Proces – Pia Partum

Sądzę, że Józef K. jest „everymanem", personifikacją problemów, który każdy z nas ma. Zresztą Bruno Schulz – tłumacz, sam napisał, że pod słowo „proces" można podstawić właściwie wszystko, na przykład chorobę. Coś, pod wpływem czego człowiek nagle zmienia wszystko, porzuca swoje dotychczasowe życie. W tym sensie każdy z nas, faktycznie, jest Józefem K. Lub może nim być. Ale może w dowolnym momencie, jak mówi ksiądz w książce, z tego procesu się wycofać.

Z Pią Partum, reżyserką "Procesu" w Operze na Zamku w Szczecinie, rozmawia Magdalena Jagiełło-Kmieciak.

Magdalena Jagiełło-Kmieciak: - Zacznijmy od książki. Pani wrażenia na temat „Procesu" Franza Kafki? Bo jest książka nasycona wieloma warstwami.

Pia Partum: - Gdy przygotowywałam się do tej realizacji, a których rzeczywiście nie wyłapałam wcześniej, po pierwsze uderzyły mnie daty. Akcja rozpoczyna się w dniu 30. urodzin Józefa K. i kończy się dokładnie po roku. Ten punkt połączył mi się z rozdziałem książki, rozgrywającym się w katedrze. Ksiądz tłumaczy Józefowi K. wprost, że proces, który się wobec niego toczy, jest procesem absolutnie indywidualnym, z którego, jeśli naprawdę chce, może zrezygnować. Wyciągnęłam wniosek, że to jest proces, który Józef K. wytacza sobie sam. W dniu okrągłych urodzin, na jakimś życiowym zakręcie, zaczyna analizować swoje życie, swoje „ja". Ten proces go coraz bardziej pożera, ale Józef K. nie wycofuje się z niego do samego końca, choć mógłby. I takie ujęcie zainteresowało mnie bardziej niż takie, jakiego uczyliśmy się wszyscy w szkołach – że ten proces zostaje wytoczony przez kogoś niewinnemu człowiekowi, że istnieje jakiś opresyjny zewnętrzny system: polityczny, społeczny, korporacje, wszelkiego rodzaju „–izmy". Przed taką interpretacją się nie ucieknie, bo ona jest silnie w nas zakorzeniona przez siłę lektury szkolnej. Kolejna rzecz, która mnie zainteresowała, to fakt, że nauczono nas postrzegać Józefa K. jako typowo biednego urzędnika, gryzipiórka, który pracuje gdzieś tam w kanciapce czy pensjonaciku. A on jest menadżerem banku. To nie jest ktoś z dołu machiny urzędniczej. Co więcej – Józef K. jest zapraszany przez dyrektora banku na wspólne weekendy na jacht. To przedstawia Józefa K. w zupełnie innym świetle. On jest tak naprawdę człowiekiem inteligentnym, świetnie wykształconym, dobrze zarabiającym, i z jakichś względów przestaje w tym życiu uczestniczyć. I robi to dobrowolnie. To są punkty startowe do naszej interpretacji i takie, które mogą posłużyć do zidentyfikowania się z Józefem. Bo każdy ma swoje zakręty życiowe i każdy w pewnym momencie stwierdza, że wszystko jest pozbawione sensu.

Na co libretto kładzie nacisk? Książka to kopalnia interpretacji.

- To proces, który człowiek wytacza sam sobie, stwierdzając w pewnym momencie, że dotychczasowe życie, które z zewnątrz, z punktu widzenia sukcesu zawodowego, społecznego jest spełnione, a dla niego samego wszystko okazuje się „nie takie" z różnych powodów. On sam czuje się winny, jego życie wydaje mu się bezsensowne, porzuca pracę, która jest doskonała, zatapia się w sobie, staje się coraz bardziej introwertyczny. Odłącza się od rzeczywistości, ona go mierzi – jest czasem wulgarna, czasem przytłaczająca. Sam sobie wydaje się nieciekawy i ta machina coraz bardziej się nakręca. Józef K. zaczyna coraz bardziej wpadać w stany obsesyjne, wszyscy wydają mu się podejrzani, osądzają go. Przegląda się w rzeczywistości jak w lustrze i wyciąga negatywne wnioski. Coraz bardziej pozwala machinie się toczyć, godzi się na nią i nie stara się wrócić do normalnego życia. Józef K. sam uznaje się winnym.

Czyli każdy z nas może nim być?

- Sądzę, że Józef K. jest „everymanem", personifikacją problemów, który każdy z nas ma. Zresztą Bruno Schulz – tłumacz, sam napisał, że pod słowo „proces" można podstawić właściwie wszystko, na przykład chorobę. Coś, pod wpływem czego człowiek nagle zmienia wszystko, porzuca swoje dotychczasowe życie. W tym sensie każdy z nas, faktycznie, jest Józefem K. Lub może nim być. Ale może w dowolnym momencie, jak mówi ksiądz w książce, z tego procesu się wycofać. Ale niektórzy tego nie robią, idą na sam dół, aż sami siebie zjedzą i osądzą.

Jednak zawsze czytając książkę gdzieś z tyłu głowy mieliśmy totalitaryzm, odniesienia polityczne. W Pani interpretacji trzeba po prostu spojrzeć w lustro?

- Właśnie taka interpretacja jest dla mnie ciekawa, bo każdy niezależnie od wieku, poglądów może się z Józefem K. zidentyfikować. Wszystkie inne interpretacje, z którymi ja się oczywiście zgadzam, czyli machina niszcząca Józefa K. czy nas, okrutna administracja są jak najbardziej uprawnione, ale i najłatwiejsze. Są w historii różne momenty sprzyjające takiej, a nie innej interpretacji. Ale mnie nigdy nie pociągały tematy, które doraźnie łączyły się z sytuacją polityczną. Nie chciałabym tak tego pokazać w teatrze, bo nie byłoby w tym niczego nowego, żadnej refleksji byśmy ze spektaklu nie wynieśli.

Jak wierne książce jest libretto opery?

- Bardzo. Jestem pełna podziwu nad takim zrobieniem skrótów, żeby niczego z powieści nie stracić. Tu nic nie jest dodane ani zmienione, nic nie jest dopisane czy kompletnie zmienione. Tak naprawdę dla tych, którzy książki nie czytali, to jest niezły bryk. (śmiech)

„Myślę o swoich kameralnych operach jak o bombach neutronowych – małe, ale z potężną siłą rażenia"– mówi Philip Glass. Czy Panią ta opera też potężnie uderzyła?

- Jak najbardziej. To jest świetny utwór. Każdy, kto zna muzykę Glassa, wie, czego się spodziewać, idąc na tę operę, ale rzeczywiście jest ona, jak powiedział kompozytor – bombą.

Philip Glass i Christopher Hampton – duet doskonały?

- Myślę, że świetny. W operze wspaniale wszystko ze sobą współgra i jedno na drugie pracuje. To, co Glass mówi o swoich operach, to prawda, to lawina, która pędzi, zabierając Józefa K., ma rzeczywiście rację bytu. Opera nie jest długa jak na Glassa i ma się poczucie takiej „piguły", która gna współgrając ze scenariuszem.

Przypomnę Pani cytaty: „Koszmar biurokracji i jej przemiana w czarną komedię – to, oczywiście, przekaz «Procesu». Ale to nie są tylko żarty ze świata, który stał się niestabilny, zbyt skomplikowany, z przesadnym nadzorem, tak, że rozsądny człowiek nie może nawet dotrzeć do sądu". Tak powiedział Philip Glass. A Christopher Hampton: „Patrząc na świat, trudno się nie zgodzić, że Kafka trafił w samo sedno. Zarówno Philipowi, jak i mnie zależało na humorze w tym przedstawieniu. Myślę, że niebezpieczeństwem w adaptowaniu czegoś takiego jak «Proces» jest popadnięcie w patos, bo to kultowe dzieło – ale sądzę, że Kafka miał bardzo silne poczucie humoru". Ponoć sam Kafka czytając przyjacielowi pierwszy rozdział książki śmiał się do rozpuku. Czy tak też Pani widzi tę operę – jako czarną komedię?

- Zgadzam się absolutnie z Glassem i Kafką. Sprawy tragiczne można pokazać w różny sposób, w mętnym patosie – zresztą my, Słowianie, mamy do niego tendencje, ale można i pokazać je w sposób groteskowy. Mnie się wydaje, że uda nam się w ten sposób to zrobić. Maszyna urzędnicza jest przedstawiona w „Procesie" faktycznie jak czarna komedia. Nie będziemy podczas spektaklu buchać ze śmiechu, ale myślę, że spektakl momentami jest dowcipny. Ale to nie znaczy, że wesolutki.

Będzie można się uśmiechnąć, tak?

- Mam nadzieję! Na przykład wszystkie sceny z Titorellim, głosy z offu komentujące tę scenę, to są typowo lżejsze zabiegi. Ale nie chciałabym mówić, że Glass skomponował coś lekkiego. Ta muzyka jest naprawdę potężna i poważna. Są lżejsze momenty, jak zresztą w każdym dobrym utworze. Nawet „Hamlet" Szekspira ma komediowe chwile, przypomnę tu scenę na cmentarzu u grabarzy.

Na czym polega kameralność tej opery?

- Nie mamy gigantycznych chórów jak w wielu operach. Mamy kilku solistów, którzy wcielają się w różne role. Często niektóre postaci pojawiają się epizodycznie. I nie należy szukać w tym rozwiązaniu drugiego dna interpretacyjnego. To jest skromne. Orkiestra też nie jest olbrzymia.

Idźmy do szczecińskiej inscenizacji. W jakim świecie żyje Józef K.?

- Znajdujemy się na 80. piętrze wieżowca w świetnie funkcjonującym banku. Projekcje, wielkie jak w kinie, służą podkreśleniu tej scenografii. Będą to obrazy wielkiej metropolii, a momentami będą interpretacje stanu duszy Józefa K. Stroje są współczesne, czasami nierealne, bo chciałam podkreślić, że to wszystko nie dzieje się w świecie rzeczywistym, tylko że skoro Józef K. sam sobie wytacza proces, to wszystko jest w jego głowie. Realne i nierealne. Akcja będzie się rozgrywać w jednej przestrzeni, Józef K. z niej nie wychodzi, jest w swoich myślach. Nie są istotne zewnętrzne anturaże, bo jego myśli byłyby takie same, gdyby był na przykład na statku. Ta przestrzeń jest jego budynkiem sądowym.

Jakie kolory ma świat naszego bohatera?

- Jest trochę kolorowo, trochę mgliście.

To prapremiera w Polsce, sama opera też jest nowa. Pojawiła się trema, bo jest Pani pierwsza czy wejście na świeży grunt jest łatwiejsze, bo można otworzyć wiele szuflad?

- Stres związany z premierą jest zawsze taki sam. To nie jest jedyny spektakl, który reżyseruję jako pierwsza, więc z tego powodu się nie denerwuję. Takie świeże przedstawienia najbardziej mnie interesują. I chwała Operze na Zamku w Szczecinie, że ma w repertuarze współczesne opery, jako jedna z nielicznych, bo wszyscy się ich strasznie boją. Szanuję dyrekcję za odwagę w doborze tytułów.

___

Pia Partum - reżyserka teatralna i operowa. Absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie (2007) oraz stypendystka Institut d'Études Théâtrales w Paryżu. Podczas studiów asystentka m.in. Jerzego Jarockiego w Teatrze Narodowym, Mariusza Trelińskiego w Warszawie oraz Natashy Parry Brook. Laureatka II miejsca w międzynarodowym konkursie dla reżyserów operowych w National Theater w Mannheim (2017).
Główne zainteresowania Partum krażą wokół opery współczesnej – jedna z jej ostatnich realizacji, Luci mie traditrici Salvatore Sciarrina (pokazana w ramach Warszawskiej Jesieni w 2016 r.), została bardzo dobrze przyjęta przez kuratorów licznych muzycznych festiwali. W roku 2018 spektakl zaproszono na New Opera Days Ostrava – festiwal muzyki współczesnej w Ostrawie.
We wrześniu 2018 r. w ramach festiwalu Sacrum Profanum w Krakowie Partum przygotowała światową prapremierę opery Aleksandra Nowaka Ahat Ili – siostra bogów na podstawie libretta Olgi Tokarczuk. W 2020 rozpocznie pracę nad kameralną operą Keine Stille Sidneya Corbetta na podstawie prozy Fernanda Pessoi w National Theater w Mannheim.
Oprócz oper i spektakli dramatycznych (np. Nadobnisie i koczkodany Witkacego, Noc Iguany Tennessee Williamsa, Dziedzictwo Estery Sándora Máraia) Partum wyreżyserowała również musical Nine według 8 i pół Federica Felliniego w Teatrze Capitol we Wrocławiu. Spektakl w ciągu kilku lat obejrzało ponad 30 tys. widzów.
W Operze na Zamku w Szczecinie kilka lat temu wyreżyserowała do tej pory graną Madame Butterfly Giacoma Pucciniego.



Magdalena Jagiełło-Kmieciak
Materiał Opery
27 grudnia 2018
Spektakle
Proces
Portrety
Pia Partum