Premiera w Teatrze Muzycznym

Po sukcesie "Traviaty", wystawionej w listopadzie ubiegłego roku w hali Globus dla kilku tysięcy widzów, Teatr Muzyczny w Lublinie przygotował premierę kolejnej opery - tym razem w wersji kameralnej.

"Mały czarodziejski flet" jest adaptacją dzieła Wolfganga Amadeusza Mozarta, dokonaną przez Krystynę Meisner na podstawie przekładu Zdzisława Hierowskiego i Włodzimierza Ormickiego. W oryginale autorem libretta był Emanuel Schikaneder, który napisał je na podstawie baśni niemieckiego poety Christopha Martina Wielanda "Lulu czyli Flet czarodziejski". Do baśniowej opowieści Mozart dodał wątki wolnomularskie - czemu zresztą Schikaneder ochoczo przyklasnął, wszak obaj należeli do loży masońskiej - i tak "Czarodziejski flet" stał się (w szczególności dla wtajemniczonych) przypowieścią o przesłaniu zgoła metafizycznym.

Na szczęście nad wszystkim panowała muzyka genialnego salzburczyka, i choć w partyturze "Die Zauberflöte" sporo jest odniesień do symboli masońskich, jednak dla współczesnego widza nie ma to specjalnego znaczenia. Tym bardziej nie obchodzi to dzieci, a właśnie do nich skierowana jest najnowsza premiera Teatru Muzycznego.

Reżyser Andrzej Gałła i sprawujący kierownictwo muzyczne Andrzej Knap dokonali skrótów w partyturze, co pozwoliło zamknąć spektakl w rozsądnych ramach czasowych - dwuaktowy spektakl (z przerwą) trwa około dwóch godzin. Zachowano to, co najważniejsze - a więc Uwerturę oraz - po części - kluczowe arie i duety głównych bohaterów. Scenografię ograniczono do minimum, wzbogacając efekty wizualne przy pomocy świateł; postacie mają bajkowe kostiumy, które w zupełności wystarczają do pobudzenia wyobraźni młodego widza.

Sam reżyser przyznaje, że praca nad spektaklem trwała bardzo krótko, i niestety dało się to odczuć. Na pewno więcej prób przydałoby się orkiestrze. Już w Uwerturze niemiło zazgrzytało zarówno jeśli chodzi o precyzję wykonania, jak i intonację. Tym bardziej szkoda, że zespół zdążył już przyzwyczaić melomanów do wykonań dużo wyższej jakości. 

Jeśli chodzi o śpiewaków, to w większości dobrze sprostali niełatwemu zadaniu, jakie postawił przed nimi reżyser: w tym spektaklu sporo było kwestii mówionych, niektóre postacie miały do zagrania wcale niełatwe zadania aktorskie, zaś sama muzyka Mozarta - choć słucha się jej z przyjemnością i wydaje się szalenie prosta, w rzeczywistości wymaga od wykonawców ogromnego wysiłku. 

Spektakl rozpoczyna się w scenerii Parku Jurajskiego, której całą niemal przestrzeń wypełnia animowany przez trzech aktorów Dinozaur. Zwierzę ginie pod ostrzami grotów Trzech Kobiet w Czerni (Malina Kęsicka, Katarzyna Kulszew i Małgorzata Wierzbicka), zaś do pozostającego na scenie w stanie omdlenia księcia Tamino (Tomasz Janczak) dołącza wkrótce ptasznik Papageno (Andrzej Witlewski). Już po chwili rozlega się jedna z najbardziej znanych arii - Der Vogelfänger bin ich ja, zaśpiewana oczywiście po polsku. 

Obsadzenie w roli beztroskiego i wesołego Papagena Andrzeja Witlewskiego okazało się pomysłem trafionym pod każdym względem. W lubelskiej inscenizacji opery Mozarta stał się on postacią, wokół której koncentruje się cała akcja. Dzieci natychmiast polubiły kolorowego wesołka poruszającego się po scenie tanecznym krokiem, dialogowały z nim i uspokajały w niebezpieczeństwie - na przykład kiedy bał się, że zjedzą go lwy, wołały głośno "nie zjedzą cię!". Nie tylko aktorsko, ale także głosowo Andrzej Witlewski zasługuje na uznanie; warto także dodać, że wszystkie jego kwestie - zarówno mówione jak i śpiewane były jednakowo dobrze słyszalne, co niestety nie było regułą w tym spektaklu.

Drugą postacią, która wywołała sympatię wśród najmłodszych, był Monostatos. Jarosław Cisowski nadał swojemu bohaterowi tyle uroku i zagrał tak dynamicznie, że choć w zamyśle miał być to "ohydny" Murzyn, jednak jego każde pojawienie się na scenie wywoływało raczej zaciekawienie niż przestrach. 

Oczywiście do plejady postaci charakterystycznych należą także Królowa Nocy - Karolina Gorgol-Zaborniak i Król Słońca Sarastro - Grzegorz Szostak. Znakomicie skontrastowani (ona - srebrno czarna, on - w złotych szatach i w butach na 40-centymetrowych koturnach) roztaczali wokół siebie odpowiednią aurę. Nie tylko wyglądem ale i rodzajem głosu kreowali dwa różne światy: przeszywającego mrozem królestwa nocy i bezpiecznego, ciepłego promieniami słonecznymi królestwa dnia. Debiutująca w roli Królowej Nocy, obdarzona kryształowym głosem Karolina Gorgol-Zaborniak zebrała duże brawa za obie arie (pierwsza wykonana w całości, druga skrócona, ale z zachowaniem bardziej znanej części). 

Świetnie zagrała swoją rolę Małgorzata Rapa - zwłaszcza jako pierwsze wcielenie Papageny. 

Najbardziej stonowane postacie spektaklu przypadły w udziale Dorocie Laskowieckiej (córka Królowej Nocy Pamina) i Tomaszowi Janczakowi (książę Tamino). Od początku do końca dobrzy, szlachetni i odważni, pozostają nieco w cieniu innych bohaterów, ale czyż nie tak jest w życiu, że zwracamy uwagę przede wszystkim na wesołków i awanturników?



Dorota Gonet, Polskie Radio Lublin
Gazeta Wyborcza Lublin
2 czerwca 2009