiśmy teatr, który sporo jeździł po świecie, po Polsce. Tam zawiązywały się jakieś przyjaźnie – teatry z Niemiec, z Izraela, z Belgii. Bardzo chcieli grać w Polsce. Czasy były trudne, więc prosiliśmy gości o dostosowywanie roszczeń finansowych. Jestem dumny z tego festiwalu, bo to pierwsza taka międzynarodowa impreza. Pamiętam, mięliśmy jeden faks, jeden komputer... Te początki były takie trochę pionierskie. Graliśmy w przestrzeniach absolutnie nieteatralnych, adaptowaliśmy te przestrzenie. Dzisiaj to jest normalne.

Wtedy było odkrywcze.

To prawda. Teraz z kolei miałem okazję zrobić teatr na dziedzińcu Zamku, gdzie wystawiliśmy „Mistrza i Małgorzatę" - spektakl, który zrobiłem w Teatrze Kochanowskiego w Opolu. Zagraliśmy co prawda tylko raz, bo pogoda nas przegoniła. Przedstawienie zrealizowaliśmy z mistrzami sztuki cyrkowej, z niezwykłą, absolutnie poetycką szarfiarką, która leciała nad Lublinem przy wielkim aplauzie widowni.

Widowni szczególnej, bo już przyzwyczajonej do takich nieoczywistych przestrzeni. Wychowanej, również przez pana, na „wędrującym" teatrze.

Ostatnimi laty w Lublinie jesteśmy bogaci w przestrzenie przygotowane do przyjmowania przeróżnych zjawisk teatralnych – dzięki funduszom europejskim i nasze Centrum Kultury jest odbudowane, i Teatr Stary. Stworzyliśmy też wierną publiczność. Proszę sobie wyobrazić, że teraz będziemy grali „Biesy", na które ludzie kupili bilety w marcu, nie zwracali ich, zaufali nam! Ostatnio były prowadzone bardzo ciekawe ankiety, w których Lublinianie wskazali chodzenie do teatru jako drugą najważniejszą dla siebie rzecz. Piwo było trzecie [śmiech].

Gdyby mieli wskazać jedną, najważniejszą rzecz w programie festiwalu, na pewno byłoby im trudniej. Dużo tytułów i świetnej literatury, w tym pana trylogia rosyjska.

Tłumaczę się, dlaczego jest taka nadreprezentacja moich spektakli - „Mistrz i Małgorzata", „Biesy" i „Wszystko płynie". To są trzy głosy z Rosji, z jakiegoś obszaru zła. Literatura, którą uwielbiam, która może być wielką, wielką inspiracją. „Wszystko płynie" - ostatnia powieść Wasilija Grossmana. Historia Jana, człowieka, który wychodzi po 20 latach w Łagrach i spędza noc z Anną, która opowiada mu o wielkim głodzie na Ukrainie. Eliza Borowska, grająca razem ze Sławomirem Grzymkowskim, dostała Nagrodę im. Zelwerowicza za rolę sezonu. Wczoraj też dokonaliśmy rejestracji filmowej tego spektaklu. Ale będziemy go grali na żywo. Zapraszam.

Obok tych trzech spektakli kuratorzy wymyślili „I co teraz", czyli cztery premierowe - jak to nazwali „postpandemiczne" - spektakle o nadziei. Czworo twórców: Anna Gryszkówna, Marcin Liber, Maciej Gorczyński, Jan Hussakowski. Dostaną te same warunki do pracy i niewielkie fundusze. Mamy w jakiś sposób podzielić się naszymi refleksjami o czasie pandemii. Bardzo jestem tego projektu ciekawy. Poza tym, jest projekt Evy Rysovej, która przez kilka dni w „Wyliczance" będzie pokazywała naturę teatru, jego kruchość. I Łukasz Witt Michałowski. Opowie o człowieku, o którego istnieniu sam wcześniej nie wiedziałem. Ludwik Margules jest wymieniany w Meksyku jako wybitny reformator teatru obok Grotowskiego czy Kantora. Do tego oczywiście Paweł Passini i Artur Pałyga ze spektaklem dyplomowym Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu. Będą też filmy, za które odpowiedzialna jest Barbara Sawicka, producentka naszego festiwalu.

I spotkania.

Jedziemy do prof. Hausnera, nagrywamy film. Być może te dwie przestrzenie - kultura i biznes - jak mówi prof. Hausner, mogą świadczyć dla siebie pewne usługi. Wyobraźnia artystyczna stawia niejednokrotnie obok siebie rzeczy bardzo odległe. To bardzo uczące dla wszystkich. Z wyobraźni artystycznej można czerpać dla swoich dziedzin. W Wolnej Strefie Przemysłowej Felin, w jednym z zakładów, gdzie produkuje się różne profile aluminiowe, będą dyskutowali: prof. Piotr Augustyniak, Andrzej Leder i Janusz Palikot. Odniosą się do refleksji Hausnerowskich.

Pokazujemy, że Konfrontacje to nie tylko teatr, to też rozmowa... W naszej przestrzeni społecznej jest bardzo mało dialogu, nie słyszymy się, nie chcemy słyszeć drugiej strony

Pokazujemy, że Konfrontacje to nie tylko teatr, to też rozmowa, w której wybitni ludzie potrafią pokazywać, nawet w jakichś sporach, jak się powinno dialogować. W naszej przestrzeni społecznej jest bardzo mało dialogu, nie słyszymy się, nie chcemy słyszeć drugiej strony. Przecież cała fantastyczna literatura i teatr stoją dialogiem. Chciałbym, żeby nasze rozmowy kończyły się słówkiem „nie wiem". Wolę to „nie wiem", bo ono jest mniej groźne. Po 25 latach Konfrontacji i po ponad 40 latach pracy w teatrze mogę powiedzieć, że doszedłem do tego, że boję się wiedzieć. To może być groźne dla innych ludzi. Moja wiedza może kogoś zniszczyć, może zabierać komuś wolność, żądając dla siebie wolności, mogę zabierać ją komuś.

A to dobrze, gdy bardzo bieżące sprawy społeczno-polityczne stają się podstawą teatru?

Myślę, że tak. Sam zaczynałem od takiego bardzo bieżącego teatru. Każdy powinien mieć swoje miejsce w teatrze. Niech będzie teatr, który reaguje społecznie, niech będzie teatr środka, niech będzie teatr oparty na wielkiej literaturze i niech będzie teatr, który przepisuje wielką literaturę. Sam jestem fanem seriali. Taka „Sukcesja" to przecież „Król Lear"! Jeżeli tak umiemy przepisywać, to jestem tylko pełen zazdrości.

Niektórzy mówią, że polityka dosłownie wkroczyła do jednego z najważniejszych, obok Centrum Kultury czy Teatru Provisorium, lubelskich teatrów - do Teatru im. Juliusza Osterwy. Powołanie na dyrektora Redbada Klynstry w miejsce bronionej przez zespół i krytyków Doroty Ignatjew, jest nazywane decyzją polityczną.

To dziwne konkursy i szukanie dyrektorów w sposób niby demokratyczny, choć wszyscy wiemy, że nie jest demokratyczny. Zabiera się dyrektorowi teatr, gdy jest dopiero w połowie realizacji, zaczyna coś i nie może skończyć. Chciałbym żyć w państwie, gdzie, jeśli zmienia się jakaś formacja polityczna, to nie zmieniają się ludzie na dole - samorządy, osoby pracujące w kulturze. Powinni dać instytucjom żyć, a nie obsadzać je swoimi ludźmi – politycznie giętkimi. Do teatru, jak wszędzie, wkrada się polityka. Jest to straszne.

Chciałbym żyć w państwie, gdzie, jeśli zmienia się jakaś formacja polityczna, to nie zmieniają się ludzie na dole

Wysokiej rangi polityk powiedział, że nigdy nie był w teatrze. Miał teatr pod sobą. Tacy fachowcy później biorą się za inny teatr, zapowiadając, że teraz będzie dobry dyrektor. Mamy prawo ufać, że to hucpa. Instytucję buduje się latami, a można ją zepsuć w parę miesięcy. Takich przykładów, nie tylko w kulturze, jest mnóstwo.

To jest czas, w którym, jak mówi Žižek, powinniśmy przemyśleć świat od nowa, w jaki sposób będziemy w stanie go podzielić bardziej sprawiedliwie, czy dalej będziemy chcieli kopać rów pomiędzy bogatymi i biednymi. Słuchałem wykładów Zygmunta Baumana, który mówił, że złe tendencje można odwrócić. Wierzę w to, bo inaczej nie miałbym w ogóle nadziei na pracę.

Jedno wspomnienie z historii Konfrontacji, które jest z panem do dziś?

Niezwykle wspominam Teatr Litewski. Dzięki Łukaszowi Drewniakowi mogliśmy ich gościć. To była dla mnie szczególna edycja.

Pozostaje mi zapytać: i co teraz?

Będziemy próbować przejść dalej. Z jubileuszem zawsze przychodzi refleksja: czy to już nie koniec? Ale jeszcze spróbujemy.

W takim razie 100 lat dla festiwalu!

[śmiech] Może to za dużo?

__

*Janusz Opryński - reżyser, menadżer kultury, autor adaptacji, dyrektor artystyczny festiwalu Konfrontacje Teatralne i zastępca dyrektora Centrum Kultury w Lublinie. Kieruje jednym z najważniejszych teatrów alternatywnych w Polsce - Teatrem Provisorium. Współpracował z wieloma scenami w Polsce, m.in. Teatrem Ósmego Dnia, Teatrem Dramatycznym, Teatrem Soho czy Teatrem im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Laureat prestiżowych nagród, m.in. Nagrody im. Konrada Swinarskiego czy Złotego Medalu "Zasłużony Kulturze – Gloria Artis". Z festiwalem Konfrontacje Teatralne związany niezmiennie od samego początku.



Dawid Dudko
Onet.Kultura
1 października 2020
Portrety
Janusz Opryński